Pierwsza połowa XIX wieku, wieś na Wołyniu.
Panna Kamila Zagartowska z Szyszkowiec i jej francuska guwernantka, panna Beldeau, wybierają się na przejażdżkę niewielkim koczem. Miny im rzedną, kiedy pojazd grzęźnie w błocie i ani furman, ani lokaj nie są w stanie go ruszyć. Na szczęście z odsieczą przybywa młody i przystojny Józef Starzycki, który właśnie przybył do rodzinnego domu na ślub jedynej siostry.
Pan Józef pomaga niefortunnym podróżniczkom wyjść cało z opresji, a przy okazji zakochuje się w pannie Kamili, której serce też zaczyna bić żywiej w obecności odważnego wybawcy. Rodzi się miłość, równie nagła co gorąca. Młodzi nie potrzebują wiele czasu, żeby porozumieć się co do swoich uczuć, ale uzyskanie wzajemności jest w ich przypadku zaledwie początkiem długiej i wyboistej drogi do szczęścia, bo pan Zagartowski pragnie dla Kamili innego, bardziej zamożnego męża, a dumna rodzina Starzyckich nie chce dla Józefa żony, której ojciec patrzyłby na zięcia wilkiem.
Miłosne perypetie tych dwojga stanowią główny wątek powieści „Kollokacja” Józefa Korzeniowskiego, wydanej po raz pierwszy w roku 1846. Wbrew pozorom nie jest to jednak zwyczajny romans. Uczucie Kamili i Józefa rozwija się w ściśle określonym kontekście – w wołyńskiej wsi Czaplińce, która jest wsią kolokacyjną i jako taka staje się areną mniej lub bardziej niecnych podchodów.
Wieś kolokacyjna była wsią zamieszkiwaną przez szlachtę i podzieloną na części, z których każda należała do innego właściciela. Czasem pojawiały się jednak osoby, które nie zadowalały się zastanym porządkiem i były gotowe sięgać po rozmaite środki – fortel, szantaż, spekulacje – aby powiększyć swój stan posiadania i przejąć ziemię sąsiadów.
Taką postacią jest ojciec Kamili, prezes Zagartowski. Prezes jest wdowcem, który szczerze kocha swoją jedynaczkę, ale poza tym przywiązaniem nie ma w nim żadnych cieplejszych uczuć. Zagartowski jest przebiegłym, wyrachowanym, zachłannym człowiekiem, który liczy się z uczuciami i potrzebami innych tylko o tyle, o ile odpowiadają one jego własnym uczuciom i potrzebom. „Dla prezesa, jak niegdyś dla jezuitów, nigdy nie było dosyć. Bo też w duchu, chęciach i sposobach był prezes zupełnym jezuitą. Dla niego cel był wszystkim. Dążył do niego stale i upornie; oceniał środki nie uczuciem, nie sumieniem, ale rozumem, i przyznawał każdy z nich za dobry, jeżeli doprowadzał do celu prędko i skutecznie”[1].
Celem pazernego prezesa jest zagarnięcie całej wsi Czaplińce dla siebie. Dla dopięcia swego Zagartowski nie waha się wykorzystywać przywar sąsiadów. Schlebia im, pobłaża ich słabostkom i udziela pożyczek, aby potem przejąć ich zadłużone majątki. „Znając naturę ludzką w ogólności, że się tentacjom trudno opiera, i znając naszę polską naturę w szczególności, że się im opiera mniej niż inne, wyrachował, że podsunąwszy blisko wszystko to, czym chciał ich wwieść na pokuszenie, że ułatwiając nabycie nieograniczonym kredytem, łatwo wyprowadzi mieszkańców Czapliniec z granic umiarkowania i już i tak oddłużonych jeszcze więcej pogrąży w długi” (s. 91).
Rachuby okazują się słuszne, mieszkańcy Czapliniec szybko wpadają w zastawione przez prezesa sidła. Zagartowski uzależnia ich od siebie i tylko jedna rodzina konsekwentnie opiera się jego wpływom – stateczni i roztropni Starzyccy.
Korzeniowski w zajmujący i niezwykle barwny sposób odmalowuje polską wieś kolokacyjną pierwszej połowy XIX wieku. Pokazuje, jak w praktyce wyglądał system kolokacji, jak odbywały się spekulacje i jaką rolę odgrywali w nich pośrednicy, często pochodzenia żydowskiego. Jedną z ciekawszych postaci jest w powieści cichy wspólnik prezesa, Żyd Szloma.
Społeczność Czapliniec reprezentuje rozmaite ludzkie przywary. Kogóż tam nie ma! Są pieniacze, gotowi drzeć koty i pod byle pretekstem skakać sobie do gardeł; są awanturnicy, którzy jednoczą się jedynie w obliczu wspólnego wroga – a i to na krótko; są pantoflarze, którzy dla świętego spokoju w każdym względzie ustępują swoim żonom i troszczą się wyłącznie o to, aby wszystko wokół nich było „komilfo” (tak Korzeniowski spolszcza francuskie wyrażenie comme il faut – „jak wypada”, „w dobrym tonie”); są wreszcie pamiętliwe gospodynie, potrafiące podjudzać mężów przeciwko sąsiadom za najbłahsze uchybienia, takie jak zły przepis na babkę. Bardzo ciekawy, a przy tym zabawny jest wątek Henryka Podziemskiego, niefortunnego adoratora panny Kamili, który wskutek wychowawczych błędów wyrósł na „welinowego panicza”. Jego matka, pani Włodzimierzowa Podziemska, to istna „żona modna”, jakby żywcem wyjęta z satyry Krasickiego. Czyta francuskie książki, wychowuje syna na francuskich romansach i pozwala zarządcom majątku robić, co im się żywnie podoba, byle tylko nie musieć rozmawiać z nimi po polsku i „częstą konwersacją z ludźmi tak ordynaryjnymi zepsuć sobie piękną francuską pronuncjacją” (s. 61–62). Skutki takiego postępowania są opłakane – zarówno w sprawach gospodarki domowej, jak i w kwestii wychowania młodego Henryka.
Na tym tle wyróżnia się rodzina Starzyckich, wiodąca spokojny żywot, nieszukająca poklasku, hołdująca dawnym wartościom i tradycjom. Jej portret jest wyidealizowany i z lekka ckliwy, podobnie jak wątek miłości panny Kamili i pana Józefa. I właśnie ta ckliwość – objawiająca się wzdychaniem i ronieniem łez („– O, dziękuję, stokroć dziękuję pani za to interesowanie się – odpowiedział, patrząc na nią z rozrzewnieniem i miłością. Spojrzała mu w oczy i postrzegłszy łzę, co jak kropla rosy zawisła ma jego długich rzęsach, zmieszała się zupełnie i poszła prędko do okna” [s. 76]) – jest w moim przekonaniu największą bolączką tej historii. Wątek romansowy jest dalece mniej udany niż na przykład wątek kolokacji. Na szczęście inne walory powieści – a tych jest naprawdę dużo – rekompensują te braki.
Jednym z takich walorów jest humor. Józef Korzeniowski okazuje się mieć przednie poczucie humoru. Stworzone przez niego postaci mają szereg humorystycznych rysów, a i sama narracja chwilami skrzy się humorem. Oto w jak nietuzinkowy sposób autor rozpoczyna swoją opowieść:
„Było to w roku 1838 – albo: Podczas jednego pięknego poranku w maju – albo: W jednej z najrozkoszniejszych okolic Podola lub Polesia – albo: Właśnie słońce miało się ku zachodowi, gdy… itd.
