Björnstjerne Björnson – „Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza”

Książka na tle świerku


Björnstjerne Björnson był pisarzem z przełomu XIX i XX wieku. Uważany za jednego z najwybitniejszych norweskich mistrzów pióra, jako trzeci człowiek w historii został uhonorowany literacką Nagrodą Nobla. Było to w 1903 roku.

Opowiadanie „Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza” (z 1857 roku) jest może najsłynniejszym tekstem jego autorstwa, dla mnie zaś – pierwszym spotkaniem z tym pisarzem.

Jest to, najogólniej rzecz ujmując, czarowna historia o miłości Synnöwe i Torbjörna.

Synnöwe jest piękną i dobrą dziewczyną. Mieszka z rodzicami na wzniesieniu, które, leżąc z dala od stoków górskich, ma tę wielką zaletę, że od wschodu aż do zachodu kąpie się w promieniach słońca. Takie wzniesienia nazywano niegdyś Solbakken, czyli słonecznymi wzgórzami.

Torbjörn mieszka w drugim końcu doliny, w zagrodzie nazywanej Granlien, to jest Zboczem Świerkowym. Jest poczciwym chłopcem, który jednak z racji swojej porywczości często wdaje się w bójki i awantury. Zafascynowany Solbakken, lubi popatrywać w stronę wzgórza i rozmyślać o mieszkającej tam ślicznej dziewczynce.

Pewnego dnia dzieci spotykają się w kościele. Niemal od razu nawiązuje się między nimi nić porozumienia, które z czasem przeradza się w przywiązanie, a wreszcie – w szczere uczucie. Miłość, choć wzajemna, zostanie jednak wystawiona na próbę i Torbjörn będzie musiał powściągnąć swój gwałtowny charakter, żeby zasłużyć na zaufanie Synnöwe i przekonać do siebie jej rodziców.

Historia wydaje się prościutka – i prostota, w rzeczy samej, jest może jej nadrzędną cechą. W przypadku „Dziewczęcia ze Słonecznego Wzgórza” słowo „prosty” nie znaczy jednak „banalny” ani „nudny”.

Björnson odmalowuje niezwykle barwny obraz dziewiętnastowiecznej wsi norweskiej, z jej obyczajami i tradycjami, a robiąc to, obficie czerpie z legend i folkloru.

Snuje opowieść o świecie, który już przeminął. Jest to świat ludzi, którzy ciężko pracują na swoje utrzymanie. Zajmują się uprawą roli, hodowlą i wypasem bydła i nieraz muszą toczyć ciężkie boje, żeby wyrwać nieprzyjaznej ziemi owoce i ochronić ją przed kaprysami aury. Gdy jednak nadarza się okazja, potrafią bawić się i radośnie spędzać czas przy muzyce i napitku.

Jest to świat rodziców, którzy wychowują dzieci ciężką ręką (ojciec Torbjörna często garbuje krnąbrnemu chłopcu skórę, a opisy stosowanych przez niego metod wychowawczych przyprawiłyby współczesnych pedagogów o palpitacje – wtedy nikogo to jednak nie oburzało), i dzieci darzących rodziców nabożnym niemal szacunkiem.  

Jest to wreszcie świat wielkiej pobożności. Wszyscy mieszkańcy wsi (nie wyłączając rodziców Synnöwe, którzy – co z punktu widzenia fabuły jest istotne – zaliczają się do wyznawców sekty Haugego i gorliwie badają Pismo Święte) regularnie bywają w kościele, żeby słuchać kazań proboszcza. Sfera duchowa przeplata się w ich życiu ze sferą praktyczną.

„Tu, w tych cichych górskich dolinach, kościół posiada jeszcze dla każdego wieku swą szczególną wymowę”, pisze Björnson. „Stoi z palcem – na poły grożącym, na poły przywołującym – skierowanym ku młodzieńcowi, który wybrał już swoją drogę życia, stoi silny, o szerokich barach wobec trosk mężczyzny, łagodny i gościnnie przywołujący wobec strudzonego starca”[1].     

W książce mocno wyczuwa się wpływy romantyzmu. Sny i widzenia senne mają tu niebagatelne znaczenie. Ważną rolę odgrywają również elementy baśniowe. Opisy przyrody są czarowne, a sama przyroda jest personifikowana. Urzeka opis sosny, oszroniałej ze starości „mocarki”, która na cały las patrzy z góry, rozdziela kuksańce i gawędzi z ptakami.

Historia Synnöwe i Torbjörna trąci myszką. Dziś tak poprowadzona opowieść byłaby raczej nie do pomyślenia. Ale czy to na pewno jest wadą? Björnson – jak wspominałam wyżej – kreśli portret świata, którego już nie ma, a w nim taka delikatność i oględność były czymś naturalnym. Jest w tym „staroświeckim” sposobie pisania niewątpliwy urok, jakaś szlachetna subtelność, którą trudno ująć w słowa, ale którą wyczuwa się na każdej stronie.

Książka urzekła mnie wspaniałym językiem, pogłębionym portretem psychologicznym postaci, sielskością i mocnym zakorzenieniem w norweskim folklorze. Historia – prosta, lecz uniwersalna – skłania do przemyśleń. Każe zastanowić się nad tym, co jest w życiu ważne i co stanowi o jego wartości.

Serdecznie polecam!

 

 

 

Wydawnictwo Poznańskie

Poznań 1972

Tłumaczył Franciszek Mirandola

8,5/10

 

 

      

 

   



[1] Björnsterne Björnson, Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza, tłum. Franciszek Mirandola. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1972, s. 21.

Komentarze

  1. Nie znam tego autora, ale zgadzam się z Panią, że niekiedy te przebrzmiałe opowieści ze starego świata mają swój niepowtarzalny urok, nawet ten staroświecki styl stanowi doskonałą zachętę dla czytelnika by zanurzyć się w takiej magicznej lekturze. Takie książki utwierdzają mnie w przekonaniu, że i my, dorośli lubimy czasem poczytać piękne, baśniowe utwory z psychologicznym przesłaniem, nakreslone poetyckim językiem. Dziękuję za kolejną, zachęcającą do czytania pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry! Ja też do niedawna go nie znałam. Cieszę się, że to się zmieniło.
    Generalnie bardzo lubię dziewiętnastowieczne książki. Odnajduję się w nich, odnajduję się w tym języku. :) Zawsze też zastanawiam się, co sprawia, że pewni dawniejsi pisarze - także ci uhonorowani Noblem - popadają w zapomnienie. Chociaż akurat "Dziewczę..." było wznowione całkiem niedawno, też przez Wydawnictwo Poznańskie. Zachęcam do zanurzenia się w tym barwnym, szlachetnym świecie. :)
    Tymczasem życzę dobrego dnia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz