Charlotte Brontë – „Shirley”

Książka przy płocie

Czy liczysz na sentymentalizm, poezję, rozmarzenie? Czy spodziewasz się płomiennych uczuć, ekscytacji i melodramatu? Ucisz swoje oczekiwania, sprowadź je na ziemię. Leży przed Tobą coś autentycznego, prozaicznego i namacalnego. Rzecz tak nieromantyczna, jak poniedziałkowy poranek, gdy wszyscy posiadający miejsce pracy mają obowiązek powstać i do niego się udać. Nie jest kategorycznie stwierdzone, że nie skosztujecie emocji – być może na drugie danie i deser – ale już postanowione, że pierwsza potrawa będzie przypominała posiłek, który w Wielki Piątek znalazłby się na stole w katolickim domu. Jak zimna soczewica z octem, lecz bez oliwy. Jak przaśny chleb z gorzkimi ziołami. I żadnej pieczeni”[1].

 

Początek drugiej dekady XIX wieku, hrabstwo Yorkshire.

Dla Europy nastają ciężkie czasy. Gdy Napoleon toczy na kontynencie swą kampanię, w Anglii zwolennicy Bonapartego toczą zażarte spory ze zwolennikami księcia Wellingtona. Krajem targają społeczne niepokoje. Gospodarka przeżywa kryzys, handel czasy świetności ma już dawno za sobą, a w fabrykach maszyny coraz częściej wypierają siłę roboczą. Wśród robotników narasta niezadowolenie, które zajęci własnymi problemami przemysłowcy niebezpiecznie lekceważą. 

Tak mają się rzeczy, kiedy do Yorkshire przybywa z Flandrii Robert Gerard Moore. Robert marzy o odbudowaniu rodowej fortuny i jest zdecydowany dopiąć swego bez względu na środki („Wszystko, czego chcę, to środki do życia, dobra pozycja społeczna i kariera” [s. 87], twierdzi). Gdy do zarządzanej przez siebie przędzalni sprowadza nowoczesne maszyny, tak bardzo naraża się lokalnym robotnikom, że ci dopuszczają się sabotażu, a później nawet zamachu na jego życie. 

Będąc człowiekiem ambitnym i zdeterminowanym, Robert poważnie myśli o ożenku z dziedziczką majątku, na terenie którego znajduje się jego przędzalnia, uroczą i dumną panną Shirley Keeldar. Potajemnie darzy jednak uczuciem młodziutką, ubogą i śliczną Caroline, która żyje na utrzymaniu swojego stryja, wielebnego Matthewsona Helstone’a, i żarliwie odwzajemnia tę miłość. Co zwycięży: uczucie czy rozsądek?

„Shirley” to dość opasła powieść, która wyróżnia się na tle innych książek Charlotte Brontë rozmachem, z jakim została napisana, i mocniejszym zakorzenieniem w realiach epoki. Autorka przedstawia w niej bardzo szeroką panoramę angielskiego społeczeństwa pierwszej połowy XIX stulecia, a robi to z pietyzmem i umiłowaniem szczegółu. Poznajemy położenie bogatych dziedziczek, zamożnych rodów, a także wpływowych osobistości niepośledniego urodzenia i takichże koneksji. Dowiadujemy się, jak wyglądała codzienność ubogich – i często bardzo zacnych – kobiet, które okoliczności życiowe skazały na staropanieństwo. Mamy wgląd w perypetie przemysłowców i ambitnych przedsiębiorców, którzy walczą o to, aby pomimo gospodarczego kryzysu utrzymać się na powierzchni, a może nawet rozwinąć skrzydła. Zaglądamy do skromnych domostw robotników, którzy mają siły i wielką chęć do pracy, a jednak zostają pozbawieni zajęcia i muszą stopniowo wyprzedawać swój skromny dobytek, żeby dzieci nie przymierały głodem. Poznajemy wreszcie położenie duchowieństwa. Ważną rolę odgrywają w powieści proboszczowie, a także trzej wikarzy. Ci ostatni – pan Donne, pan Malone i pan Sweeting – odmalowani są tak barwnie i z takim zacięciem, że właściwie każdy z nich byłby materiałem na oddzielną książkę.

