Herman Bang – „Biały dwór”

Okładka, bombka i lampki

W ostatnich dniach przed świętami odbywało się pieczenie. Cały dom przesycony był zapachem jabłek i pieczywa, a drzwi do niebieskiego pokoju gościnnego były w ciągłym ruchu. Bo tam przechowywano jabłka, korzenie, śliwki i wszystkie smaczne rzeczy. Potem przylatywała Tina, wbiegając na schody, tak, że jej suknia do kolan fruwała.

– Hola, dzieciaki, teraz się rozpoczyna!   

I wtenczas my, dzieci, parobcy i dziewczęta, zaczęliśmy urabiać różnego kształtu kołacze i brunatnego ciasta (…). Matka przepasywała biały, duży fartuch, a ojciec chodził naokoło zafrasowany, bo, jak mówił, mogła sobie przytem ręce zniszczyć”[1].

 

Sporo jest takich sielskich obrazków w sielsko-niesielskiej powieści Hermana Banga pod tytułem „Biały dwór”. Utwór popadł w zapomnienie; wersja, którą czytałam, została wydana w 1909 roku nakładem księgarni H. Altenberga we Lwowie. Potem książka nie była już, jak się wydaje, wznawiana i dzisiaj znacznie łatwiej jest znaleźć ją w zbiorach bibliotek cyfrowych niż w tradycyjnych bibliotekach. A szkoda, bo jest to dzieło prawdziwie rzadkiej urody.

„«Biały dwór» to jeden poemat ogromnej piękności i czystości, jaką tylko dusza wyzwolonego z mętów życia człowieka jaśnieć może”, pisze Stanisław Przybyszewski we wstępie do lwowskiego wydania. Po czym z wielką szczerością dodaje: „Kiedyś mi się śniło odtworzyć historyę tragedyi dziecka, ale teraz, przeczytawszy «Biały dwór», złożyłem pióro, bo w tej piękności i z tem czystem nabożeństwem żaden artysta nie był w stanie odtworzyć obrazu dzieciństwa. Kusił się o to Pierre Lotti, ale czemże jest jego sentymentalna gaskonada wobec tej szczerej i czystej prostoty tego poematu?” (Wprowadzenie, s. 6).

Herman Bang, mało dziś popularny eseista i pisarz z Danii, odmalowuje w „Białym dworze” obraz swojego dzieciństwa. Cofa się pamięcią do czasów, kiedy był chłopcem – a więc przypuszczalnie do schyłku lat sześćdziesiątych XIX wieku – i ożywia świat, który dawno przeminął.

W centrum tego świata znajduje się rodzinny dom pisarza, tytułowy biały dwór. Określenie biały – jakkolwiek skojarzenia z czystością są zasadne, skoro mamy tu do czynienia z epoką dzieciństwa – należy rozumieć jak najbardziej dosłownie.

„Był biały dwór, a we dworze tym jasne ściany. Wszystkie drzwi stały otworem, nawet zimą, kiedy ogień płonął na kominie. Wśród mahoniowych mebli stały białe marmurowe stoliki i marmurowe konsole, zakupione na wyprzedaży w Augustenburskim zamku. (…)  Pokój ogrodowy był tak biały, że dosłownie błyszczał. Dzieci lubiły bardzo ten pokój, ale nade wszystko – schody ogrodowe, na których biało pomalowanej poręczy zsuwały się na dół” (s. 14).

W dworze żyją rodzice, dzieci oraz służba, ale przewijają się przezeń również goście – krewni, przyjaciele, sąsiedzi, najemnicy, okoliczni mieszkańcy… Niektórzy z nich – tacy jak na przykład Tina, córka nauczyciela – mają status stałych bywalców i odgrywają w opowieści ważną rolę. Krótko mówiąc, dwór tętni życiem. Lecz jedna postać wysuwa się przed szereg, wyraźnie odbija od tła i niejako monopolizuje uwagę. Tą postacią jest matka.

