Albert Camus – „Dżuma”

Książka i świecznik na tle firany


Lata czterdzieste XX wieku. Oran, ówczesna kolonia francuska. Nadmorskie miasto lichej urody, żeby nie powiedzieć: bardzo brzydkie, pozbawione parków, drzew i gołębi. Miasto, w którym wiosny nie zwiastują kwitnące łąki, ale sprzedawane na straganach kwiaty.   

Pewnego kwietniowego dnia francuski lekarz, doktor Bernard Rieux, natyka się na korytarzu w swojej kamienicy na szczura, który podchodzi do niego chwiejnym krokiem, żeby po chwili chlusnąć krwią i osunąć się bez życia na posadzkę. Zrazu lekarz nie zwraca na to szczególnej uwagi; jego myśli pochłania zły stan zdrowia żony, która wkrótce potem wyjeżdża do sanatorium.

Kiedy jednak epizod ze szczurem okazuje się jedynie pierwszym z wielu, gdy gryzonie zaczynają wylegać z piwnic i tłumnie umierać na ulicach, Rieux zaczyna się niepokoić. Wkrótce potem umiera dozorca kamienicy, w której mieszka doktor, a za nim kolejni ludzie. Przypadki zachorowań z każdym dniem mnożą się coraz bardziej i lekarz stwierdza ze zdumieniem, że przyczyną zgonów jest dżuma.

Wybucha epidemia. Władze, początkowo opieszałe, muszą w końcu stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością i podjąć odpowiednie kroki. Oran zostaje otoczony kordonem sanitarnym i w mieście rozpoczyna się dramatyczna walka z chorobą…

„Dżuma” zaliczana jest do najważniejszych powieści XX wieku. Określa się ją jako powieść egzystencjalną, choć autor, Albert Camus, nie był ponoć zachwycony tą „etykietką”.

Po raz pierwszy zetknęłam się z tą książką w liceum, gdyż była to lektura obowiązkowa. Pamiętam, że wywarła na mnie wówczas ogromne wrażenie – językiem, portretami bohaterów i, naturalnie, płynącym z niej przesłaniem. Gdy parę tygodni temu zabrałam się do niej po raz wtóry, byłam pewna, że odbiorę ją inaczej (bądź co bądź, czasy licealne już od dawna są za mną), ciekawiło mnie tylko, na ile na ten odmienny odbiór będzie miał wpływ fakt, że w międzyczasie przez świat przetoczyła się inna epidemia (czy też: pandemia)…

Jakież było moje zdumienie, kiedy odkryłam, że ów wpływ jest w gruncie rzeczy… bardzo niewielki. Bo dżuma Camusa jest, rzecz jasna, śmiertelnie niebezpieczną chorobą i narrator nie szczędzi nam opisów objawów, jakie jej towarzyszą...

„Doktor i żona pochylali się nad chorym. Z jego ust usłanych grzybowatymi wyroślami wychodziły strzępy słów: «Szczury!» – mówił. Zielonkawy, o woskowych ustach, powiekach barwy ołowiu, oddechu urywanym i krótkim, rozkrzyżowany przez gruczoły, wciśnięty w swoje legowisko, jakby chciał przywrzeć do niego na zawsze albo jak gdyby coś wychodzącego z dna ziemi wołało go bez wytchnienia, dusił się pod niewidocznym ciężarem”[1].    

... lecz o sile przekazu stanowi właśnie to, że karygodnym uproszczeniem byłoby sprowadzanie dżumy jedynie do choroby.

Książka ukazała się po raz pierwszy w roku 1947, a więc w dwa lata po zakończeniu II wojny światowej, i już samo to skłania do odczytywania plagi epidemii przez pryzmat innej plagi – konfliktów zbrojnych. W sukurs takim skojarzeniom przychodzą podjęte w związku z epidemią środki: obozy (w których izolowano chorych) czy piece krematoryjne (służące do palenia ciał zmarłych).

Przede wszystkim jednak dżuma symbolizuje zło, które dotyka człowieka i wobec którego trzeba przyjąć jakąś postawę. Stworzeni przez Camusa bohaterowie ucieleśniają kilka możliwych postaw.

Doktor Rieux aktywnie walczy z dżumą. Rzuca na szalę swoje życie, żeby pomóc chorym, i wiernie trwa na posterunku, przedkładając dobro innych nad własną wygodę.

Rajmund Rambert, dziennikarz z Paryża, który przybył do Oranu, żeby napisać reportaż, na wszelkie sposoby próbuje uciec z zamkniętego miasta do zostawionej we Francji ukochanej kobiety, przeświadczony, że miłość jest w życiu najważniejsza, i dopiero przykład doktora Rieux każe mu porzucić egoizm na rzecz służby drugiemu człowiekowi.

Ksiądz Paneloux, jezuita, uosabia chrześcijański punkt widzenia. Postrzega dżumę w kategoriach kary, zesłanej przez Boga na nurzającą się w grzechu ludzkość, dopóki widok cierpienia niewinnego chłopca, syna sędziego Othona, nie sprawia, że jego niezachwiana pewność zaczyna się dramatycznie chwiać.   

Rentier Cottard, niedoszły samobójca, żeruje na epidemii i traktuje ją jak uśmiech losu. Z tego, co dla innych jest nieszczęściem, on czerpie korzyści.

Jest wreszcie Jean Tarrou, kronikarz epidemii i najbarwniejsza może postać z całej plejady zaludniających karty powieści barwnych postaci. Tarrou staje u boku doktora, żeby walczyć z epidemią, bo, po pierwsze, uważa zwalczanie zła za swój obowiązek, a po drugie, chciałby zostać świętym, chociaż nie wierzy w Boga.

Jego rozmowa z lekarzem jest jak soczewka, w której skupia się sens książki.

„Wiem już”, mówi Tarrou, „że wszyscy żyjemy w dżumie, i straciłem spokój. Szukam go dziś jeszcze, usiłując zrozumieć wszystkich i nie być śmiertelnym wrogiem nikogo. Pewne jest jedynie, że należy zrobić wszystko, żeby nie być zadżumionym, i to tylko może nam dać nadzieję spokoju lub, w brakuj spokoju, nadzieję dobrej śmierci. (…) Wiem na pewno, że każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nie, nikt na świecie nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka i żeby go nie zakazić. Mikrob jest czymś naturalnym. Reszta, zdrowie, nieskazitelność, czystość, (…) to skutek woli, i to woli, która nie powinna nigdy ustawać”[2].     

Dżuma – czyli zło – jest więc czymś wpisanym w ludzką naturę i postawa wobec niej decyduje o wielkości (czy też: małości) człowieka.

Myślę, że „Dżuma” to jedna z tych powieści, do których warto co jakiś czas powracać. Warto czytać ją powoli, z uwagą, delektując się każdą sceną, i cierpliwie, krok po kroku, wyłuskiwać spomiędzy słów zdumiewającą ilość znaczeń.

Mimo że nie tchnie optymizmem, książka daje jednak nadzieję. Bo choć „bakcyl dżumy nigdy nie umiera”, to kronika z życia zadżumionego miasta została przecież spisana, żeby „powiedzieć po prostu to, czego można się nauczyć, gdy trwa zaraza: że w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę”[3].  

 

 

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 2005

Tłumaczyła Joanna Guze

8/10



[1] Albert Camus, Dżuma, tłum. Joanna Guze. Pańatwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005, s. 19.

[2] Tamże, s. 165.

[3] Tamże, s. 199.

Komentarze

  1. Pani Aniu, ten trafny cytat kończący się słowami, ,,że w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę" to piękne przesłanie płynące z tej mądrej, acz trudnej lektury". Cenię sobie bardzo wysoko twórczość Alberta Camusa i to się nie zmieniło od czasów licealnych:), jedynie wraz z wiekiem nabyłam większej dojrzałości czytelniczej, a to z kolei skutkuje ogromnym umiłowaniem książek trudnych, lecz dających w zamian wiele korzyści czytelniczych, a jedną z takich lektur jest właśnie ,,Dżuma", toteż serdecznie dziękuję za wnikliwą,opatrzoną doskonałymi cytatami, świetnie skonstruowaną recenzję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Małgorzato, o sobie mogłabym powiedzieć to samo. Zresztą lektury szkolne mają to do siebie, że czasami stają na naszej drodze, gdy nie jesteśmy gotowi w pełni ich (d)ocenić.
      Moją ulubioną powieścią Camusa pozostaje jednak "Obcy", za którego świetną recenzję raz jeszcze ślicznie Pani dziękuję. :)
      Za komentarz również. :)

      Usuń
  2. "W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę" - to chyba jeden z najsłynniejszych książkowych cytatów. Zgadzam się z Przedmówczynią. Wspaniała recenzja i doskonale wplecione w jej tekst słowa Camusa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dżuma" to prawdziwa kopalnia wspaniałych cytatów.
      Bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń

Prześlij komentarz