Największą ozdobą powieści jest jednak duet Shirley-Caroline. Młode damy zaprzyjaźniają się ze sobą i choć z usposobienia są zupełnie różne, to doskonale się dopełniają. Caroline jest cichą, skromną i potulną osobą, na której życiu kładzie się cieniem przeszłość. Matka ją opuściła, a ojciec przed śmiercią zdążył okryć się niechlubną sławą lekkoducha i rozpustnika. Proboszcz Helstone, jakkolwiek szczerze przywiązany do bratanicy, wychował ją twardą ręką i Caroline wyrosła na dobroduszne, lecz zahukane stworzenie, które czasem stać jednak na stanowczość i zdumiewające porywy dumy.

Shirley sprawiła rodzicom zawód, rodząc się jako dziewczynka, i otrzymała męskie imię. Nie bez kozery: ta nietuzinkowa postać wykazuje się odwagą, determinacją i charyzmą, której niejeden mężczyzna mógłby jej pozazdrościć. Shirley, nazywająca samą siebie kawalerem albo kapitanem Keeldarem, zacięcie walczy o samodzielność i równouprawnienie. Buntuje się przeciwko gorsetowi, w który próbuje się ją wtłaczać jako młodą, zamożną pannę, i trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ta postać cieszyła się szczególną sympatią autorki, która też była przecież rzeczniczką praw kobiet i która publikowała pod męskim pseudonimem Currer Bell.  

Co ciekawe, Charlotte Brontë miała powiedzieć innej pisarce epoki wiktoriańskiej, Elizabeth Gaskell, że Shirley była tym, czym jej własna siostra, Emily Brontë, mogłaby się stać, gdyby przyszła na świat w zamożnej rodzinie.  

Rzeczą, która ogromnie zaintrygowała mnie w tej powieści, jest stosunek autorki do instytucji małżeństwa. Właściwie, jeśli nie liczyć pana Farrena i jego żony, nie ma w „Shirley” szczęśliwych małżeństw, a kilka istotnych postaci wypowiada się w tej kwestii w sposób więcej niż sceptyczny. I chociaż zakończenie wydaje się zadawać kłam tej tezie, to podczas lektury trudno opędzić się od myśli, że Charlotte Brontë wcale nie uważała, żeby małżeństwo było dla kobiety jedynym słusznym rozwiązaniem (a przynajmniej buntowała się przeciwko uporowi tych, którzy tak właśnie mniemali).

Brontë była również wrażliwa na los kobiet, które z różnych powodów nie miały możliwości wyjść za mąż, i to im jest poświęcony nie tylko osobny rozdział, lecz także jeden z najbardziej żarliwych – i najbardziej zasługujących na zacytowanie – akapitów powieści:

„Mężczyźni Anglii! Spójrzcie na nieszczęsne dziewczęta znajdujące się wokół was, z których część zapada na suchoty czy inne choroby, z których inne stają się zgorzkniałymi, starymi pannami: zawistnymi i nieszczęśliwymi, ponieważ życie jest dla nich pustynią (…). Ojcowie rodzin! (…) Życzycie sobie być dumni z córek i pragniecie, by nie przynosiły wam wstydu – zatem poszukajcie dla nich zajęć, które wyniosą je ponad kokietowanie, intrygi i złośliwe plotki. Jeśli pozwolicie, by umysły ich trwały w ciasnym więzieniu, córki wasze bezustannie będą dla was utrapieniem, a czasem i kompromitacją. Kształćcie je – stwórzcie im możliwości i dajcie pracę, a będą wam najradośniejszymi towarzyszkami w zdrowiu, troskliwymi pielęgniarkami w chorobie, waszą najmocniejszą podporą w starości” (s. 399).

Podejrzewam, że w XIX wieku tego rodzaju słowa musiały wybrzmiewać znacznie silniej niż dziś. 

„Shirley” warto przeczytać z co najmniej kilku względów.

Po pierwsze, jest to barwna i szeroka panorama pewnej epoki historycznej, przekonujący obraz ówczesnych stosunków społecznych, konfliktów pomiędzy klasami, a także dokonujących się doniosłych przemian. Brontë odmalowuje go z rozmachem, na który jej wcześniejsza powieść, „Dziwne losy Jane Eyre”, nie mogła nas przygotować i który jest w związku z tym nadzwyczaj miłą niespodzianką.

Po drugie, Brontë udało się powołać do życia pełnokrwiste, wielowymiarowe postacie, które zapadają w pamięć.

Po trzecie, autorka operuje szlachetnym w swej urodzie językiem, z którym obcuje się z prawdziwą przyjemnością (psutą od czasu do czasu przez niestaranną korektę  niektóre błędy wołają o pomstę do nieba…).

