George Eliot – „Adam Bede”

 Książka na tle zimowego lasu


Adam i Set Bede pracują w ciesielni. Braci łączy głębokie wzajemne przywiązanie, każdy z nich byłby gotów wskoczyć za drugim w ogień, choć pod wieloma względami różnią się od siebie. Set jest poczciwy, opiekuńczy i dobroduszny, a do tego ma duszę romantyka. Jest również głęboko religijny. Został metodystą i z zapałem słucha metodystycznych kaznodziejów. Źródłem inspiracji jest dla niego Dina Morris, którą Set darzy uczuciem i której proponuje małżeństwo. Ona jednak odrzuca jego oświadczyny.

Adam ma kilka lat więcej. Jest dojrzalszy niż Set, bardziej pragmatyczny i twardo stąpa po ziemi. Jego życie nie jest usłane różami: odkąd jego ojciec, niegdyś doskonały i powszechnie szanowany cieśla, wpadł w chorobę alkoholową i zaczął zaniedbywać warsztat na rzecz oberży, na barkach Adama spoczęła odpowiedzialność nie tylko za ciesielnię, lecz także za rodzinę – leciwą matkę, która kocha go zaborczą miłością, i brata. Adam jednak nie boi się ciężkiej pracy, a przy tym jest inteligentny, ambitny, przezorny i, mówiąc kolokwialnie, kuty na cztery nogi. Lecz i on ma słabość – zakochał się w młodziutkiej Hetty Sorrel, zachwycająco pięknej dziewczynie, która mieszka na farmie państwa Poyser i pod okiem roztropnej gospodyni pracuje w mleczarni. Adam zabiega o względy Hetty i ma nadzieję, że pewnego dnia pojmie ją za żonę. Nie wie, że urocza wychowanica pana Poysera spotyka się potajemnie z miejscowym dziedzicem, młodym i przystojnym kapitanem Arthurem Donnithornem, który też nie pozostał nieczuły na jej powab. Losy tego trójkąta okazują się bardziej zagmatwane – i o wiele bardziej tragiczne – niż z początku mogłoby się wydawać…

 

„Adam Bede” jest uznawany za najwybitniejsze dzieło George Eliot. Popularność książki była tak wielka, że królowa Wiktoria zleciła ponoć namalowanie obrazów przedstawiających sceny z tej historii. W istocie, jest to piękna powieść, która niesie ważne przesłanie.

Opisane przez Eliot wypadki rozgrywają się u schyłku XVIII wieku, czyli na sześć dekad przed powstaniem powieści. Życie na angielskiej prowincji – bo właśnie tam osadzona jest akcja książki – toczyło się wówczas w inny sposób, a i mentalność była inna. Z kart „Adama” wyziera tęsknota za owym czasem, za rzeczywistością, która bezpowrotnie przeminęła.

„Dowcipni filozofowie dowodzą wprawdzie, iż zadaniem parowych maszyn jest dać ludziom słodki wypoczynek. Nie wierzcie im, para ułatwia gorączkowe myśli. Nawet próżniactwo jest dziś gorączkowe (…). Dawne czasy były zupełnie odmienne. Czytano tylko jedną gazetę, wolną od wszelkiej stronniczości, i nie znano tej periodycznej gorączki, wywołanej godziną poczty. Dawne czasy podobne były do silnego człowieka, trawiącego doskonale, mającego spokojne wyobrażenia, niezmącone żadną hipotezą, do człowieka, który był szczęśliwy, nie znając przyczyn, nad te przyczyny przenosił rzecz samą. Żył on przeważnie na wsi, życiem domowym wśród pięknej natury (…). Życie nie było wówczas ciężkim zadaniem, ale synekurą. Czuło się w kieszeni gwinee, jadło się obiad ze smakiem i spało snem sprawiedliwych. (…) Poczciwe dawne czasy. Nie potępiajcie ich, nie sądźcie według dzisiejszej normy”[1].

Tęsknota za dawnym życiem, objawiająca się niemal w każdym rozdziale, skutkuje wyraźną apoteozą czasów przeszłych. Powieść czyta się momentami jak idyllę. Nie ma w tej książce klasycznych czarnych charakterów, a niektóre postacie są wyidealizowane.

Taką postacią jest – pomimo pewnej skłonności do rozdrażnienia – Adam. Wyidealizowana jest również Dina Morris.  Od początku wyczuwa się, że autorka chciała nadać jej rysy, które wzbudziłyby w czytających sympatię, i w rzeczy samej, szczerej, cierpliwej, skłonnej do poświęceń Diny trudno nie lubić. Brak przywar sprawia jednak, że równie trudno jest się z nią utożsamiać.

Dina jest przedstawicielką dość szczególnej kategorii kobiet – należy do metodystów i zajmuje się kaznodziejstwem. Na kartach powieści po raz pierwszy pojawia się właśnie w tej roli: głosi kazanie dla osób, które przyszły jej posłuchać, a jej oczy spoglądają „tak prosto, niewinnie, poważnie, kochająco”, że wszelkie sprzeciwy i szemrania wydają się niemożliwe.

Jej ewangelizacyjny zapał i potrzeba spełniania się w roli kaznodziei nie znajduje jednak zrozumienia wśród najbliższych. Ciotka Diny, pani Poyser, ustawicznie beszta ją za te „fanaberie” i namawia do bardziej przystających kobiecie zachowań, a należy zaznaczyć, że nie jest w tym osamotniona. To, co uchodziło mężczyznom, u kobiet budziło zdumienie – podejrzewam, że to między innymi z tego powodu postać Diny cieszyła się tak wyraźną sympatią autorki, Mary Ann Evans, która z obawy przed opinią publiczną wydawała przecież swoje utwory pod męskim pseudonimem George Eliot.

Hetty, wprost przeciwnie, uosabia bezmyślność, nieczułość i pustotę. Przez większą część powieści nie ma w niej ani współczucia, ani żadnych szlachetniejszych odruchów i dopiero pod koniec Hetty zyskuje bardziej ludzkie oblicze. Mam wrażenie, że przy tworzeniu tej bohaterki Eliot przyświecał jeden cel: chciała pokazać, że pozory lubią mylić i że piękna powierzchowność wcale nie musi iść w parze z pięknym wnętrzem. Czasem dzieje się dokładnie na odwrót: to osoby o niepozornym (czy wręcz odpychającym) wyglądzie okazują się mieć złote serce.

„Szanuję, czczę piękno kształtów, wyrabiajmy je, o ile można, w mężczyznach, w kobietach, w dzieciach – w naszych ogrodach i naszych domach. Ale kochajmy to drugie piękno, którego tajemnica nie kryje się w proporcjach” (s. 177).

W książce sporo jest dydaktyzmu, a nawet tendencyjności w kreśleniu portretów bohaterów, wstrzymywałabym się jednak z nazwaniem tego wadą. Powieść powstała ponad półtora wieku temu, w ściśle określonym kontekście, i nie ma sensu przykładać do niej współczesnej miarki.

Eliot maluje barwny, niezwykle drobiazgowy i szeroko zakrojony obraz angielskiej prowincji końca XVIII wieku, z wszystkimi jej tradycjami i obrzędami. Uchyla przed nami drzwi do pałacu dziedzica, gdzie właśnie odbywa się uczta, prowadzi nas na plebanię i do kościoła, do mleczarni i do ciesielni, do wspaniałych rezydencji i skromnych domostw, do zagajników i ogrodów… Pokazuje, jakim rozrywkom oddawali się zamożni panowie, o czym dyskutowano w szynkach czy na plebanii i jak dorośli mężczyźni różnych zawodów – cieśle, kamieniarze, strycharze… – mozolili się nad abecadłem pod okiem leciwego nauczyciela, z nadzieją, że umiejętność czytania i pisania dopomoże im w życiu.  

Jest w tym wszystkim i realizm, i sielskość. Jednakże intryga, wokół której obraca się cała powieść, jest głęboko tragiczna. Oto miłość prowadzi do straszliwej zbrodni i więzienia…

Zachęcam do sięgnięcia po „Adama Bede” każdego, kto lubi literaturę wiktoriańską, a przy tym potrafi uzbroić się w cierpliwość. Książka jest bowiem obszerna, natomiast akcja – przynajmniej na początku – rozwija się bardzo powoli. Rozbudowane opisy wnętrz, tradycji i obrzędów spowalniają lekturę, ale w zamian dają dokładne wyobrażenie o specyfice tamtej epoki. Czytając, łatwo przenieść się w wyobraźni do Anglii czasów Jerzego III. Tym bardziej że język jest naprawdę piękny, a gawędziarskie talenty George Eliot – niewątpliwe.

A że tu i ówdzie uwyraźnia się pewna tendencyjność? No cóż… „Poczciwe dawne czasy. Nie potępiajcie ich, nie sądźcie według dzisiejszej normy”.

Polecam!

 

 

Wydawnictwo MG

Warszawa 2024

Tłumaczyła Waleria Marrené

7,5/10

 

 



[1] George Eliot, Adam Bede, tłum. Waleria Marrené. Wydawnictwo MG, Warszawa 2024, s. 512-513.  

Komentarze

  1. Ten ostatni, podsumowujący cytat określa urok tej powieści zachęcając tym samym do zanurzenia się w ,, poczciwe dawne czasy...". Nie znam tej powieści Aniu, ale zachęciłaś mnie do niej. Czasami sięgam po wiktoriańskie historie i zawsze przy nich odpoczywam mentalnie od zgiełku świata:). Recenzja jak zawsze bogata w szczegóły, zgrabnie ujęta. Dziękuję za nią i przesyłam ciepłe pozdrowienia na resztę tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze polecam. To klasyczna powieść w starym stylu, a ja bardzo takie lubię. Największe zalety tej książki to język i barwny obraz świata przedstawionego. To powieść idealna do tego, żeby - jak trafnie piszesz - odpocząć przy niej "od zgiełku świata", a przy tym dowiedzieć się czegoś o epoce, która przeminęła.
      Muszę przyznać, że do niedawna nie miałam pojęcia, że George Eliot to kobieta. ;)
      Bardzo dziękuję za miłe słowo, Małgosiu, i za to, że niestrudzenie czytasz recenzje. :)
      Dobrej reszty tygodnia!

      Usuń

Prześlij komentarz