Michał Dymitr Krajewski – „Podolanka”

 Książka, mlecze, pień drzewa

 

Wszystkie twoje usiłowania, które natężała pycha, abyś się, jak mówisz, oświecił, wyciągnęły cię z stanu szczęśliwej nieumiejętności, w której cię mądrość wieczna osadziła. Gruba zasłona, którą Najwyższa Istność pokrywa sprawy swoje, przestrzega cię dotąd, iż nie dla próżnych badań chciała cię mieć na świecie. Twój świat był daleko lepszy, jak wyszedł z twórczej ręki, aniżeli dziś po odmianie rozumu, bo ludzie szczęśliwiej żyli w prostocie natury”[1].

 

Jan Jakub Rousseau był pisarzem, filozofem i pedagogiem epoki oświecenia, który miał dość osobliwy pogląd na wychowanie. Uważał mianowicie, że literatura i nauka oddają człowiekowi niedźwiedzią przysługę, odciągając go od dobra, które z natury w nim tkwi. Człowiek był znacznie lepszy, kiedy nie tłumił w sobie naturalnych instynktów; dopiero rozum skłonił go do kalkulacji, wyrachowania i występków. Dobry wychowawca powinien więc chronić dziecko przed wpływami z zewnątrz i pilnować, żeby rozwój odbywał się naturalnie.

Tak w skrócie przedstawiały się myśli, którym Rousseau dał wyraz w traktacie „Emil, czyli o wychowaniu”. Traktat ukazał się w 1762 roku. Nieco ponad dwadzieścia lat później polski pisarz, historyk i członek Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Michał Dymitr Krajewski, odpowiedział na niego powieścią, która u schyłku XVIII wieku zdobyła w Polsce ogromny rozgłos – w 1784 roku na rynku pojawiło się aż siedem (!) wydań – ale która dzisiaj jest już tak mało popularna, że publikowanie jej pod szyldem „Klasyka mniej znana” można by uznać za przesadę.

Powieść nosi tytuł „Podolanka – wychowana w stanie natury życie i przypadki swoje opisująca”.

Główna bohaterka, tudzież narratorka książki Krajewskiego jest dość tajemniczą postacią. Przez długi czas nie znamy jej imienia ani pochodzenia; wiemy tylko, że urodziła się na podolskiej wsi i że przez pierwsze dwa lata swojego życia pozostawała pod opieką mamki, której nakazano pilnować, żeby dziewczynka nigdy nie słyszała żadnych rozmów. Później jej los radykalnie się odmienił: zagadkowy człowiek, który w powieści nazywany jest Hrabią, zamknął ją oraz chłopca w jej wieku w… piwnicy. Tytułowa Podolanka i jej towarzysz spędzili tam dwadzieścia lat. Przez ten okres byli całkowicie odcięci od cywilizacji. Nie mieli przyjaciół, nie mieli książek, ich uszu nie dochodziły żadne wieści. Ich kontakt ze światem zewnętrznym ograniczał się do przyjmowania wizyt poczwary, która przychodziła raz dziennie, aby uczyć więźniów szukać pożywienia w koszu, spuszczanym dla nich z góry.

Młodzi ludzie nauczyli się porozumiewać za pomocą gestów: „Skłonienie różne głową, oczami, rękami i nogami były mową naszą, a czego temi znakami trudno było okazać, głos formował słowa po prostu wydane z gardła, których ułożenie było na kształt niemiłego pisku niektórych zwierząt” (s. 9). Kiedy dorośli i w ich wzajemne relacje wkradł się niepokój, typowy dla pierwszych porywów serca, rozdzielono ich kratą.

Pewnego wieczoru Podolanka zapadła w głęboki sen, a gdy nazajutrz otworzyła oczy, odkryła, że oto nie jest już w piwnicy, ale w domu Hrabiego. Zaczęło się stopniowe poznawanie świata – najpierw ogrodu, potem folwarku i wsi, wreszcie Warszawy… Osobie, która spędziła dwadzieścia lat w zamknięciu, rzeczywistość wydała się bardzo złożona, a rządzące nią prawa – zagmatwane i kontrowersyjne.

Stworzenie postaci „szlachetnej dzikuski” (zapożyczenie tego terminu od Jana Jakuba Rousseau nie będzie tu chyba nadużyciem) dało Krajewskiemu sposobność do gruntownej i wieloaspektowej krytyki ówczesnego społeczeństwa polskiego. Wypuszczona z piwnicy, Podolanka przygląda się światu nieskażonym wzrokiem – naiwnie, z wielką prostotą, ale zarazem roztropnie. Wszystko jest dla niej nowe, wszystkiemu się dziwi, a ponieważ na jej spojrzenie nie wpływają doświadczenia z przeszłości, żadne sentymenty ani urazy, potrafi zdobyć się na zdumiewającą – a chwilami wręcz rozbrajającą – obiektywność. Spacerując na łonie natury, nie może zrozumieć, dlaczego Hrabia strzela do zwierząt dla samej przyjemności zjedzenia ich. Przechadzając się po wsi, widzi bezrękiego żebraka, który prosi o jałmużnę, i natychmiast pyta swojego opiekuna, czy „nie jestże to ohydą dla ludzi zostawić nieszczęśliwych w stanie ich nędzy” (s. 23). Ucztując, zastanawia się, jaki sens ma raczenie się winem, które „zawraca głowę”, „psuje krew” i „czyni podagrę”. Przybywszy do Warszawy, spostrzega z oburzeniem, że szlachetnie urodzeni mają zwyczaj pojedynkować się z błahych powodów…

