„Kariatyda – podpora architektoniczna w kształcie postaci kobiecej, dźwigającej na głowie belkowanie, balkon itp." (Słownik języka polskiego)
Gabriela Zapolska była miłośniczką Emila Zoli i to upodobanie odbiło się echem w jej twórczości. Swego czasu nazywano ją nawet mistrzynią polskiego naturalizmu.
Głęboko naturalistyczna jest wspaniała powieść autorki z 1888 roku, zatytułowana „Kaśka Kariatyda”. Jest to smutna historia dziewczyny, która miała wszelkie predyspozycje ku temu, żeby zostać podporą społeczeństwa, dobrą żoną i oddaną matką, a której mimo to życie bezustannie rzucało przysłowiowe kłody pod nogi.
Kaśka Olejarek jest młodą kobietą, która przybywa ze wsi do miasta w poszukiwaniu zajęcia. Nie jest wykształcona – nie potrafi pisać i z wielkim trudem sylabizuje proste teksty – ale ma kręgosłup moralny, dobre serce i ogromną chęć do pracy. Posiada również niezwykłą urodę, dzięki której wyróżnia się z tłumu. Kaśka jest krzepka, silna, potężnie zbudowana, a jednocześnie dziwnie kobieca; jednym słowem, istna kariatyda. Jej duża głowa „ma w swym kształcie coś posągowego, pewne podobieństwo do tych starożytnych niewolnic”, a olbrzymie ramiona, wybujałe kształty i ciężkie kończyny tworzą z niej – jak z typowo naturalistycznym zacięciem wyjaśnia narratorka – „typ zwierzęcia roboczego, przeznaczonego do dźwigania ciężarów i tak zwanej «grubej» roboty”[1].
Dziewczyna przyjmuje się na służbę do państwa Lewi, a kiedy „prawie bez powodu” (s. 12) zostaje odprawiona, znajduje posadę u państwa Budowskich. W domu nowych pracodawców nie jest jej łatwo. Kaśka całymi dniami pracuje ponad siły. Gotuje, pierze, sprząta, szoruje brudne podłogi, biega po sprawunki… Sypia po kilka godzin dziennie, wiecznie jest niedożywiona i tylko raz na trzy tygodnie ma wychodne. Pan Budowski jest nieczułym człowiekiem i zatwardziałym dusigroszem. Ustawicznie potrąca z nędznej wypłaty Kaśki sumy za szkody, które ta rzekomo spowodowała, i oszczędza na jedzeniu, mydle, nafcie… W swoim skąpstwie posuwa się tak daleko, że dla zachowania własnej garderoby „dodziera” flanelowy kaftanik żony. Pani Budowska, która jako córka niższego urzędnika spędziła całe dzieciństwo „w zepsutej atmosferze pokątnej pensyjki”, jest otępiałą, znudzoną, apatyczną kobietą, niezdolną do cieplejszych uczuć i niemającą „w głębi swej sennej duszy ani jednego lepszego instynktu, żadnego poczucia swej własnej godności” (s. 147). Nowa służąca szybko odkrywa, że małżonków łączy głęboka niechęć, tudzież sieć intryg.
Kaśka wpada w oko Janowi, który pracuje jako stróż w kamienicy jej pracodawców. Jego atencje schlebiają ubogiej i zahukanej dziewczynie. Kaśka nie wie, że jest to podrzędny donżuan, który myśli wyłącznie o tym, żeby uczynić z niej kolejną zdobycz, i nie spodziewa się, jakie konsekwencje pociągnie za sobą jej zauroczenie…
Kaśka należy do tych bohaterek, którym chce się kibicować. Jest z gruntu uczciwa, mimo świat wokół niej premiuje cynizm, wyrachowanie i cwaniactwo, i szczerze pobożna, choć kościół bezdusznie ją odtrąca. Jej zdrowa, nieskażona kłamstwem, prostolinijna natura budzi sympatię, a ogromna naiwność – niemal rozczulenie. Czytając, ma się nadzieję, że los oszczędzi tę dobrą, uczynną dziewczynę (i w pewnym momencie można nawet uwierzyć, że tak będzie w istocie), ale autorka od początku daje do zrozumienia, jak zakończy się ta smutna historia.
