Rzadko sięgam po biografie. Nie jest to gatunek, który by mnie pociągał. Kiedy jednak pisarz, którego niesłychaną swadę właśnie się odkryło, snuje opowieść o innym pisarzu, którego – tak się składa – bardzo się lubi, to kwestia gatunku siłą rzeczy schodzi na drugi plan. Oto z jakiego powodu sięgnęłam po książkę Józefa Hena pod tytułem „Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim”. Szczerze mówiąc, zaczęłam ją czytać trochę „na próbę”, wcale nie będąc przekonaną, czy dotrwam do końca. Książka napisana jest jednak w taki sposób, że, raz zacząwszy, nie byłam w stanie się od niej oderwać.
Na wstępie należy zaznaczyć, że Józef Hen snuje swoją opowieść jako miłośnik twórczości – i, co równie ważne, osobowości – Boya. Nie kryje się z tą swoją sympatią, przeciwnie, pisze o niej wprost. Omawiając ostatni pobyt Tadeusza Żeleńskiego we Lwowie, gdzie Boy przez pewien czas prowadził otwarte wykłady z literatury francuskiej na Uniwersytecie Jana Kazimierza, wyznaje: „Ja sam (…) docierałem ze swojego Buska do Lwowa na dzień-dwa zmarznięty, głodny, z zadaniem wystania w kolejce cukierków i marmolady – i dlatego chyba nie pomyślałem o tym, żeby zabrnąć na wykład. Marzyłem, już wówczas «boyolog», o rozmowie z nim, ale takiej w cztery oczy. Kto wie, może się kiedyś uda, myślałem…”[1].
W książce wyczuwa się tę sympatię (chciałoby się powiedzieć: podziw jednego wielkiego człowieka dla drugiego), ale w tym przypadku sympatia nie oznacza jednostronności.
Hen z niesłychaną lekkością i zachwycającą swadą przybliża nam losy Żeleńskiego jako tłumacza, lekarza, eseisty, działacza społecznego, obrońcy kobiet, współtwórcy kabaretu Zielony Balonik, autora wierszyków i tekstów piosenek, miłośnika teatru, recenzenta, wreszcie – wykładowcy akademickiego.
Poznajemy koleje życia całej rodziny Żeleńskich – ojca Boya, Władysława, wybitnego muzyka i kompozytora, który przekazał swój talent dzieciom (choć Tadeusz nigdy nie opanował gry na instrumencie; jego muzyczne inklinacje znajdowały ujście w pisaniu tekstów do piosenek), a także jego matki, Wandy, która pozostawała pod wpływem Narcyzy Żmichowskiej i też parała się pisaniem. Dowiadujemy się, jak wyglądało dzieciństwo Tadeusza, a potem przeprowadzka do Krakowa i młodość spędzona pod Wawelem; przyglądamy się artyście jako bywalcowi kawiarń i… taternikowi; podążamy za nim do Paryża, aby tam wraz z nim przechadzać się rankiem nad Sekwaną, zaglądać do sklepików bukinistów i zaczytywać się w klasykach literatury francuskiej, w szczególności w Balzaku; kibicujemy jego pierwszym próbom literackim; zaśmiewamy się, czytając fragmenty tekstów tworzonych na potrzeby Zielonego Balonika; obserwujemy ustawiczne poszerzanie się zakresu jego działalności i szybko rosnącą popularność, wraz z którą wzrasta również liczba jego mniej lub bardziej zażartych oponentów.
A spoza tego wszystkiego, spoza stronic poświęconych ściśle Boyowi, wyłania się niesamowicie barwny obraz tamtych lat. Tadeusz Żeleński był człowiekiem, który – jak wyraża się Hen – „siedział okrakiem na dwóch epokach”. W rzeczy samej, opowieść o nim staje się dla biografa okazją do roztoczenia przed nami szeroko zakrojonego obrazu kultury Młodej Polski, a potem również dwudziestolecia międzywojennego. Boy nie był samotną wyspą – obracał się wśród takich postaci jak Stanisław Przybyszewski i Dagny Juel (którą darzył żarliwą – i najprawdopodobniej niespełnioną – miłością), Włodzimierz i Kazimierz Tetmajer (ten ostatni był kuzynem Boya i towarzyszem jego wypraw w Tatry), Rudolf Starzewski i Stanisław Wyspiański, a później, już w Warszawie, Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Karol Irzykowski… Nazwiska można by mnożyć.
Jeden z najciekawszych wątków dotyczy powstawania „Wesela” Wyspiańskiego. Tadeusz Żeleński był na zaślubinach Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną i osobiście znał ludzi, którzy potem stali się pierwowzorami opisanych przez Wyspiańskiego bohaterów. On sam nie trafił wprawdzie na karty dramatu, ale już jego późniejsza małżonka, Zofia Pareńska, została unieśmiertelniona jako Zosia (co ciekawe, kilka lat później Wyspiański miał uwiecznić ją również na obrazie pt. „Macierzyństwo”).
Sporo uwagi Hen poświęca także pogrzebowi Wyspiańskiego, który odprawiono z wielką pompą i który wywołał poruszenie między innymi z tego względu, że użyto na nim kinematografu.
Dosyć wstrzemięźliwie pisze Hen o żonie Boya-Żeleńskiego, Zofii. Nie wiemy, co właściwie skłoniło tę parę do małżeństwa: czy miłość, czy jakieś inne względy. Wiemy natomiast, że ani Boy nie był wiernym mężem, ani Zofia nie była wierną żoną. Nie znaczy to bynajmniej, że małżonkowie darli koty; wprost przeciwnie, są w książce prawdziwie urokliwe scenki z ich domowego pożycia – na przykład wzmianka o ulubionej spanielce państwa Żeleńskich, Gapie, która każdego ranka warowała przy łóżku pisarza, czekając, aż się obudzi, a kiedy tylko Boy otwierał oczy, natychmiast biegła do jego żony i odbierała jej gazety, aby przynieść je panu. Trudno się nie uśmiechać, czytając o meblach, które dla świeżo upieczonych małżonków wykonał Stanisław Wyspiański i które szybko stały się narzędziami tortur, bo tworząc projekt, artysta „z jednym tylko nie liczył się zupełnie, mianowicie… z anatomią ciała ludzkiego i ludzkimi potrzebami” (s. 79).
W książce jest zresztą sporo humoru, i to nie tylko z tej racji, że jest to opowieść o człowieku, który sam siebie nazywał błaznem.
Wielką zaletą biografii jest, wbrew pozorom, dość luźne podejście do chronologii. Ogólnie rzecz ujmując, Hen przedstawia życie Żeleńskiego etapami, kiedy jednak podejmuje wątek, który pragnie rozwinąć, potrafi porzucić opisywany w danym rozdziale okres i wybiec w przyszłość, aby doprowadzić wątek do końca. Tak jest na przykład z romansami Boya – dowiadujemy się, jak przebiegały i jak się kończyły, a dopiero potem wracamy do właściwej osi czasu. To pomaga osadzić pomniejsze historie w szerszym kontekście i zapanować nad mnogością szczegółów, która w przeciwnym razie mogłaby stać się przytłaczająca.
Czytając, trudno nie podziwiać skrupulatności, z jaką biograf przygotował się do swego dzieła. Dokumentacja jest więcej niż imponująca! Hen obficie czerpie z tekstów Boya, ale powołuje się również na listy Żeleńskiego, do Żeleńskiego i o Żeleńskim, na wyimki z prasy, książki, rozmaite opracowania, a przede wszystkim na rozmowy – z bratankiem Boya, Władysławem, a także z wieloma innymi ludźmi, którzy w ten czy inny sposób mieli do czynienia z autorem „Słówek”. Omawiając antyklerykalizm Żeleńskiego i jego polemiki z tymi przedstawicielami duchowieństwa, którzy uważali się za nieomylnych interpretatorów Bożej woli, przytacza nawet fragmenty dialogu z pewnym znanym księdzem.
Świadectw jest dużo, bardzo dużo, a i tak nie wyczerpują one tematu. „Biograf nie może nadążyć za swoim bohaterem”, wyznaje Józef Hen szczerze. „Tylu spraw się ima, tyle zagadnień porusza i tyle się dzieje z nim, wokół niego – co odnotować, co pominąć (licząc po cichu, że zainteresowany czytelnik do pewnych szczegółów sam dotrze)?” (s. 194).
Jaki obraz Boya wyłania się z książki? Biograf odmalowuje portret wybitnego pisarza, eseisty i tłumacza, ale nade wszystko – człowieka wrażliwego na cudzą krzywdę, niezdolnego przejść obojętnie wobec niesprawiedliwości i cierpienia. Boy „ośmielił się stawiać dobroć przed inteligencją i przed dowcipem”, pisze Hen. „On, tak fenomenalnie inteligentny i tak dowcipny” (s. 318).
Końcówka jest wstrząsająca. Oczywiście, od początku wiedziałam, jaki musi być finał, a jednak ostatnie strony głęboko mną wstrząsnęły.
Ta książka to było dla mnie podwójne odkrycie. Ponownie odkryłam Boya, ale odkryłam również Józefa Hena jako znakomitego biografa. Tę opowieść czyta się niemal jednym tchem.
Gorąco polecam.
„Tadeusz Boy-Żeleński niejednokrotnie wyrażał zdumienie nad tym, co nazywał pańskością, a czasem nawet «sobiepańskością» polskiej literatury: gdzie w Europie znajdziecie takie zjawiska jak Fredro, jak Wyspiański – a jaki jest ich wkład w ogólne piśmiennictwo? Nie istnieją. Jakie jest «ich znaczenie z punktu widzenia powszechności? Żadne. To jest wspaniały luksus, pańskość życia polskiego: my sobie takich mamy na prywatny użytek». Czy pisząc to, przez chwilę pomyślał, że mówi także o sobie? Na pewno w głowie mu to nie postało. Ale my możemy sobie dziś powiedzieć, że odnosi się to i do niego: wspaniały pisarz, niezwykły myśliciel – światu nie znany” (s. 318).
Wydawnictwo Iskry
Warszawa 1998
8/10
Józef Hen - "Przeciw diabłom i infamisom. Przypadki starościca Wolskiego"
[1] Józef Hen, Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim. Iskry, Warszawa 1998, s. 300–301.
Ja też rzadko sięgam po biografie, ale do tej mnie przekonałaś. W każdym akapicie czuć, jak bardzo przeżywałaś lekturę, a to najlepsza rekomendacja. 🙂 Bardzo cenię sobie dorobek Żeleńskiego. Jego zasługi jako tłumacza chyba na zawsze pozostaną nieocenione.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, ta książka mnie porwała. Jest znakomicie napisana, a sam Żeleński to "materiał" na niejedną powieść. Niezwykła postać!
UsuńMnie najbardziej zafascynowały fragmenty poświęcone jego pracy jako tłumacza. Dowiedziałam się na przykład, że przy tłumaczeniu "Gargantui i Pantagruela" wspaniale się bawił, za to przed Proustem żarliwie się wzbraniał. A kiedy już dał się przekonać, straszliwie się przy nim mozolił. :)
W opowieści Hena jest mnóstwo ciekawostek. Wspaniale się to czyta. Bardzo się cieszę, że udało mi się zachęcić Cię do lektury. Warto! :)
Pozdrawiam serdecznie.