Nie oznacza to bynajmniej, że „Shirley” jest pozbawiona wad. Powieść jest bardzo obszerna i czytając niektóre wywody, niełatwo oprzeć się wrażeniu, że pewne cięcia tu i tam wyszłyby jej na korzyść i uczyniły ją mniej przegadaną, a bardziej zwartą. W książce przejawia się też – choć na szczęście w mniejszym stopniu niż w innych powieściach – przekonanie autorki o wyższości rasy angielskiej nad pozostałymi rasami. Uwidacznia się ono w takich fragmentach jak ten: „Brytyjskie poczucie przyzwoitości potrafi czynić cuda: bieda, która irlandzką dziewczynkę odziewa w łachmany, wobec małej Angielki zawsze zdaje się pozostawać bezsilna i nie potrafi pozbawić jej tak koniecznej do zachowania szacunku dla samego siebie schludności” (s. 296).

W czasach, kiedy książka się ukazała, być może było to odbierane inaczej, ale dzisiaj mocno zgrzyta i pokazuje, że pod pewnymi względami powieść fatalnie się zestarzała.

Nie chciałabym jednak, żeby wzmianka o tych, nazwijmy to, potknięciach kogokolwiek zniechęciła do lektury, bo „Shirley” to, ogólnie rzecz biorąc, mądry i naprawdę dobry kawałek prozy, który gorąco polecam.    

 

 

 

Wydawnictwo MG

Warszawa 2017

Tłumaczyła Magdalena Hume

7/10

 

       

    



[1] Charlotte Brontë, Shirley, tłum. Magdalena Hume. Wydawnictwo MG, Warszawa 2014, s. 7.

Komentarze

  1. Bardzo lubię powieści sióstr Bronte, najbardziej ,, Dziwne losy Jane Eyre", mam wrażenie, że ,, Shirley" kiedyś czytałam, było to prawdopodobnie na tyle dawno temu, iż szczegóły zdążyły ulotnić się z mej pamięci. Z ciekawością zapoznałam się z Twoja recenzją i wnikliwym jak zawsze spojrzeniem na poszczególne wątki oraz całość tej obszernej lektury. Gratuluję zarówno wytrwałości podczas czytania jak i zręcznego i kunsztownego zrecenzowania powieści. Z pewnością warto sięgnąć po nią nie tylko po raz pierwszy, ale i po raz wtóry. Być może i mnie to się uda? Pozdrawiam serdecznie Aniu i życzę dobrego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu (10-15 lat temu) ukazała się cała seria polskich przekładów powieści sióstr Brontë. "Agnes Grey", "Lokatorka Wildfell Hall", "Shirley", "Profesor"... Pamiętam, z jaką radością je czytałam! Po latach niektóre z nich odbieram inaczej, ale "Shirley" dzielnie broni się przed upływem czasu i dojrzewaniem moich literackich upodobań. ;) To naprawdę dobra powieść, a jej autorka miała wyborne pióro. Uwielbiam jej piękny język, subtelność w opisywaniu uczuć i niezwykły zmysł obserwacji.
      Moją ulubienicą pozostaje jednak Emily z jej "Wichrowymi wzgórzami". :)
      Ślicznie dziękuję za komentarz, Małgosiu, i życzę dobrego dnia!

      Usuń
  2. Przyznam szczerze, że przez "Shirley" nie przebrnęłam, chociaż część książek sióstr Bronte lubię, zwłaszcza "Jane Eyre", "Agnes Grey" i "Wichrowe wzgórza". Mam jednak w planach drugie podejście to tej powieści, mam nadzieję, że będzie lepsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta powieść ujęła, choć muszę przyznać, że pierwsza część rzeczywiście jest mniej zajmująca niż druga, kiedy to zawiązuje się kilka naprawdę ciekawych wątków.
      Życzę, żeby powtórne podejście było bardziej udane. Miłej lektury! :)

      Usuń
  3. Kiedy zmniejszy się mój stosik do przeczytania, zapoznam się z tą książką:)
    W przedświątecznej krzątaninie pozdrawiam ciepło :)
    Morgana
    https://spacerem-przez-zycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój stosik też ustawicznie rośnie zamiast się zmniejszać. ;)
      Ślicznie dziękuję za komentarz. A książkę serdecznie polecam! :)

      Usuń

Prześlij komentarz