Nad życiem Kaśki – podobnie jak nad życiem wielu młodych kobiet jej pokroju, ubogich i pozostawionych własnemu losowi – unosi się widmo nieuchronnej klęski. Żadna z bohaterek powieści nie jest szczęśliwa: jedne usiłują korzystać z życia, przypłacając to upodleniem i ciężką chorobą, inne padają ofiarą narcystycznych bawidamków, jeszcze inne harują na utrzymanie zgnuśniałych i niewdzięcznych darmozjadów, pogodzone z losem, a także z tym, że mężczyźni mają prawo raczyć je kułakiem. Nawet te, które wyszły za mąż i teoretycznie powinny wieść spokojne życie, dręczone są nieznośną nudą i apatią.
„Aha! To panna Kasia chce się wydać?”, pyta Jan w pewnym momencie. A kiedy Kaśka tłumaczy mu, że „przecież lepiej być na swoim, jak całe życie na drugich harować”, odpowiada z rozbrajającą szczerością: „Abo to na męża harować nie trzeba? Chłop zawsze chce, aby baba na niego robiła. Taka już u niego kundycja” (s. 71).
„Kaśka Kariatyda” to wołanie Zapolskiej, wyraz jej sprzeciwu wobec kondycji kobiet schyłku XIX wieku. Zarazem jednak autorka daje wyraz przekonaniu, że upadek kobiety – każdej kobiety, bez względu na status społeczny – jest nieunikniony, a wynika on z ulegania naturalnym instynktom, którym nie sposób się oprzeć. „Każda kobieta, nawet w żebraczych łachmanach, musiała kochać po raz pierwszy. I jakikolwiek kał rozpusty nie przepłynąłby później przez jej nędzne życie – uczucie to, choćby objawione na zewnątrz w formach zupełnego zbydlęcenia, musi pozostawić ślady” (s. 150).
Ten swoisty fatalizm nadaje książce posępnej wymowy, którą potęguje obraz ówczesnego świata. Podążając za Kaśką, czytelnik „włóczy się” po nędznych kamienicach, zatęchłych strychach i osmolonych kuchniach, po kawiarniach, mleczarniach, cyrkach, zaroślach, w których koczują wyrzutkowie i bezdomni, więzieniach, a nawet prosektoriach. W każdym z tych miejsc, opisanych z typowo naturalistycznym zacięciem, widać brud i rozkład, często utajony przed oczyma postronnego obserwatora. Oto na przykład wymowny obraz miasta, któremu Kaśka przygląda się pewnego dnia z pobliskiego wzgórza:
„W powodzi tych spokojnych dachów o kominach, zda się, zastygłych, nie sączących nigdzie ani najwęższego pasma dymu, nikt by nie przypuszczał tylu nędz moralnych i materialnych, które pod tymi dachami założyły stałe siedlisko. Był to zwierz uśpiony, nawet łagodny w swym spoczynku, grzejący swój grzbiet w cieple słonecznym, ale wewnątrz kryjący brud, hipokryzję i skończoną ohydę” (s. 169).
„Kaśka Kariatyda” to opowieść o tragicznych kolejach losu dobrej i poczciwej dziewczyny, która nie tylko z racji swojej naiwności i nieobycia, lecz także wskutek nieuchronnego ulegania naturalnym prawom i popędom skazana była na klęskę. Wcale mnie nie dziwi, że ukazanie się tak bezkompromisowego i na wskroś naturalistycznego tekstu ściągnęło gromy na autorkę.
Tę niełatwą powieść warto jednak przeczytać – ze względu na portret głównej bohaterki, siłę przekazu, przebijającą z każdej strony warsztatową biegłość pisarki, a wreszcie poruszające i nieoczekiwanie podniosłe zakończenie, które rzuca światło na sens tytułu.
„Kariatyda! Ależ to Kariatyda schowana w cieniu, Kariatyda ubrana w łachmany, Kariatyda, która wielkim głosem domaga się światła i chleba. Istota ta zajmuje wybitne miejsce w każdym domu, przebywa ciągle niemal z dziećmi, ma wpływ na ich charakter, a jest przecież tylko niewolnicą o szerokich barkach, o której cierpienie, postępki nikt się nie troszczy, nikt się nie spyta!” (s. 378).
Kaśka to postać tragiczna. Postać, która zapada głęboko w pamięć. Myślę, że warto poznać jej losy… i przekonać się, że Zapolska była świetną pisarką, a jej dorobek to znacznie więcej niż tylko wałkowana w szkołach „Moralność pani Dulskiej”.
Szczerze polecam!
Wydawnictwo Literackie
Kraków 1977
8/10
[1] Gabriela Zapolska, Kaśka Kariatyda. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977, s. 13–14.
Komentarze
Prześlij komentarz