Henryk Sienkiewicz – „Rodzina Połanieckich”

Książka na tle jesiennych drzew

Ironia życia! Ironia życia! (…) Nic, tylko śmieszna komedia ludzka, w której jedni oszukują drugich, drudzy oszukują samych siebie; nic, tylko oszukani i oszukujący; nic, tylko pomyłki, zaślepienie, błędy, życiowe kłamstwa, ofiary pomyłek, ofiary oszustwa, ofiary złudzeń, plątanina bez wyjścia; pocieszna i zarazem rozpaczliwa ironia pokrywająca ludzkie uczucia, namiętności, nadzieje, tak jak śnieg pokrywa zimą pola – i oto życie!”[1].

 

Stanisław Połaniecki wywodzi się ze szlachty, ale nie potrzebuje szlacheckiego nazwiska, żeby do czegoś w życiu dojść. Ów rzutki mężczyzna, roztropny, trzeźwo myślący i obrotny, ma obycie i smykałkę do interesów. Kształci się w szkole technicznej, potem wraz ze wspólnikiem, Bigielem, rozkręca dom handlowy i zaczyna kupczyć majątkami ziemskimi. Mówiąc wprost, jest dorobkiewiczem i – to określenie pada w powieści więcej niż raz – aferzystą.

Kiedy pewnego dnia przybywa do Krzemienia, aby wyegzekwować dług od właściciela majątku, pana Pławickiego, jego uwagę zwraca panna Marynia Pławicka. Nie jest ona może zbyt urodziwa (ma na to zbyt szerokie usta), ale jest w niej coś, co pociąga Stacha. Zauroczenie jest wzajemne – Marynia też pozostaje pod wrażeniem wierzyciela ojca – lecz sprawy majątkowe stają pomiędzy młodymi i na dłuższy czas odsuwają ich od siebie. Dopiero wola ciężko chorej dziewczynki, do której oboje są szczerze przywiązani, doprowadza do ponownego zbliżenia. Stach żeni się z Marynią i wydawałoby się, że od tej pory już nic nie zmąci szczęścia tej pary. Niestety, Połaniecki, jakkolwiek ma dobre serce, okazuje się niestały w uczuciach. Już w podróży poślubnej zwraca uwagę na intrygantkę i kokietkę, panią Osnowską, a później, gdy wraz z żoną osiada w Warszawie, ulega fascynacji zamężną kobietą…

„Rodzina Połanieckich” ukazała się w 1894 roku i jest jedną z niewielu powieści obyczajowych w dorobku autora. Sienkiewicz osnuwa jej fabułę wokół przedmałżeńskich i małżeńskich perypetii Stacha i Maryni. Pokazuje rodzenie się fascynacji, jej narastanie i przekształcanie się w miłość, a wreszcie – stopniowe powszednienie. Nie należy przez to rozumieć, że Połaniecki jest kimś na kształt romantycznego bohatera, targanego głębokimi namiętnościami i tragicznie rozdartego pomiędzy przywiązaniem do jednej kobiety a miłością do drugiej. Wprost przeciwnie, pomimo kilku niewątpliwych zalet jest to raczej pospolity człowiek i gdybym musiała dookreślić, co najbardziej uderzyło mnie w tej postaci, to byłby to właśnie ów niedostatek szlachetnego kruszcu. Stach jest kuty na cztery nogi, przedsiębiorczy, potrafi zdobyć się na wielkoduszność i serdeczne uczucia wobec małej Litki, ciężko chorego dziecka, z którego astma i choroba serca stopniowo wysysają siły życiowe, a jednak trudno jest zapałać sympatią do tej postaci. Bo jest to w gruncie rzeczy skoncentrowany na sobie pyszałek, naginający zasady moralne do swoich potrzeb i cierpiący na przerost ego. Zapewniwszy sobie względy Maryni, uważa, że może teraz spocząć na laurach; że przez sam fakt poślubienia jej zyskał sobie prawo do jej dozgonnej wierności i wdzięczności; że wreszcie jedyną troską żony powinno być dbanie o potrzeby męża, skoro świat kobiecy jest „czysto uczuciowy”, a jego „główny interes polega na kochaniu, na szczęściu bliskich”. Różni się tym znacząco „od świata męskiego, pełnego współzawodnictw, walki, czubienia się, gniewów, pojedynków, wysiłków dla zrobienia majątku i zmęczenia” (s. 223).     

Marynia, mająca „potulne i bardzo zdolne do kochania serce”, mocno odbija od Stacha. O ile w nim za mało jest szlachetnego kruszcu, o tyle w niej jest go aż nazbyt dużo. Sienkiewicz wyposaża ją w tak wielki arsenał zalet, że niełatwo jest uwierzyć we wiarygodność tej postaci. Pani Połaniecka jest ucieleśnieniem wszelkich cnót – życzliwa, miłosierna, cierpliwa, lituje się nad każdym i każdemu pomaga. Zapatrzona w męża jak w obrazek, spieszy usprawiedliwiać wszystkie jego postępki i nie dostrzega jego uchybień – a za te, które dostrzega i których żadną miarą nie może uznać za urojenia, bierze winę na siebie. I to pomimo świadomości, że „prawdziwe, bardzo wielkie szczęście, a zwłaszcza bardzo wielką miłość, taką, o jakiej marzyła, gdy Połaniecki był jej narzeczonym, wyobrażała sobie inaczej” (s. 388).     