Snując swoją opowieść, Bang stara się uczcić pamięć drogiej sercu istoty – tej, która „życie kochała” i „którą do grobu wtrąciła troska” (s. 22) – a czyni w dwojaki sposób. Z jednej strony, przedstawia matkę w najróżniejszych prozaicznych sytuacjach życiowych; widzimy ją, jak śmieje się z wypuszczonych przez pastucha na podwórze krów, jak siedzi na stołeczku w pralni, słuchając chciwym uchem plotek z okolicy, jak okadza bolące zęby dymem z gałązek krzewu z ogrodu nauczyciela, jak bawi się figurkami powycinanymi z żurnali albo w białym fartuchu lukruje pieczywo i wtyka pierniczkom oczy z migdałów… Z drugiej strony, matka jest bohaterką głęboko lirycznych obrazów. Bang stosuje technikę stop-klatki i z upodobaniem rozsnuwa nam przed oczami zatrzymane w „kadrze” poetyckie wizje – matka stojąca na drabinie, z ociekającymi sokiem winnymi gronami we włosach, matka nocą na cmentarzu, snująca się w rozmarzeniu pośród białych krzyży, matka o przedwiośniu, radośnie przeskakująca z kry na krę…

Matka jest dobroduszna – nie ma serca odprawić próżnującej służby (w tym mamki, która dawno już przestała karmić i teraz żeruje na uprzejmości swoich pracodawców), gorąco współczuje biednym i szczodrobliwie obdziela ich własnymi ubraniami. Poza tym kocha gwiazdy i ma w zwyczaju nadawać im imiona swoich przyjaciółek. Postać ojca, choć i jemu nie brak hojności, wypada przy niej bardzo blado. Jeśli nie liczyć paru krótkich rozmów z żoną, ogranicza się on do roli biernego obserwatora, który od czasu do czasu rzuci jakiś komentarz, żeby już po chwili zniknąć za drzwiami swojego pokoju („Drzwi pokoju ojca były prawie zawsze zamknięte, a dzieci zaledwie wiedziały, co się za niemi kryje. Rzadko tam wchodziły i było tam zawsze tak ciemno” [s. 47]).

Spomiędzy obrazów życia w białym dworze wyłania się również barwny obraz życia duńskiej prowincji drugiej połowy XIX wieku. Dowiadujemy się, jak obchodzono Boże Narodzenie, w jaki sposób oddawano cześć zmarłym (jednym z wątków jest tragiczny koniec syna miejscowego sołtysa, który w kwiecie wieku ginie od kuli, wtrącając w rozpacz swoich najbliższych), jakie panowały wówczas przesądy… Matka narratora wierzy w duchy i lęka się ich, jest przeświadczona, że zjawienie się w domu białej damy niechybnie oznacza rychłą śmierć, a nadto podziela powszechne przekonanie, że „ilekroć krzyczą sowy na wieży kościelnej, zawsze potem wkrótce ktoś umrze” (s. 35).

Duński pisarz wraca do dzieciństwa jako do czasu szczęścia i beztroski. „Dzieciństwo jest zasadniczym tonem całego życia”, przemawia ustami Georga Hirschfelda, którego słowa stanowią motto powieści. Bang uwzniośla ów czas, nadając mu znamiona baśniowości, a chwilami wręcz idylli.

„Dni dzieciństwa, was chcę wywołać z mglistej oddali. Dni bez winy, dni bez grzechu – niechaj się snuje nić waszych wspomnień” (s. 9), pisze w czymś na kształt inwokacji.

Te pierwsze słowa nadają (poetycki) ton całej książce. Wspominanie dawnych dni ma ocalać od zapomnienia, ale także leczyć.

„Nikt łez nie zliczy, / jakie stroskane oczy  / wypłakać mogą. / Dni dzieciństwa. / Wspomnienia dzieciństwa, / ukojcie mego serca mękę!” (s. 30).

Myliłby się jednak ten, kto posądzałby Banga o uderzanie wciąż w te same tony, o uroku „Białego dworu” w dużej mierze decydują bowiem dysonanse. Na samym wstępie nazwałam tę powieść sielsko-niesielską… i w istocie, jest w niej sporo melancholii, która tu i ówdzie przeradza się w posępność. „Wiesz, czego bym pragnęła, Tino?”, pyta matka w pewnym momencie. „Abym potrafiła wyśpiewać pieśń tak smutną jak życie” (s. 72); a w innym miejscu stwierdza: „W życiu są tylko dwie rzeczy: miłość i śmierć” (s. 64).  