Takich okazji do przemyśleń jest w powieści całe mnóstwo. Krajewski nie oszczędza swoim współczesnym gorzkich słów. Podolanka przez swoje naiwne, prostolinijne pytania demaskuje ich obłudę, dbałość o pozory, czołobitność względem możnych i obojętność wobec potrzebujących, skłonność do folgowania własnym kaprysom, przymykanie oczu na wyzysk i niesprawiedliwość społeczną… Cięgi zbierają bogate panny, które w małżeństwie widzą jedynie sposób na zabicie nudy, kawalerowie, którzy są zapatrzeni w modę francuską, i rodzice, którzy już nie zaszczepiają w sercach dzieci cnoty i wolą powierzać wychowywanie potomstwa cudzoziemskim guwernantkom. Zacięcie dydaktyczne jest wyraźnie widoczne; powieść ma służyć pouczeniu i poprzez krytykę złych wzorców promować te godne pochwały.

Książka jest nieobszerna i pomimo trudności, jakie może sprawiać obcowanie z osiemnastowieczną polszczyzną, czyta się ją szybko i raczej chętnie. Przekaz jednak pod wieloma względami stracił na aktualności (wiele rzeczy, które dawniej gorszyły, dzisiaj wywołuje co najwyżej pobłażliwy uśmiech), a i postać głównej bohaterki nie do końca się Krajewskiemu udała. Podolankę trudno jest polubić, bo brakuje jej indywidualnych rysów i psychologicznej głębi. Czytając, odnosi się wrażenie, że bardziej niż kobietą z krwi i kości jest pretekstem do diagnozowania i roztrząsania problemów epoki.

Największą bolączką powieści Michała Dymitra Krajewskiego jest jednak jej naiwność. I nie mam tu na myśli kwestii światopoglądowych, przejawów antysemityzmu ani tego, że utwór rozpoczyna się od podania w wątpliwość teorii ewolucji. „Orang-outangi i pongosy są bohatyrowie wielu pism wieku naszego”, czytamy już na pierwszych stronach. „Mędrcy dowodzą, iż te stworzenia są godni przodkowie nasi. Czytając o tym zacnym rodzeństwie pismo, którego autor maluje człowieka w stanie natury, nie byłam kontenta z wyprowadzenia rodu mego” (s. 8). Chodzi o sprawy czysto fabularne. Autor próbuje nas na przykład przekonać, że przy ponownym spotkaniu człowiek może mieć trudności z poznaniem kogoś, kto przez dwadzieścia lat był jego jedynym towarzyszem, oglądanym za dnia i w nocy. Niełatwo jest dać temu wiarę – i zmiana garderoby jest tutaj mało prawdopodobnym wytłumaczeniem. Jeszcze mniej prawdopodobne wydaje się to, że osoba, która przez dwie dekady przebywała w piwnicy, nie mając kontaktu z jakimikolwiek formami cywilizacji, w krótkim czasie nauczyła się nie tylko pięknie wysławiać, lecz także prowadzić skomplikowane wywody na temat religii i filozofii. A to nie wszystko...

Źródła podają, że powieść jest próbą przeniesienia na polski grunt dzieła „Imirce, ou la Fille de la nature”, którego autorem był Henri Joseph Du Laurens. Nie znam oryginału, ale przeróbka z pewnością mnie nie urzekła. Cieszę się jednak, że sięgnęłam po to swego rodzaju literackie kuriozum, bo jest ono mimo wszystko świadectwem fascynującej epoki, jaką było oświecenie.

 

 

 

Universitas

Kraków 2002

4/10



[1] Michał Dymitr Krajewski, Podolanka. Universitas, Kraków 2002, s. 79.  

Komentarze

  1. Pierwszy raz widzę, byś określiła powieść słowem „kuriozum”. :) Jeśli na nią natrafię, przeczytam z ciekawości. Hrabia na dwa dziesięciolecia zamyka bohaterkę w piwnicy, potem wypuszcza i pokazuje świat... Dlaczego więc ją uwięził? Czyżby przeprowadzał jakieś eksperymenty naukowe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hrabia zamknął bohaterkę w piwnicy, żeby wychować ją w stanie naturalnym, z dala od cywilizacji, która może wypaczyć tkwiące w człowieku dobro. Co prawda nie do końca rozumiem, cóż piwnica może mieć wspólnego z opiewanym przez J.J. Rousseau "stanem naturalnym", ale przyjmuję pomysł autora z dobrodziejstwem inwentarza. ;)
      Bardzo jestem ciekawa, jaka wyda Ci się ta książka. Na pewno jest nietuzinkowa.

      Usuń
    2. Ja też tego nie rozumiem. Bardziej zrozumiałe byłoby, gdyby bohaterka dorastała na łonie natury, w towarzystwie zwierząt, na słońcu. :)

      Usuń
    3. Zdecydowanie! Tymczasem po wyjściu z piwnicy nasza Podolanka nie może się nadziwić na przykład temu, że po długim przebywaniu na słońcu skóra robi się czerwona...

      Usuń
  2. Wierzę, że "Podolanka" jest literackim kuriozum, które z pewnością warto przeczytać. Jednak stary język, którym jest napisana, przynajmniej na razie mnie odstrasza. Może w przyszłości do niego dojrzeję. Dziękuję za piękną recenzję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja ślicznie dziękuję za komentarz. Tak, język jest specyficzny i może wydać się trudny. Książka zestarzała się - zarówno w warstwie językowej, jak i światopoglądowej. To specyficzny, typowo oświeceniowy utwór.

      Usuń

Prześlij komentarz