„Wampir” Władysława Stanisława Reymonta to nie jest łatwa w odbiorze powieść. Powiedziałabym nawet, że jest trudna, wieloaspektowa, mroczna i dość zdumiewająca, zwłaszcza dla kogoś, kto kojarzy naszego noblistę głównie z „Chłopami” i „Ziemią obiecaną”.
Rzecz dzieje się na początku XX wieku w Londynie. Właśnie tam osiada Zenon, osiągający sukcesy pisarz z Polski, który – jak się później okazuje – wyemigrował z kraju wskutek doznanego zawodu miłosnego. Zenon jest trzeźwo myślącym, inteligentnym człowiekiem o dość sprecyzowanych planach na przyszłość. Ma w Anglii przyjaciół, a także młodą narzeczoną, piękną Betsy, która świata poza nim nie widzi. Jego uporządkowane życie zmienia się w chwili, gdy za namową brata Betsy, Joego, zgadza się wziąć udział w seansie spirytystycznym. Seans odbywa się w pensjonacie, w którym mieszka Zenon i do którego właśnie wprowadzili się przybysze z Indii: hinduski guru, Mahatma, i niepokojąco urodziwa Daisy, właścicielka pantery o imieniu Bagh.
Zenon, mimo że podchodzi sceptycznie do zjawisk paranormalnych i spirytyzmu, jest pod wielkim wrażeniem seansu. Jednocześnie ulega wpływowi Daisy, kobiety fatalnej, która wkrada się do jego myśli i konsekwentnie burzy jego spokój. To ona, a nie ktoś na kształt Nosferatu czy hrabiego z Transylwanii, szczerzący kły i śpiący w trumnie, jest tytułowym wampirem. Egzotyczna piękność nie żywi się wprawdzie krwią Zenona, ale wysysa z niego energię i siły życiowe, wytrąca go z równowagi i podporządkowuje własnej woli. Zenon czuje się daleki od spraw ludzkich. Zaczyna kluczyć po ulicach w pogoni za nieznanym, niemal wpadając przy tym pod koła powozów i nie poznając mijanych osób. Coraz bardziej oddala się również od narzeczonej, która z niepokojem obserwuje jego przemianę. Nawet przyjazd uwielbianej niegdyś kobiety, Ady, i jej córeczki Wandzi nie jest w stanie dostatecznie nim wstrząsnąć. Czy miłość okaże się silniejsza niż bezprzytomne parcie za mroczną, obezwładniającą, złą siłą?
Klimat książki jest ponury, pełen niepokojących epizodów i zjawisk paranormalnych. Element oniryzmu jest bardzo silny i chwilami doprawdy trudno powiedzieć, czy to, co się dzieje, dzieje się naprawdę, czy może chodzi o kolejne sny, majaki bądź halucynacje Zenona. Niekiedy realne wydarzenia zdają się jedynie pretekstem do rozbudowanych opisów odmiennych stanów świadomości.
Miejsce, w którym toczy się akcja, jest idealnym tłem dla tych tchnących grozą procesów. Reymont znał Londyn, bywał w nim i wyraźnie miał uraz do tej metropolii. Angielska stolica jawiła mu się jako urbanistyczny potwór – i tak też odmalował ją na kartach „Wampira”. Reymontowy Londyn przytłacza, okazuje się nieprzyjazny, ponury. Spowity mgłą, wieczne pochmurny, cuchnący ściekami, jest pełen rozmaitych dymów, oparów i wyziewów. Okna są podobne do gnijących oczodołów, wnętrza szynków odstraszają pijacką wrzawą i nawet w British Museum, gdzie Ada spotyka się z Zenonem, żeby z nim porozmawiać, panuje „posępna i trwożna cichość”. Zenon przeciwstawia to dżdżyste miasto zalanemu słońcem Amalfi, a także Indiom, owej „baśni świata”, i z nostalgią myśli o rodzinnym kraju (utajona tęsknota za ojczyzną jest zresztą wątkiem, którzy kilkakrotnie powraca w powieści).
„Wampir” to osobliwa książka. Są w niej zjawiska paranormalne, rojenia, seanse spirytystyczne, a nawet satanistyczne rytuały. Czy jednak powieść należy uznać za swoiste kuriozum? Odosobniony przypadek? Jednorazowy wyskok? Niekoniecznie! Należałoby raczej powiedzieć, że to efekt głębokiego zainteresowania Reymonta kwestią spirytyzmu i okultyzmu. Być może nie każdy wie, że noblista miał zdolności mediumiczne. We Wrocławiu obracał się w kręgu spirytystów, a latem 1894 roku uczestniczył w Londynie w zjeździe Towarzystwa Teozoficznego, którego założycielką była Helena Bławatska, nadmieniona zresztą w „Wampirze”.
Zanim sięgnęłam po tę książkę, w moje ręce wpadło opowiadanie pt. „W palarni opium”. Panująca tam specyficzna atmosfera niejako przygotowała mnie na lekturę recenzowanej powieści. Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko przeżyłam zawód.
Nie ma w „Wampirze” niczego, co by mnie urzekło. Są, i owszem, sugestywne opisy, a przeciwstawienie anielskiej Betsy demonicznej Daisy odebrałam jako frapujące, jednak przytłaczający obraz miasta-potwora, niepogłębione portrety postaci, których – być może wskutek wzmiankowanego oniryzmu – nie sposób do końca zrozumieć, i ciągłe przeplatanie się rzeczywistych wydarzeń z rojeniami i halucynacjami sprawiły, że w ostatecznym rozrachunku powieść wydała mi się nużąca.
Dlatego mimo niezaprzeczalnej urody języka (w końcu to Reymont!), i choć cieszę się, że mogłam poznać noblistę od innej, bardziej mrocznej strony, raczej nie sięgnę po nią powtórnie.
Książka i Wiedza
Warszawa 1986
3/10
Znani i cenieni pisarze potrafią nas zaskakiwać. Nie znam Reymonta od mediumicznej strony, więc tym bardziej zainteresowała mnie Pani tą książką. Ogromnie doceniam wkład pracy i mnóstwo zebranych informacji, które służą tak szczegółowemu, wieloaspektowemu opracowaniu przez Panią tejże błyskotliwej recenzji.I choć nie każda powieść przypada nam do gustu, to jednak wzbogaca niewątpliwie nasze zasoby poznawcze i rzuca szersze spojrzenie na osobowość samego autora, a poprzez tę recenzję udało się Pani to osiągnąć doskonale. Gratuluję i dziękuję.
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję, Pani Małgorzato, za tak budujące słowa. :)
UsuńTo nie jest tak, że odradzam tę książkę, bynajmniej! Myślę, że to dobry sposób na spojrzenie na noblistę w mniej "sztampowy" sposób. Reymont niewątpliwie był fascynującą postacią, także pozaliteracko. :)
Mnie też zafascynowały wątki mediumiczne.
OdpowiedzUsuńReymont, jakiego nie znamy. ;)
Usuń