„Biały dwór” to przepiękny kawałek prozy, który pod wieloma względami bliski jest… poezji. Książka uwodzi zarówno niezwykłym, po trosze sielskim, po trosze elegijnym klimatem, jak i wprost niebywałą urodą języka. Wartością dodaną jest to, że wydanie z 1909 roku poprzedza zgrabnie napisany i wiele wyjaśniający wstęp Stanisława Przybyszewskiego. Autor „Confiteora” przybliża w nim kondycję duńskiej literatury przełomu XIX i XX wieku, a także postać i perypetie samego Hermana Banga.

„Ongi cudowne dziecko, potem rozpieszczony snob, potem rozpasany lowelas Kopenhagi, aktor, klown, błazen w życiu i w towarzystwie…” (Wprowadzenie, s. 5), pisze o nim, nie szczędząc czytającym ani szczegółów, ani własnych spostrzeżeń.

Tłumaczenia „Białego dworu” dokonała żona Przybyszewskiego, Jadwiga Przybyszewska, a ponieważ przekład ma już z górą sto lat, łatwo odnaleźć w nim archaizmy, a także konstrukcje, których darmo byłoby szukać we współczesnej polszczyźnie. Z jednej strony jest to pewne utrudnienie, ale z drugiej – ogromny plus, bo pozwala głębiej poczuć ducha opisywanych przez Hermana Banga czasów.

Gorąco polecam „Biały dwór” każdemu, kto lubi dawne książki – takie, jakich dzisiaj raczej już się nie pisze – i nie obawia się zetknięcia ze specyficzną, starą polszczyzną.

To istna perełka z wiekowej, ale jakże szlachetnej szkatułki.           

              

 

Książka znajduje się w zbiorach biblioteki cyfrowej Polona.

 

 

 

Księgarnia H. Altenberga

Lwów 1909

Tłumaczyła Jadwiga Przybyszewska

8/10



[1] Herman Bang, Biały dwór, tłum. Jadwiga Przybyszewska. Księgarnia H. Altenberga, Lwów 1909, s. 24.

Komentarze

  1. Jako kontynuację w podobnym stylu, z dużą dozą impresjonizmu i o charakterze wspomnieniowym polecam ,, Uśmiech dzieciństwa " naszej Marii Dąbrowskiej:). To dzięki temu uroczemu zbiorowi opowiadań dowiedziałam się, że inspiracją dla ich napisania był dla pani Marii właśnie Herman Bang i jego ,, Biały dwór". Ta perełka literacka, jak określasz te lekturę Aniu ( w pełni podzielam Twoja opinię) tak zauroczyła Dąbrowską, iż powzięła ona zamiar stworzenia utworu o podobnej, egzystencjalnej tematyce, w której osadziła dworskie życie rodziny, ze służbą, zwierzętami, barwnymi wydarzeniami ( m.in tradycje świąteczne ), w których radość miesza się z troską. W wielu miejscach Dąbrowska czerpała z własnych doświadczeń, więc tym bardziej była to dla mnie literacka uczta w pięknym, poetyckim stylu. A po tej lekturze sięgnęłam oczywiście po ,, Biały dwór":), by się naocznie przekonać, i...byłam równie zauroczona utworem Dunczyka! Wspaniale się czytało ( zaledwie parę tygodni temu, pamiętam więc dokładnie), a na czas świąteczno- zimowy jest to doprawdy idealna lektura. Cieszę się , że właśnie teraz przybliżasz nam tę opowieść i jej autora. Pięknie dziękuję za recenzję, miła niespodzianka na Gwiazdkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, okazuje się, że w podobnym czasie czytałyśmy tę samą książkę. :)
      Z tego, co piszesz, Maria Dąbrowska miała więcej odwagi niż Przybyszewski, którego mistrzowski styl Banga zniechęcił do spisania własnych wspomnień. :)

      Ja na tę powieść trafiłam zupełnie przypadkowo. Poszukiwałam "Przy drodze", a przy okazji w zbiorach Polony znalazłam "Biały dwór". Od razu zaciekawiła mnie przedmowa, bo Przybyszewski to, po pierwsze, nietuzinkowa postać, po drugie, ze Skandynawami był za pan brat, a po trzecie, jego tekst o Munchu (który też swego czasu polecałam) był naprawdę bardzo ciekawy. Skoro zaś przeczytałam przedmowę, musiałam poznać i właściwy utwór, który tak zachwycił Przybyszewskiego. Nie rozczarowałam się! Uwielbiam takie teksty. :)
      Ten konkretny ma i inny smaczek, a mianowicie postać tłumaczki, która przed ponad stu laty była w samym centrum głośnego skandalu. ;)