Tym sposobem zaczynają się zwykle powieści tkliwe, zabawne lub nauczające. Pozwolą mi jednak czytelnicy odstąpić od tych przyjętych form i zacząć od rzeczy najbardziej krajowej, najbardziej charakteryzującej naszą żyzną prowincją w pewnych porach roku, to jest: od błota” (s. 5).
Józef Korzeniowski (nie mylić z Josephem Conradem) to pisarz epoki romantyzmu, którego twórczość popada z wolna w zapomnienie. „Kollokacja” ukazała się w ramach cyklu „Klasyka mniej znana”. W istocie, nie jest to znana powieść; a szkoda, bo może sporo zaoferować współczesnym czytelnikom. Owszem, zmieniła się epoka, zmieniły się nawyki, do wielu spraw podchodzi się dzisiaj inaczej niż wówczas, ale… poza tym? Zadziorność, spory sąsiedzkie, dbałość o pozory, pazerność, nieliczenie się z potrzebami innych, życie ponad stan… czy to nie brzmi znajomo? Pokolenia przeminęły, wady pozostały.
„Kollokacja” nie jest arcydziełem, ale to naprawdę dobra, solidna, momentami ujmująca proza, która przypomniała mi, dlaczego tak bardzo lubię starsze powieści. Myślę, że warto dać jej szansę.
Universitas
Kraków 2003
7,5/10
A już myślałam, że to Joseph Conrad Korzeniowski, a tu niespodzianka!, i to jaka!...a że historia przepiękna i tocząca się na Wołyniu, to tym bardziej jestem nią zauroczona:). Te dawne czasy! , ich urok i problemy nieobce dzisiejszemu człowiekowi...i ja lubię stare powieści, i daję im szansę:) Dziękuję Aniu za rekomendację, dobrze będzie sięgnąć po tę prozę. Życzę Ci, aby dzień dzisiejszy przyniósł dużo słońca i dobrych myśli. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję, Małgosiu! Ja także życzę dużo słońca i dobrych, jak najlepszych myśli.
UsuńJózef Korzeniowski był od Józefa Korzeniowskiego - Conrada o 60 lat starszy. Był również poetą i dramaturgiem. Najsłynniejszy może dramat jego pióra jest dosyć znany - to "Karpaccy górale". Ja kiedyś bardzo lubiłam jego książki i po latach postanowiłam do nich powrócić. "Kollokacja" okazała się zaskakująco aktualna! To dobra powieść w starym stylu, jedna z tych powieści, które nie potrzebują przekleństw, żeby opisywać waśnie, ani scen erotycznych, żeby opiewać miłość. Bardzo elegancka, subtelna, solidna proza, której dodatkowym atutem jest humor. Szczerze polecam! :)
W szkole można usłyszeć wyłącznie o Josephie Conradzie, któż by pomyślał, że piszących Józefów Korzeniowskich było dwóch. ;) Dla mnie to też niespodzianka. Piękna recenzja i piękne zdjęcie książki. :)
OdpowiedzUsuńKiedy Józef Korzeniowski umierał, Joseph Conrad (czyli wówczas jeszcze... Józef Korzeniowski) miał sześć lat. Jeżeli lubisz starsze książki, które czyta się szybko i bez trudności (także tych językowych), a mimo to dają do myślenia, to sądzę, że spokojnie możesz sięgnąć po "Kollokację". Warto!
UsuńŚlicznie dziękuję za przemiłe słowo. :)
Powieść wydana po raz pierwszy w roku 1846... Jaka staruszeczka. :) Czyli wątek miłośny nie jest zbyt pociągający, ale książkę warto przeczytać ze względu na to, co rozgrywa się w tle. Przytoczony przez Ciebie początek rzeczywiście jest humorystyczny, zachęca do zagłębienia się w tę historię.
OdpowiedzUsuńTak, tło jest warte uwagi, a do tego książka posiada duże walory językowe. Myślę, że Józef Korzeniowski to niesłusznie zapomniany klasyk...
Usuń