Joseph Conrad – „Gospoda dwóch wiedźm”

 

Jesienne liście na otwartej książce


Ostatnio zupełnie przez przypadek natknęłam się gdzieś w sieci na zestawienie książek, które poprzez swój specyficzny klimat nadają się ponoć na lekturę na Halloween.

Potraktowałam tę listę z przymrużeniem oka i pewnie szybko bym o niej zapomniała, gdyby nie przykuły mojej uwagi słowa „Joseph Conrad”. To one ostatecznie mnie przekonały. 

Tytuł – „Gospoda dwóch wiedźm” – brzmiał zachęcająco, a w połączeniu z nazwiskiem autora kazał mi się spodziewać doprawionej baśniowością opowieści o mrocznych perypetiach marynarzy w jakiejś portowej oberży. W rzeczy samej, perypetie się pojawiły, i to nawet więcej niż mroczne, o żadnym porcie nie ma tu jednak mowy.

Tekst, zgodnie z podtytułem („Znaleziony rękopis”), opiera się na manuskrypcie z połowy XIX wieku. Narrator wszedł w jego posiadanie przypadkiem – znalazł go w skrzyni pełnej kiepskich książek, zakupionej u bukinisty z jakiejś nieistniejącej już londyńskiej ulicy. Rękopis był niekompletny (brakowało w nim wielu kartek), zaintrygowany nabywca zdołał jednak odtworzyć przyprawiające o dreszcze przeżycia jego twórcy.

Autor manuskryptu, człowiek sześćdziesięcioletni, opisał w nim niezwykłą przygodę, jaka przydarzyła mu się w odległym 1813 roku. Miał wówczas dwadzieścia dwa lata i służył jako oficer na jednym z brytyjskich okrętów wojennych, które w trakcie długiej kampanii na Półwyspie Pirenejskim patrolowały północne wybrzeża Hiszpanii i regularnie wysyłały na ląd łączników – czy to z rozkazami dla miejscowych guerrilleros, czy to po informacje.

Podczas jednej z takich wypraw zaginął doświadczony marynarz, Tom Corbin, nazywany również Kubańczykiem. Jego przyjaciel, pan Edgar Byrne, wyruszył na poszukiwania. Nocą, gdy przeprawił się już przez wąwóz, potok i złowieszcze pustkowia, usiane gdzieniegdzie nagimi skałami, dotarł do czegoś, co okazało się być gospodą. W środku zastał dwie zgrzybiałe staruszki, ciotki jednookiego handlarza winem, a także czarnowłosą dziewczynę o smagłej cerze. Wszystkie trzy wyglądały tak, jakby były zaprzedane diabłu.

Byrne został w gospodzie na noc, nie przypuszczając, co go tam czeka…

Tekst Conrada zaskakuje. To, co z początku wydawało się zwykłą przygodową historią, stopniowo zamienia się w opowieść pełną grozy. Autor umiejętnie buduje napięcie, wplatając w narrację elementy baśni. Gdy Byrne przybywa do gospody, staruszki siedzą przy kominku, nieopodal bulgoczącego na ogniu wielkiego garnka z gliny, i od czasu do czasu mieszają w nim chochlą, jak gdyby warzyły jakąś czarodziejską miksturę. Ich bezzębne usta i haczykowate nosy przywodzą na myśl wiedźmy, a i czarnowłosa dziewczyna ma w sobie coś niepokojącego… Jakby tego było mało, Byrne’owi wydaje się, że słyszy głos przyjaciela, ostrzegający go przed niebezpieczeństwem, i nie do końca wiadomo, czy Tom rzeczywiście przemawia, czy to tylko wytwór znużonego wędrówką umysłu.

Czytałam niedawno „Czerwoną oberżę” Balzaka i, przystępując do lektury „Gospody dwóch wiedźm”, zastanawiałam się, czy znajdę jakieś podobieństwa pomiędzy tymi dwoma dziełami. Analogii – poza miejscem akcji i mroczną intrygą – jest niewiele. Conrad o wiele częściej niż Balzak sięga po elementy rodem z powieści grozy. I wychodzi mu to wybornie.      

Bardzo się cieszę, że przypadkiem dowiedziałam się o istnieniu tego opowiadania. Odsłoniło ono przede mną Conrada, jakiego do tej pory nie znałam. I choćby z tego powodu warto było przeczytać ten osobliwy, nieobszerny tekst.   

 

 

 

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1974

Tłumaczyła Maria Skibniewska

7/10

    

Komentarze

  1. Piękne, jesienne zdjęcie. Recenzja, oczywiście, też. Zachęca do lektury, zwłaszcza kogoś, kto jeszcze nie czytał tego tytułu. 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do niedawna nie miałam pojęcia, że taki tytuł w ogóle istnieje. To był bardzo udany - i równie niespodziewany - "eksperyment". :)

      Usuń
    2. Czasem takie przypadki wcale nie są przypadkami, a znakami od losu.

      Usuń
  2. Taki utwór grozy i do tego w wykonaniu samego Conrada!...nigdy bym nie przypuszczała...idealny na dzisiejszy, deszczowy i haloweenowy wieczór:))).Dziękuję za ciekawe wprowadzenie w nastrój tajemniczości. Dziś trochę strachu i dobrej zabawy nie zaszkodzi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję, Pani Małgorzato. :)
      Dobrze czasem zboczyć z raz obranej ścieżki i trochę poeksperymentować. :)
      Mnie Conrad kojarzył się z "Lordem Jimem" i "Smugą cienia", byłam więc bardzo zdumiona, czytając "Gospodę".
      Pozdrawiam Panią serdecznie i czekam na piątek. :)

      Usuń
    2. Recenzowana książka przypomniała mi o innym utworze, tym razem satyrycznym, w tytule którego także pojawia się słowo gospoda. Chodzi o "Gospodę pod Królową Gęsią Nóżką" Anatola France'a. Pozycja godna polecenia, chociażby z uwagi na fakt, że napisana przez noblistę.

      Usuń
    3. Bardzo dziękuję za sugestię. Nie znałam tego tytułu, ale myślę, że to się może wkrótce zmienić. :)

      Usuń

Prześlij komentarz