Jej poglądy na małżeństwo można by streścić w zdaniu, które ona sama wyczytała niegdyś w odziedziczonej po matce książeczce i do którego gorliwie się stosuje: „Nie po to powinno się wychodzić za mąż, by być szczęśliwą, ale po to, by spełnić te obowiązki, które Bóg wówczas wkłada” (s. 443)…   

Wokół wzorowego małżeństwa Połanieckich – wzorowego ze strony Maryni, bo postawa Stacha, łagodnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia – orbituje cały szereg pomniejszych wątków i postaci. Sienkiewicz z wielką werwą i poczuciem humoru, a często nawet w sposób prześmiewczy, odmalowuje salonową społeczność drugiej połowy XIX wieku. Są w niej filozofowie i społecznicy, wałkonie i ambitni adwokaci, uznani malarze i obiecujący poeci, pustogłowe bawidamki i wyznający franciszkańskie ideały fantaści, których największym pragnieniem jest zmieniać świat. Na warszawskich salonach i w podmiejskich majątkach toczą się rozmowy na wszelkie tematy – od filozofii po politykę, od historii po sztukę. Na pierwszy plan wysuwają się jednak sprawy damsko-męskie. Sienkiewicz ukazuje miłość we wszelkich jej odcieniach – wierne, wszystko wybaczające przywiązanie Maryni do Stacha, szczęśliwe pożycie małżeńskie poczciwego pana Bigiela i jego równie poczciwej bogdanki, egzaltowaną miłość poety Zawiłowskiego do panny Castelli, naiwne zapatrzenie Osnowskiego w wiarołomną żonę, występek pani Maszkowej, nagłe matrymonialne zapały pana Świrskiego, zatwardziałego kawalera, a nawet infantylne zadurzenie małej Litki…

Wysiłki wielu bohaterów tej historii zmierzają do tego, żeby ułożyć sobie życie, i wokół tych prób ogniskuje się niemal cała akcja. Tło społeczne, jakkolwiek bardzo sprawnie zarysowane, pozostaje tylko tłem. Nie ma tutaj ani wielkiej historii, ani porywających postaci na miarę Wołodyjowskiego, Bohuna czy Kmicica. Jak gdyby Sienkiewicz chciał powiedzieć, że oto czasy świetności przeminęły, że nie trzeba już bronić Zbaraża i miejsce barwnych bohaterów mogą zająć bezbarwni dorobkiewicze…    

Bo taka właśnie – dość bezbarwna – wydaje mi się na tle innych książek noblisty ta powieść. Jest w niej wszystko – i piękny język, i urzekające opisy (ustępy dotyczące Krzemienia są czarowne), i cała konstelacja rozmaitych typów ludzkich, i pogłębiony portret psychologiczny tytułowych Połanieckich (w szczególności Stacha) – a jednak nie tylko nie porywa, ale miejscami wręcz się dłuży. 

Nie jest to najlepsza książka w dorobku Sienkiewicza. Mam wrażenie, że nie jest to nawet najlepsza z jego powieści obyczajowych. To wciąż jednak literatura wysokiej próby i warto ją znać.

 

 

 

Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza

Warszawa 1991

6/10   

 



[1] Henryk Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991, s. 587–588.

Komentarze

  1. Warto przeczytać chociażby dla porównania z serialem o tym samym tytule. Pamiętam swoje zaangażowanie w jego oglądanie na ekranie telewizora. Serial bardzo mi się podobał, zwłaszcza obsada doskonałych aktorów wniosła wiele dobrego. Powieści dotychczas nie czytałam, ale może się skuszę:), recenzja brzmi zachęcająco. Sienkiewicza zazwyczaj czytało mi się dobrze, lubiłam jego styl. Ciekawe jak odbiorę go po latach? Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci miłego dnia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśl o obejrzeniu serialu pojawiła się niedawno, ale postanowiłam najpierw doczytać książkę. Teraz jednak przymierzam się do obejrzenia ekranizacji, a Twoje ciepłe słowa pod jej adresem tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu.
      Szczerze polecam lekturę, aczkolwiek muszę przyznać, że wymaga ona odrobiny cierpliwości. No i przymknięcia oka na tę czy inną myśl (czy to o małżeństwie, czy to o życiu w ogóle), która dzisiaj mocno już trąci myszką. Jednakże warto, chociażby po to, żeby samodzielnie wyrobić sobie opinię na temat tej książki. I ze względu na ciekawy obraz społeczeństwa tamtej epoki.

      Ja też lubię Sienkiewicza. :)

      Dobrego dnia, Małgosiu! :)

      Usuń
  2. Mimo że "Rodzina Połanirckich" to jedno z najbardziej znanych dzieł Sienkiewicza, jej lektura także przede mną. Do tej pory twórczość Sienkiewicza poznawałam głównie za sprawą powieści historycznych. Może "Połanieccy" byliby miłą odmianą? Dziękuję za recenzję i przypomnienie o tym tytule.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wolę jego powieści historyczne, ale "Połanieccy" z pewnością zasługują na uwagę. Warto też sięgnąć po "Bez dogmatu".
      Ślicznie dziękuję za komentarz. Pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Cóż, nie wszystkie utwory napisane przez klasyków są doskonałe. :) Z powieści obyczajowych Sienkiewicza czytałam kiedyś „Wiry”. Nie męczyłam się przy czytaniu, ale nie czułam też żadnej fascynacji. Ot, czytadło, jakich wiele. Sienkiewicza mało znam i lubię o wiele mniej niż na przykład Prusa, Żeromskiego czy Orzeszkową. Ale może i sięgnę po „Rodzinę Połanieckich”, bo ciekawią mnie te urzekające opisy Krzemienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak, ja też wolę Orzeszkową. I z d e c y d o w a n i e wolę Żeromskiego. Niemniej, "Połanieckich" warto przeczytać. Jest w tej powieści sporo ciekawych postaci, z których może najmniej przekonującą jest doskonała pod każdym względem Marynia.
      Pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń

Prześlij komentarz