      Usuń
    2. Dziękuję za polecenie książki Marii Dąbrowskiej. Na pewno będę chciała ją przeczytać.
      Nie dalej jak w piątek wypożyczyłam sobie powieść innego Duńczyka, którego ostatnimi czasy odkryłam, Jensa Petera Jacobsena (nie wiem, czy znasz), w jej przekładzie. Powieść podobno jest znakomita, a tłumaczki polecać nie trzeba, mam więc wobec tej książki duże oczekiwania. Myślę, że się nie zawiodę. :)

      Ślicznie dziękuję za komentarz i bardzo ciekawą rekomendację, Małgosiu.
      Dobrego wieczoru! :)

      Usuń
  2. Dziękuję Aniu za bardzo ciekawe przemyślenia odnośnie pisarzy i ich twórczości. O Przybyszewskim można byłoby długo dyskutować, niewątpliwie ponadprzeciętny umysł i talent. Ja jednak mam jakieś mieszane uczucia i spoglądam na niego poprzez pryzmat kontrowersyjnego życia prywatnego i nie jestem w stanie zachwycać się twórczością ludzi, którzy wyrządzali wiele zła najbliższym. Tak już mam, że człowiek i jego postawa stoi u mnie wyżej od jego największego nawet talentu. Taki idealizm:) Co do Jacobsena o którym piszesz, to niestety, tego Jacobsena nie znam jeszcze, natomiast poznałam współczesnego, o tym samym nazwisku, imieniem Roy, jest norweskim pisarzem i pięknie pisze. Czytałam jego sagę, złożoną chyba z czterech części?, i naprawdę dobrze się to zapamiętało. Przede mną oczywiście do przeczytania będzie Duńczyk:), dziękuję za polecenie i życzę dalszych, pięknych wrażeń płynących z czytania wyjatkowych książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Przybyszewskim mówi się różnie. Spotkałam się między innymi z opinią, że miał więcej charyzmy niż literackiego talentu. Nie znam go na tyle dobrze, żeby się wypowiadać, zwłaszcza że w pamięci utkwił mi jedynie ów "Munch" (którego mimo wszystko polecam), no i jeszcze "Confiteor".
      Niedawno zaczęłam czytać "Synów ziemi", ale muszę szczerze przyznać, że nie zdołałam dobrnąć do końca i dość szybko zrezygnowałam z lektury.

      Jensa Petera Jacobsena mogę z czystym sercem polecić. Przeczytałam ostatnio "Panią Fonss" jego autorstwa (to nowela) i byłam zachwycona. To utwór rzadkiej urody.
      "Twojego" Jacobsena na razie znam jedynie ze słyszenia. Jest na mojej liście czytelniczej, podobnie jak Laxness, którego też rekomendowałaś. :)

      Usuń
  3. „Ongi cudowne dziecko, potem rozpieszczony snob, potem rozpasany lowelas Kopenhagi, aktor, klown, błazen w życiu i w towarzystwie”. Zaskoczyło mnie to, co Przybyszewski napisał o Bangu, gdyż duńskiego pisarza wyobrażałam sobie jako kogoś spokojnego, wyciszonego, ceniącego prawdziwą miłość. A tu rozpieszczony snob, błazen i rozpasany lowelas?... No nie wiem. Może Przybyszewski wyolbrzymił wady Banga? W każdym razie mam nadzieję, że uda mi się sięgnąć po „Biały dwór”. :) Z recenzji wynika, że to powieść zupełnie inna niż przy „Przy drodze”, której tematem jest smutna dorosłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za naprowadzenie mnie na Banga. To dla mnie wspaniałe odkrycie!
      "Biały dwór" gorąco polecam. Czytanie tej książki jest jak zanurzenie się w świat, którego już nie ma, i w takąż literaturę.
      Co do Przybyszewskiego... Może się myślę, ale mam nieodparte wrażenie, że pisząc wstęp, po części mierzył Banga własną miarką. ;)
      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz