Antonina Domańska – „Historia żółtej ciżemki”

Książka na tle Bazyliki NMP w Krakowie

 

Jest XV wiek. We wsi Poręba mieszka Wawrzek Skowronek. Chłopiec ma osiem lat i jest wielkim utrapieniem dla swojego ojca: pan Skowronek życzyłby sobie, żeby syn, którego żywił i wychowywał, pomagał mu w gospodarstwie, a tymczasem Wawrzek wszędzie nosi ze sobą kozik i woli strugać drewniane zwierzątka niż przykładać się do pracy. Będąc prostym człowiekiem, ojciec nie dostrzega rzeźbiarskich talentów syna; wprost przeciwnie, obawia się, że chłopiec padł ofiarą urzeczenia. Gdyby to od niego zależało, wolałby, żeby malec strugał wióry niż „osóbki, ptaszki, pieski” i tym podobne rzeczy.

Pewnego dnia Wawrzek wyprowadza krowy na pastwisko, po czym tak zapamiętale oddaje się rzeźbieniu, że nie zauważa, iż zwierzęta weszły na pole proboszcza i poczyniły spustoszenie w jego zbożu. Lękając się kary, rzuca się do ucieczki, a zapuściwszy się głęboko w las, gubi drogę. Tym sposobem zaczyna się jego tułaczka. Chłopiec jest świadkiem kradzieży w kościele, zostaje zwerbowany do trupy wędrownych kuglarzy i przeżywa wiele innych burzliwych przygód, zanim w końcu trafia pod opiekę Wita Stwosza, który właśnie pracuje nad słynnym ołtarzem…

Asumpt do napisania powieści dało Antoninie Domańskiej rzeczywiste wydarzenie. Oto w drugiej połowie XIX wieku, kiedy restauratorzy wzięli się do roboty, aby ocalić mocno już nadgryziony zębem czasu ołtarz Stwosza w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Krakowie, za ołtarzem znaleziono osnuty pajęczyną safianowy trzewik. Żółta ciżemka była tak mała, że nie mogła należeć do żadnego dorosłego rzemieślnika. Dowiedziawszy się z raportu z robót o tym osobliwym znalezisku, pisarka rozmyślała nad rozwiązaniem tej zagadki, a owocem tychże rozmyślań okazała się słynna powieść. 

„Historia żółtej ciżemki”, niegdyś lektura szkolna, jest jedną z tych książek, którym niekoniecznie przysłużyło się właściwe-niewłaściwe zaklasyfikowanie. Tekst zwykło się szufladkować jako powieść historyczną dla młodego czytelnika, ale o ile historia rzeczywiście odgrywa w nim kluczową rolę, o tyle dzieci – przynajmniej te współczesne – nie do końca są właściwą grupą odbiorczą. Rzecz dzieje się w XV wieku i autorka dołożyła wszelkich starań, żeby wiernie oddać ówczesną polszczyznę. Podejrzewam, że wymagało to ogromu pracy, i jako zagorzała miłośniczka dawnego języka doceniam (i szczerze podziwiam!) znakomite efekty. Mam jednak graniczące z pewnością wrażenie, że żadne współczesne dziecko nie przebrnie przez wypowiedzi bohaterów – takie jak chociażby te: „Do jakiegoś przecie końca dolezę, ludzi moze napotkam, to mnie do tatusia odprowadzą. Dy tatusia wszyscy znają. Ino teraz sukać trza jadła jakiego; skręca mnie cosi na wnątrzu jak wióry… a mgli”[1]; albo: „Gdzie największa ciżba, gdzie ino buńczuk starszego agi powiewał, tam pan miłościwy sadził z koniem, drogę sobie trupami ścieląc. Turkowie pomiarkowali, co się święci, więc też który ino hełm o białych piórach zoczył i konia cisawego, gdy nie zdolił w bok umknąć, rzucał się twarzą do ziemi” (s. 12).

A szkoda, bo książka ma naprawdę niezrównane walory. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że jest to podana w przyjemnej, zbeletryzowanej formie lekcja historii średniowiecznej; tyle że zamiast bezdusznych podręcznikowych opisów śledzimy przygody chłopca, któremu przytrafia się mnóstwo perypetii.    

Dowiadujemy się, w jakich okolicznościach zginął waleczny Władysław III Warneńczyk; wraz z Wawrzkiem uczestniczymy w jarmarkach; zakradamy się na wiejskie wesele; podziwiamy występy kuglarzy, którzy czarują publiczność swoimi akrobatycznymi umiejętnościami… Przede wszystkim jednak zyskujemy wgląd w barwne życie Krakowa w okresie największego rozkwitu miasta.

Wawrzek spędza w ówczesnej stolicy Polski niemal dekadę. I jakaż to jest dekada!

„Była w tym wszystkim odświętna, triumfalna radość tych błogosławionych jagiellońskich czasów, gdy zwycięstwa nad wrogiem, wewnętrzne bogactwo i bujność duchowego życia dochodziły w Polsce do szczytu potęgi i chwały. Złamany zakon krzyżacki, świeże trzechkrotne zwycięstwo Olbrachta nad Tatarami, plemię jagiellońskie na czeskim tronie, kraj kwitnący, miasta zasobne, drogi handlowe otwarte na wschód i zachód; (…) przed wiekopomnym swym dziełem Wit Stwosz, artysta największy w całej ówczesnej Europie, a gdzieś może w tłumie, nie znany nikomu, szesnastoletni długowłosy młodzieniaszek, żak przesławnej Akademii Krakowskiej – Mikołaj Kopernik. A z tej ziemi płodnej w tyle wielkich dusz i wielkich dzieł wykwitają w tym pokoleniu kwiaty niebieskie…” (s. 218219).  

Przez karty powieści przewijają się wielkie postacie historyczne. Kiedy Wawrzek przybywa do Krakowa, opiekę nad nim roztacza „opiekun nędzarzy, pocieszyciel nieszczęśliwych, kaznodzieja i spowiednik najgorliwszy”, ojciec Szymon z Lipnicy. Domańska zarysowuje charakter i dokonania tego świętego, pokazuje miłość, jaką wzbudzał w sercach najuboższych. Gdy pieczę nad chłopcem przejmuje Jan Długosz, otrzymujemy z kolei barwny portret wybitnego kronikarza w ostatnich latach jego życia. Dowiadujemy się tego i owego o jego wielkim dziele, wraz z nim zasiadamy do stołu z królem Kazimierzem Jagiellończykiem i jego rodziną… Poznajemy też usposobienie dawnego władcy i odkrywamy, w jakich okolicznościach zachorował, a następnie umarł jego – słynący z pobożności i wyniesiony potem na ołtarze – syn. Przede wszystkim jednak śledzimy krok po kroku powstawanie ołtarza Wita Stwosza, owego arcydzieła mistrza dłuta i pomnika jego chwały.

Fikcja przeplata się więc w książce z wielką historią, a przygody Wawrzka stają się przyczynkiem do opisywania w przystępnej formie dziejów średniowiecznego Krakowa i okolic. Bohater, który przybywa do miasta ze wsi, jest przecież dzieckiem, a dziecko, jak wiadomo, wszystkiemu się przygląda i wszystkiego jest ciekawe…

„Historia żółtej ciżemki” ma wszystko, czego potrzeba zajmującej powieści: jest tam wartka akcja, są ciekawie zarysowane postacie, jest wieloaspektowy i niesłychanie barwny kontekst historyczny, a nawet klasyczny czarny charakter… Język jest zbyt trudny dla współczesnego młodego czytelnika, za to osoba dorosła z pewnością doceni trud, jaki autorka musiała włożyć w odtworzenie piętnastowiecznej polszczyzny. Dlatego nie wydaje mi się, żeby należało traktować tę książkę wyłącznie jako powieść dla młodych czytelników.

Każdy, kto chciałby przenieść się w czasie i zrobić sobie choć krótką przechadzkę gwarnymi ulicami średniowiecznego Krakowa, aby poczuć panujący tam klimat i kulturalny ferment, znajdzie u Antoniny Domańskiej sporo bardzo ciekawych wątków.

Szczerze polecam. To książka, którą warto sobie przypomnieć!

 

 

Wydawnictwo Olesiejuk

Ożarów Mazowiecki 2016 

7,5/10   



[1] Antonina Domańska, Historia żółtej ciżemki. Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2016, s. 24.

Komentarze

  1. Mnie się podobała ta książeczka, nawet w dzieciństwie miała dla mnie swój urok. Dzisiaj młodzi ludzie raczej byliby temu niechętni, zbyt archaiczny język i dużo gwary, bardziej do słuchania niż czytania, bo historia ciekawa i wciągająca. Swego czasu był także film o tym samym tytule, świetnie się go oglądało. Podzielam Twoje zdanie Aniu, że warto sobie przypomnieć tę dawną opowieść. Ja tym razem spróbuję jej wysłuchać w formie audiobooka:). Pozdrawiam Cię i życzę słonecznej niedzieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do tej książki dotarłam dość późno. O filmie nigdy nie słyszałam, ale skoro już wiem, na pewno poszukam, bo ciekawi mnie, jak ta historia wypada na ekranie.
      U mnie tak się interesująco złożyło, że bezpośrednio po "Ciżemce" sięgnęłam po książkę Józefa Hena o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim. Postać Antoniny Domańskiej pojawia się tam kilka razy, głównie w kontekście "Wesela" (Wyspiański przedstawił ją jako Radczynię). To było fascynujące "dopełnienie" książki Domańskiej...
      Ja również serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Od początku śledzę bloga i poza recenzjami bardzo podoba mi się oprawa graficzna. Moje uznanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję za tak budujący komentarz i serdecznie zachęcam do dalszego śledzenia bloga.

      Usuń
  3. Archaiczny dziś język jest częstym problemem nie tylko tych najmłodszych czytelników, ale czasem i tych starszych. Jestem ciekawa, czy Twoim zdaniem warto zaadaptować utwór, aby przybliżyć go współczesnemu odbiorcy, czy taka zmiana byłaby zbyt dużą ingerencją w oryginalny tekst? Mam wrażenie, że coraz więcej książek jest dostosowywanych do naszych realiów, nawet uwielbiana przeze mnie "Ania z Zielonego Wzgórza".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że ja także zadałam sobie to pytanie - czy warto byłoby uwspółcześnić ten tekst. Odpowiedź jest bardzo trudna, chyba skłaniałabym się jednak ku opinii, że należy uszanować oryginał. Dobrym rozwiązaniem mogłyby być przypisy, choć mam świadomość, że i ta opcja ma swoje wady - zbyt duża ilość przypisów potrafi skutecznie wybić z rytmu i, w ostatecznym rozrachunku, zniechęcić do lektury...
      Jeżeli chodzi o "Anię", to uparcie trwam przy tym tłumaczeniu, które czytałam jeszcze w szkole podstawowej. Jakoś nie ciągnie mnie do nowszych wersji, i to mimo że bardzo lubię Anię Shirley. :)

      Usuń

Prześlij komentarz