Kusisz ;) Nie lubię biografii, ale jak piszesz, że nie mogłaś się oderwać (a przecież wiem, jak świetnie Hen pisze), to nabieram ogromnej ochoty, aby przeczytać. Ciekawi mnie zwłaszcza Boy jako tłumacz i jego losy po wybuchu II wojny światowej.
OdpowiedzUsuńCieszę się. :) Mnie też przede wszystkim ciekawił Boy jako tłumacz (zwłaszcza że uwielbiam Balzaka i czytam go wprost nałogowo) - i nie zawiodłam się, ten wątek jest w książce bardzo rozbudowany i okraszony masą ciekawostek i szczegółów.
UsuńJeżeli chodzi o wojny, to muszę powiedzieć, że przy tej okazji Hen odchodzi "na chwilę" od Boya i barwnie zarysowuje sytuację polityczną w Europie, a także okoliczności wybuchu tak pierwszej, jak i drugiej wojny światowej. To dla mnie dodatkowa zaleta tej książki.
Dużo jest w niej też samego Hena, jego komentarzy i poglądów na różne zawiłości historyczne.
Myślę, że jeżeli sięgniesz po tę opowieść, nie będziesz żałowała. Ja nie żałuję, mimo że też nie lubię biografii.
Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze pięknie dziękuję za "zarażenie" Henem. :)
To, że jest sporo komentarzy Hena, stanowi dodatkową zachętę.
UsuńRównież pozdrawiam serdecznie :)
Z pewnością jest to niezwykła opowieść jednego wielkiego pisarza o drugim, równie utalentowanym twórcy, skoro z taką pasją o tym utworze nam opowiadasz Aniu. Z ochotą i zaciekawieniem przeczytam sobie ten utwór Hena, tym bardziej, że cenię dobrze napisane biografie. Oparte na faktach i zaprawione ujmującą narracja pozwalają mi zgłębiać życie bohatera oraz skłaniają do rozmyślań na poziomie ogólnoludzkim (kondycja człowieka, jego wybory, motywacje, relacje z innymi), a to niezwykle wzbogacające dla mnie przeżycie. Czytałam wiele dobrze napisanych biografii, czas więc na rekomendowaną przez Ciebie opowieść o Boyu, za polecenie której serdecznie dziękuję dołączając pozdrowienia:)
OdpowiedzUsuńMałgosiu, wiem, że chętnie czytujesz biografie, i mam wrażenie, że dla Ciebie byłaby to książka niemal "szyta na miarę". :)
UsuńBoy to niesłychanie wszechstronną postać, której bardzo wiele zawdzięczamy - i Hen potrafi to pokazać.
Gorąco zachęcam Cię do lektury. Jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń. Mam nadzieję, że się nimi podzielisz!
A tymczasem życzę dobrego wieczoru.
Ja też nieczęsto sięgam po biografie. Może dlatego, że rzadko są napisane w ciekawy sposób, a może po prostu znajomość życia autorów nie jest mi do niczego potrzebna. Ale o tej biografii napisałaś tak ciekawie, że mam chęć ją przeczytać. Najbardziej mnie ciekawią fragmenty o przekładach Boya. Ileż on przetłumaczył!
OdpowiedzUsuńBoyolog – ładne słowo. Nie znałam go. :)
Tak, mnie też bardzo ciekawiły fragmenty o przekładach. Niewiarygodne, jak wiele w tym względzie zawdzięczamy Boyowi, a jeszcze trudniej uwierzyć w to, że część tych przekładów Żeleński finansował z własnej kieszeni... bo z jakichś powodów nie chciano wyłożyć na nie funduszy.
UsuńW pamięci wyrył mi się także komentarz Hena dotyczący przydomka Żeleńskiego - że, o ironio!, człowiek, któremu zawdzięczamy wspaniałe przekłady klasyków literatury francuskiej, zapisał się w historii jako (angielski) Boy. Rzeczywiście, jest w tym jakiś paradoks...