Narcyza Żmichowska to postać, która cieszyła się niegdyś ogromną popularnością i estymą. Była nie tylko utalentowaną pisarką, lecz także rzeczniczką praw kobiet, prekursorką feminizmu w Polsce, żarliwą patriotką i przeciwniczką powstania styczniowego. Wokół niej gromadziły się tak zwane entuzjastki – młode kobiety, które (poza dążeniami emancypacyjnymi) łączyła głęboka niechęć do obyczajowości mieszczańskiej. Jedną z nich była Wanda Grabowska, późniejsza żona Władysława Żeleńskiego i matka Tadeusza „Boya”.
Biograf Boya, Józef Hen, w książce pt. „Błazen-wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim” tak oto pisze o Narcyzie Żmichowskiej: „Była nieładna i uczuciowa, inteligentna i utalentowana”[1]. I dodaje: „Ta kobieta o rysach grubych, pospolitych (ku jej rozpaczy) – umysł miała niepospolity, fascynujący”. Boy po latach miał wyznać: „Jako malca intrygowała mnie ta pani, o której mówiono z taką czcią, a która paliła cygara”.
Hen przypomina, że najsłynniejsza powieść pisarki, „Poganka”, którą Żmichowska wydała pod pseudonimem Gabryella, stała się dla czytelników połowy XIX wieku utworem bez mała kultowym, i to właśnie ten status miał odbić się jej autorce czkawką. „«Poganka»”, napisał Tadeusz Żeleński, „wyniosła ją w opinii tak wysoko, że utrudniła jej dalsze pisanie” (s. 7).
Istnieją jednak inne powieści Żmichowskiej, a „Prządki”, o których opowiem poniżej, są jedną z nich.
Niestety, utwór podzielił losy autorki: tak jak ona jest dzisiaj niemal zapomniany. Znalezienie go w bibliotekach publicznych graniczy z niemożliwością i ci, którzy pragnęliby się z nim zapoznać, są skazani na zbiory cyfrowe.
„Prządki”, wydane w 1907 roku przez Gebethnera i Wolffa, noszą wymowny podtytuł: „Powieść ze wspomnień dziecinnego wieku”. I rzeczywiście, Żmichowska odbywa w tym tekście sentymentalną podróż do czasów swojego dzieciństwa.
„Gdzie jest taka szczęśliwa istota, która pamięta owe błogosławione, czysto chrześcijańskie wieczory prządek?”[2], pyta już w pierwszym zdaniu. I zaraz sama sobie udziela odpowiedzi: „Założę się, że w Polsce niewiele takich się znajduje, lecz przynajmniej ja dość szczęśliwą jestem, by stanąć w ich rzędzie” (s. 3).
Czymże były owe wieczory prządek? Otóż miejscowe kobiety – pani, jej służebne, a w razie konieczności także inne „wiejskie dziewuchy” – spotykały się wieczorami w izbie czeladnej przy kominie, aby razem prząść len. Czasem, kiedy tkacz miał przyjść po przędziwo, a „jeszcze wiele talek do zmotania i do uprzędzenia się zostało” (s. 4), grono prządek rosło. Status społeczny nie miał wówczas znaczenia – dobrze urodzone panie nie bały się pracować ramię w ramię ze służbą.
W momencie postawania opowieści ten zwyczaj należy już do przeszłości („A niechże Bóg broni, żeby teraz która pani usiadła w izbie czeladnej z wrzecionem, żeby między służebne i wiejskie dziewuchy posadziła córkę swoją, wypieszczoną, wydmuchaną panienkę” [s. 3]) i Żmichowska szczerze nad tym ubolewa. Wyznaje pogląd, że odsuwanie niższej klasy od stosunków towarzyskich z klasą wyższą przyczynia się do „prostaczenia jej [klasy niższej] obyczajów”. Tymczasem – grzmi – „kto ma więcej ukształcenia, powinien się nim z drugimi dzielić, kto ma więcej światła, drugim świecić powinien” (s. 3).
Pierwsze strony „Prządek” są więc dla Żmichowskiej okazją do zarysowania genezy powieści, ale także do wyłożenia własnego światopoglądu. Dowiadujemy się z nich, jak pisarka zapatrywała się na sprawę, wokół której toczyły się wtedy dyskusje.
„Co do mnie, ja (…) wierzę w wygładzenie obyczajów wieśniaczych, byle się do nich towarzysko z wyższych miejsc przybliżono” (s. 4).
Brzmi górnolotnie? W ustach aktywistki i wyczulonej na problem oświaty społeczniczki, jaką była Żmichowska – raczej prawdziwie.
Mała Narcyza bardzo wcześnie straciła matkę, na szczęście jednak trafiła pod opiekę „kobiety-anioła”, która nie tylko „sama siadała przy kominie z dziewkami” (s. 4), lecz także dopuszczała do udziału w spotkaniach swoją młodziutką wychowanicę. Dziewczynka nieraz miała więc sposobność przekonać się, jak wyglądało takie wspólne przędzenie.
Prządki umilały sobie pracę na rozmaite sposoby. Chłopka, która dysponowała silnym głosem, a ponadto znała wiele piosenek (w tym utwory Franciszka Karpińskiego), zabawiała pracujące śpiewem. Pisarka przytacza jej pieśni w całości, dając nam tym samym wgląd w ówczesny folklor.
Piosenki, zarazem radosne i rzewne, podobały się małej Narcyzie. Lecz spragniona wrażeń dziewczynka lubiła również snute przy wrzecionie opowieści. „Trzeba przyznać, że na dziesięć mil dokoła nigdzie równie pięknych, jak u nas, nie odpowiadano bajek” (s. 4), pisze Żmichowska po latach. Tematem mogło być wszystko – były tam opowieści o czarownicach i zaklętych księżniczkach, o sygnetach, o dwóch braciach mądrych i jednym głupim, „który zawsze lepiej niż mądrzy wychodził” (s. 12)… Na końcu – bo w kwestii bajania panowała wśród prządek określona hierarchia – zabierała głos kowalka Petronela, której wszyscy słuchali z najwyższą uwagą, ponieważ opowiadała „o strachach”. I właśnie wokół trzech gawęd „o strachach” koncentruje się znaczna część utworu.
Nie będę zdradzała, czego one dotyczą, bo każdy, kto zdecyduje się na lekturę „Prządek”, może odkryć to samodzielnie. Nadmienię tylko, że jest w tych opowieściach mnóstwo elementów baśniowych, że są one silnie zakorzenione w folklorze (nie tylko słowiańskim) i że z każdej, jak to w baśniach, wypływa określony morał. Dobro jest tam nagradzane, za zło spotyka człowieka kara.
Dzisiaj „straszne” opowieści z utworu Żmichowskiej – jakkolwiek są w nich i czarty, i motyw opętania, i tańczące szkielety, i odpadające kończyny, i obracające się w proch ciała – nikogo już raczej nie wystraszą. Co najwyżej, pomimo pewnej uniwersalności, wydadzą się dość naiwne. Pod tym względem utwór niedobrze się zestarzał.
Trzeba jednak powiedzieć, że ta sentymentalna podróż pisarki do czasów dzieciństwa nie jest książką, po którą współczesny czytelnik sięgałby dla samej fabuły. Należy raczej rozpatrywać ją jako scenkę rodzajową z odległej przeszłości, jako świadectwo epoki, która w momencie, gdy Żmichowska pisała swój tekst, była już zamkniętym rozdziałem. „Prządki” to hołd złożony minionym – i pod pewnymi względami lepszym – czasom.
„Oto jak wierzę w pamięć kobiety-anioła”, pisze autorka o swojej przybranej matce. „Jej przykład nauczył mnie tej wiary. Jej winnam już tak rzadkie gdzieindziej wspomnienie o wieczorze prządek” (s. 4).
Tym właśnie jest ta książka – literacką reminiscencją, pięknym wspomnieniem.
Język mocno się już zestarzał i gdyby utwór miał zostać wznowiony, należałoby dostosować go do zasad współczesnej ortografii. Jest w nim jednak dużo szlachetności, a przede wszystkim – wielka dbałość o dobór słów, która dla osób znających „Pogankę” zapewne nie będzie zaskoczeniem.
To właśnie walory językowe, a także sama autorka (Narcyza Żmichowska była niebywale barwną i charyzmatyczną postacią) stanowią najlepszą rekomendację dla „Prządek”.
Polecam ten nieobszerny utwór tym, którzy lubią i cenią dawną literaturę.
Gebethner i Wolff
Warszawa 1907
6,5/10
Warto sobie przeczytać ,, Prządki" chociażby dla samych baśniowych opowieści z dreszczykiem, czy też wplecionych w utwór słów piosenek ludowych, które dziewczęta śpiewał y podczas przędzenia. Nawet pół wieku temu takie kobiece wieczory z kołowrotkiem w roli głównej czy tzw. skubaniem pierza nie były niczym nadzwyczajnym na polskiej wsi. Pamiętam takie scenki ze swojego dzieciństwa, kiedy odwiedzałam cioteczną babkę, bardzo lubiłam przysłuchiwać się opowieściom doroslych kobiet; były też żarty, śpiewy i historie o duchach:).Stare dzieje...jakże zapomniany to świat...potem przyszła kolej na spotkania w kołach gospodyń wiejskich, a współcześnie my, kobiety mamy niezliczone możliwości doświadczania świata, zrzeszania się, wspierania i wymiany doświadczeń. Taka potrzeba wspólnoty istnieje w człowieku i to jest piękne. Z przyjemnością przeczytałam ten krótki utwór i Twoja recenzję Aniu. Dziękuję za garść ciekawostek o Żmichowskiej. Kiedyś z pewnością trochę bardziej ją ,,zgłębię":). Pozdrawiam życząc miłego weekendu.
OdpowiedzUsuńTak, ja też uważam, że warto przeczytać ten utwór. Zwłaszcza że jest ogólnodostępny. :)
UsuńTo fascynujący wgląd w przeszłość, która może wcale nie jest tak dawna, jak mogłoby się wydawać.
Zapytam z ciekawości, Małgosiu... Czytałaś "Pogankę"? Szczerze mówiąc, zamierzam wrócić do tej powieści - i to niebawem. Fascynuje mnie język, jakim posługiwała się Żmichowska, jej niesamowita dbałość o dobór słów...
Pozdrawiam serdecznie i ja również życzę pięknego weekendu! :)
Nie czytałam dotąd ,, Poganki", ale zamierzam. Tak wiele jeszcze dobrych książek do przeczytania...
OdpowiedzUsuńO tak! A czasu wiecznie za mało... :)
UsuńDobrego wieczoru, Małgosiu!
Nie zetknęłam się jeszcze z tą autorką. To prawda, że jej utwory zostały zapomniane. Ale i imię Narcyza też zostało zapomniane. Chyba już nikt nie nadaje dziewczynkom tego imienia.
OdpowiedzUsuń