Tadeusz Dołęga-Mostowicz – „Znachor”

Książka na tle domku

Mijał czas, za szybami noc gęstniała. Antoni Kosiba myślał, myślał o sobie, o swoim losie, o swoim życiu tak pustym dotychczas, tak jałowym i z niczym, ni z ludźmi, ni ze światem niezwiązanym. Tak, niezwiązanym. Bo wiąże tylko uczucie. Nie chleb, nie byt, nie cudza dobroć i serdeczność, nawet nie przekonanie, iż komuś pożytek się przynosi, tylko własne uczucia. I wystarczyło, by pokochał kogoś całą duszą, a już los mu go zabiera, wydziera, ograbia…”[1].  

 

Warszawa, okres międzywojnia.

Profesor Rafał Wilczur wiedzie szczęśliwe życie. W pracy powodzi mu się wybornie: jest wybitnym chirurgiem, cieszącym się powszechnym szacunkiem i uważanym za najlepszego specjalistę w swoim fachu. Prowadzi prywatną lecznicę, a miarą jego niebywałego talentu jest to, że tylko on jeden decyduje się przeprowadzić – i z powodzeniem przeprowadza – skomplikowaną operację serca, której nie podjęto się ani w Paryżu, ani w Berlinie, ani w Londynie, ani w Wiedniu.

W życiu prywatnym wiedzie mu się równie dobrze – mieszka w pięknej willi w Warszawie, w towarzystwie młodej żony, którą kocha do szaleństwa, i ślicznej córeczki, Marioli, która jest jego oczkiem w głowie. I oto pewnego dnia, w ósmą rocznicę ślubu, spada na niego nieoczekiwany cios: po powrocie do domu znajduje list od żony, która informuje go, że zabrała małą Marysię i odeszła z kochankiem.

Wkrótce potem Wilczur wpada w ręce opryszków, zostaje pobity i traci pamięć. Od tej pory szwenda się tu i tam, imając się różnych zajęć. Często trafia do aresztu za włóczęgostwo i brak dokumentów, a to, że nie jest w stanie powiedzieć, skąd pochodzi ani jak się nazywa, dodatkowo komplikuje jego sytuację. W końcu jednak udaje mu się ukraść metryczkę i jako Antoni Kosiba trafia na Wileńszczyznę. Tam osiada nieopodal Radoliszek i znajduje zatrudnienie u młynarza, zwanego Prokopem Mielnikiem. Pracuje jako parobek, dopóki pewnego dnia nie odkrywa, że potrafi przeprowadzać skomplikowane operacje chirurgiczne i leczyć ludzi. Później, już jako znachor, zawiera znajomość z Marysią, sierotą, która pracuje w okolicznym sklepie. Szybko rodzi się między nimi szczere przywiązanie…

Tadeusz Dołęga-Mostowicz miał nie tylko świetny pomysł na fabułę, ale też zdołał stworzyć bardzo przekonującego bohatera. Tytułowy znachor jest człowiekiem z krwi i kości, zdolnym do silnych uczuć, a zarazem toczonym robakiem cierpienia. Jako mąż jest kochający i czuły, jako parobek pracowity i uczciwy, jako znachor – cierpliwy i bezinteresowny. Na co dzień szorstki i małomówny, wobec chorych potrafi zdobyć się na współczucie i serdeczność. Poza tym – choć, jak sam twierdzi, nie uprawia filantropii – nigdy nie bierze zapłaty za leczenie („To nie filantropia”, mówi. „Ot, po prostu zależy mi na pomaganiu cierpiącym, a na majątku… nic nie zależy” [s. 187]); wprost przeciwnie, zdarza mu się wspierać uboższych pacjentów.

Ciekawie rozwija się wątek amnezji. Mostowiczowi udało się pokazać, jak zagadkową – i kapryśną – rzeczą jest pamięć ludzka, i jak strasznym, wyobcowującym doświadczeniem jest utrata wspomnień. Niewielkie, zdawałoby się, bodźce – takie jak widok źle zrośniętych kości u syna Prokopa Mielnika, dźwięk słowa „trepanacja” czy brzmienie francuskiego wiersza – wywołują u Antoniego Kosiby niezrozumiałe reakcje, ewokują niejasne obrazy.

„Umęczone nerwy zdawały się drgać w naprężeniu. Myśli rozbijały się w nieuchwytne strzępki, w bezkształtną, białą pianę, jak woda na młyńskim kole, i nieuchwytnym, mglistym obrazem zaczęły występować rysy…” (s. 218).

