Han Kang – „Biała elegia”

 

 

Tkwimy na tej ostrej krawędzi czasu – przezroczystym urwisku, które co chwila się odnawia – i posuwamy się naprzód. Niespokojnie stawiamy jedną nogę na krańcu czasu, który przeżyliśmy do tej pory, a drugą bez wahania wyciągamy w próżnię, nie mając nawet ułamka sekundy, by włączyć do tego wolę. Nie powoduje nami szczególna odwaga, po prostu nie mamy innej drogi”[1].

  

Lektura tekstów Han Kang nie należy do najprostszych.

W powieści „Wegetarianka”, uhonorowanej Nagrodą Bookera, pisarka z Korei pochyla się nad losami kobiety, która powoli zamienia się w drzewo. Analogiczny motyw powraca w opowiadaniu „Owoce mojej kobiety”, którego polskie tłumaczenie weszło w skład zbioru „Mistrzowie opowieści. O kobiecie”.

Czytanie „Białej elegii” jest może jeszcze bardziej wymagające niż lektura dwóch przywołanych wyżej tekstów. Książka, opublikowana w 2024 roku przez wydawnictwo WAB, ma bowiem niesłychanie osobisty wydźwięk. Są to krótkie (czasem zaledwie kilkuzdaniowe) i głęboko refleksyjne teksty o rodzeniu się, życiu, utracie, ale przede wszystkim – o śmierci, przemijaniu i kruchości ludzkiego istnienia.

Han Kang wyznacza sobie cel – pragnie napisać o bieli – i dla jego osiągnięcia sporządza listę rzeczy, które kojarzą się jej z tym kolorem: powijaki, dziecięcy kaftanik, sól, śnieg, lód, księżyc, ryż, białe magnolie, białe ptaki, pusta kartka, biały pies, białe włosy… W książce panuje więc pewien porządek – refleksje, które zdają się napływać bezładnie, w gruncie rzeczy tworzą przemyślaną i z góry ustaloną całość.

Dla Koreańczyków to biel – a nie czerń – jest kolorem żałoby. Chcąc uczynić zadość tradycji, bratowa pisarki tuż przed ślubem przygotowuje dla zmarłej teściowej bluzkę i spódnicę z białej bawełny. Han Kang układa te ubrania na łące przy buddyjskiej świątyni i podpala je zapalniczką, w jej kraju zwykło się bowiem uważać, że „białe ubranie, które pójdzie z dymem i wniknie w powietrze, stanie się szatą dla duszy” (s. 120).

Tytuł książki, „Biała elegia”, wiele mówi o jej charakterze. Elegijny ton dominuje niemal w każdym z niedługich rozdziałów. W dużej mierze wynika to z faktu, że życie tej, która snuje opowieść, od początku było naznaczone śmiercią. Zanim pojawiła się Han Kang, jej matka urodziła dziewczynkę. „Maleńkie jak okruszek” dziecko przyszło na świat dwa miesiące przed planowanym terminem i żyło tylko dwie godziny. Dowiedziawszy się o tej stracie – o dziecku, które było „piękne i białe jak kluseczka ryżowa” (s. 20) – Han Kang poczuła, że narodziła się w miejsce starszej siostry i dorastała zamiast niej. To wrażenie, przewijające się pomiędzy rozdziałami książki jak posępny leitmotiv,  prześladowało ją latami i nie dawało o sobie zapomnieć.

„Gdybyś wtedy nie przestała oddychać. I gdybyś w konsekwencji żyła do dziś zamiast mnie, bo przecież ja bym się wcale nie narodziła” (s. 114).    

I:

„Więc gdybyś Ty żyła, mnie by nie było. Skoro ja żyję, Ty nie możesz. Tylko między ciemnością a światłem, w tym niebieskawym pęknięciu, z ledwością spotykamy się twarzą w twarz” (s. 111–112).   

Ważną rolę odgrywa w książce wątek… polski. Han Kang wyznaje w odautorskiej nocie, że latem 2013 roku jej polska tłumaczka, Justyna Najbar-Miller, zaprosiła ją do Warszawy. Pisarka przyjęła zaproszenie i spędziła w stolicy naszego kraju dłuższy czas. Czuła, ze „wzywa ją to miasto” i że „wyjechałaby tam nawet wtedy, gdyby znajdowało się na biegunie północnym albo południowym”. Warszawa, tak różna od Seulu, zafascynowała ją i przyniosła wewnętrzny spokój. To właśnie tam, przechadzając się wzdłuż cichego strumienia, który przepływał nieopodal wynajmowanego przez nią mieszkania, autorka rozmyślała o „Białej elegii”.

Han Kang nie kryje podziwu dla miasta, które potrafiło się odrodzić się z wojennej pożogi i którego mieszkańcy – w przeciwieństwie do Koreańczyków – mają odwagę uparcie oddawać cześć swoim zmarłym bohaterom. Miasto, w którym podczas wojny „większość budynków została zniszczona, w którym bez końca ciągnęły się popielate ruiny roztrzaskanych białych kamiennych budynków”, okazało się „tak samo białe jak książka” (s. 136), którą Han Kang zamierzała napisać.             

Trudno jest ująć „Białą elegię” w ramy gatunkowe. Niewątpliwie jest to proza, ale w krótkie rozdziały powplatane są poetyckie wstawki, a niektóre fragmenty swoją strukturą przypominają wiersz. Tekstom towarzyszą czarno-białe fotografie. Zdarza się, że przedstawiają one jedną scenę z różnych ujęć, jak luźne wariacje na dany temat. „Biała elegia” jest więc z gruntu eklektycznym tworem, który fascynuje, daje do myślenia i zapada w pamięć.

Nie jest to prosty i przyjemny tekst, który czyta się dla rozrywki. Oczywiście, można by go pochłonąć w jedno popołudnie, ale wówczas łatwo byłoby uronić niebanalne zestawienia słów oraz idei, a przede wszystkim – perełki mądrości, które Han Kang niejako przemyca pomiędzy wierszami. To jeden z tych utworów, które zasługują na uważność i na to, żeby wczytywać się w nie cierpliwie, z otwartą głową, bez pośpiechu.

Polecam każdemu, kto lubi ambitną prozę.

 

 

 

Wydawnictwo WAB

Warszawa 2024

Tłumaczyła Justyna Najbar-Miller

7,5/10

 

 

 

[1] Han Kang, Biała elegia, tłum. Justyna Najbar-Miller. Wydawnictwo WAB, Warszawa 2024, s. 9–10.

Komentarze