Intrygująca jest także postać młynarza, prostego i szorstkiego, ale z gruntu poczciwego człowieka, na którego dzieciach ciążyła – jak długo utrzymywali okoliczni mieszkańcy – klątwa. Społeczność Radoliszek, ze wszystkimi jej przywarami, przymiotami i zabobonami, jest zresztą odmalowana niezwykle barwnie. To bardzo przekonujący zbiorowy bohater.

Zupełnie nie przekonała mnie natomiast postać Marysi. Dziewczyna jest ucieleśnieniem wszelkich zalet – szlachetna, łagodna, wyrozumiała, cierpliwa ponad wszelką miarę, a do tego, rzecz jasna, piękna jak anioł. Chociaż budzi powszechny podziw, nie zadziera nosa; wręcz odwrotnie, jest skromna i, jak na swój wiek, zadziwiająco roztropna. Mimo że uczciwie pracuje na swoje utrzymanie jako ekspedientka w sklepie pani Szkopkowej, codziennie rano zdąży jeszcze pójść na nabożeństwo, a wieczorem pasjami czyta książki. Zna wszystkie powieści z biblioteki parafialnej i biblioteki miejscowej szkoły powszechnej, a wiele z nich umie prawie na pamięć. Czytając, miałam wrażenie, że Mostowicz chciał przedstawić ją jako kobietę idealną, ale ilość przymiotów, które jej w związku z tym przypisał, uczyniła z niej dość niewiarygodną – czy, mówiąc kolokwialnie, przesłodzoną – postać.

Mocno „przesłodzony” wydał mi się także wątek miłości Marysi i Leszka. Schemat jest ograny: oto dobra i piękna, ale uboga sierota zakochuje się w mężczyźnie z wyższej sfery, przystojnym i bogatym lekkoduchu, który dla niej zmienia się, dojrzewa i jest nawet skłonny wyrzec się dotychczasowych przywilejów. Mostowicz nie poskąpił tej parze niczego: ani omdleń, ani tragicznych wypadków, ani samobójczych zamiarów, ani równie nagłych co nieprawdopodobnych zmian usposobienia wśród najbliższych krewnych (czy zaprzysiężony wróg może się w ciągu jednego dnia przedzierzgnąć w najczulszą opiekunkę?).

Szkoda, że wątek romansowy potoczył się tak, a nie inaczej; jest to w moim odczuciu duża rysa na powieści, która pod wieloma innymi względami bardzo mi się podobała.

Opisanie losów tytułowego znachora dało autorowi asumpt do poruszenia kilku niebłahych problemów. Jednym z nich jest kwestia tożsamości. W chwili utraty pamięci profesor Wilczur nie ma przy sobie żadnych papierów, a ponieważ nie jest w stanie się wylegitymować, co i rusz trafia za kratki. Czy dokumenty stanowią o człowieku?, zdaje się pytać Dołęga-Mostowicz.

Kolejny problem dotyczy „instytucji” znachorów, którzy budzili żywą niechęć wśród dyplomowanych lekarzy. Kim właściwie byli ci ludzie: błogosławieństwem czy przekleństwem? A dalej: czym jest etyka lekarska? I czy próby ratowania życia chorego mogą usprawiedliwić kradzież? Pytań jest wiele…

Czy polecam tę książkę? Tak, polecam – ze względu na wagę poruszanych w niej problemów, język, ciekawą postać głównego bohatera i barwny obraz podwileńskiej wsi. Czytając, trzeba jednak być przygotowanym na dużą dozę sentymentalizmu i jeszcze większą – szczęśliwych zrządzeń losu.

 

 

 

 

Prószyński i S-ka

Warszawa 1997

6,5/10



[1] Tadeusz Dołęga-Mostowicz, Znachor. Prószyński i S-ka, Warszawa 1997 , s. 218.

Komentarze

  1. Wspaniała, uniwersalna powieść obyczajowa napisana piękną polszczyzną. Chętnie do niej powrócę po latach, ale najpierw planuję obejrzeć film, ten nowy, z 2023 roku, dostępny w Netflixie:). Dziękuję za podzielenie się wrażeniami z lektury, co także przełożyło się na zainteresowanie nową adaptacją filmową ( znałam tylko tę z panem Bińczyckim ). Pozdrawiam Aniu i życzę udanego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz