Henryk Pontoppidan – „Czerwona czapeczka”

Ekran komputera i śnieżynki z kordonka

 

Henryk Pontoppidan.

Jakkolwiek literatura skandynawska cieszy się obecnie u nas sporym zainteresowaniem, to o tym Duńczyku z Jutlandii raczej niewiele się mówi. A szkoda, bo był to znakomity pisarz, który w 1917 roku otrzymał – wraz z innym duńskim twórcą, Karlem Gjellerupem – literacką Nagrodę Nobla.

Jego przygoda z piórem rozpoczęła się w chwili, gdy ideały romantyzmu dogorywały już pod ciężarem przemian społecznych i klęsk wojennych (Dania wyszła na tarczy z wojny z Austrią i Prusami). Zmiany w przemyśle, pogłębiająca się przepaść pomiędzy bezdusznym kapitalistą a ciemiężonym robotnikiem, ciężka dola chłopów – wszystko to odcisnęło piętno na twórczości młodego Henryka, w którego powieściach obok realizmu krytycznego pojawiły się z czasem elementy naturalistyczne.

Na trop książki pt. „Czerwona czapeczka”, będącej przedmiotem tej recenzji, wpadłam właściwie przez przypadek, przeglądając biblioteczny katalog. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do wydania papierowego i musiałam się posiłkować zasobami Academiki. Dla kogoś, kto – tak jak ja – lubi fizyczny kontakt z książką, szelest kartek i zapach papieru, była to, rzecz jasna, dość duża niedogodność, jednak sam tekst wynagrodził mi ten dyskomfort w dwójnasób. Zwłaszcza że powieść, przełożona przez niezrównaną Józefę Klemensiewiczową, została wydana przez redakcję „Kuriera Lwowskiego” w odległym 1904 roku – język jest więc cudownie przestarzały, a anachroniczność form dodaje całości w moich oczach nieopisanego czaru.

Książka jest nieobszerna, ale urzekająco napisana i bogata w znaczenia.

Akcja rozpoczyna się pewnego jesiennego wieczoru na niewielkiej stacyjce we wschodnio-jutlandzkiej wsi, gdzie kilku wieśniaków wyczekuje przybycia pociągu. Ma nim przyjechać Thora van Deken, była żona miejscowego magnata, właściciela dóbr Engelstoft, i jej jedyne dziecko, nastoletnia córka. Losy małżeństwa Engelstoftów są, jak to w małych społecznościach bywa, powszechnie znane. Wiadomo, że Engelstoft rozstał się z żoną i zaręczył z młodziutką dziewczyną, siostrą dyrektora szkoły realnej, której jednak nie było dane doczekać ślubu. Załamany jej śmiercią, Engelstoft rychło sam zapadł na zdrowiu i wszyscy spodziewali się, że lada dzień zejdzie z tego świata. Kapelan postanowił sprowadzić jego byłą żonę, aby konający zdążył się jeszcze z nią pogodzić.

Miejscowi mają o Thorze jak najgorsze mniemanie. W czasach, gdy mieszkała jeszcze z mężem, przezwali ją ropuchą, była bowiem surowa, zamknięta w sobie, kłótliwa, a chwilami wręcz gwałtowna. Po rozwodzie osiedliła się wraz z córką w dużym, lecz położonym na pustkowiu majątku, z dala od ludzi i ich znienawidzonej gadaniny. Mąż pozostał w rodzinnym dworku, który – nie bez pewnej presji ze strony przyszłego obdarowanego – zdecydował się przekazać bratu zmarłej narzeczonej celem otworzenia dobroczynnego zakładu. I to właśnie losy owego testamentu są osią całej opisanej w książce historii.

„Czerwona czapeczka” to, najogólniej rzecz ujmując, powieść o targających człowiekiem namiętnościach. O zawiści i obłudzie. O złośliwości i zachłanności, która popycha do niegodnych postępków. O wyrzutach sumienia, które trudno jest zagłuszyć, i o wymówkach, jakimi ludzie próbują czasem oszukać wrodzone poczucie sprawiedliwości.

Pontoppidan kreśli portret Thory van Deken zaiste po mistrzowsku. To właśnie do niej odnosi się tytuł: w wieku ośmiu lat Thora ślizgała się z młodszym bratem na skutym lodem stawie, a ponieważ nosiła wtedy czerwoną czapeczkę, w końcu nadano jej przydomek na cześć tego nakrycia głowy. Dziewczynka była dobra, usłużna i wesoła. Cieszyła się powszechną sympatią i dopiero troski, jakich doświadczyła w dorosłym życiu, zmieniły ją do tego stopnia, że zyskała sobie – zresztą niezupełnie słusznie – opinię „ropuchy”.

Poprzez postać głównej bohaterki Pontoppidan wprowadza też do powieści elementy determinizmu.

Thora pokazuje, jak przemożny wpływ na kształtowanie się charakteru wywierają okoliczności i jak mało zależy od samego człowieka. 

 

„Wiedziała o tym dobrze, że była człowiekiem, jak inni stworzonym na wzór nieznanego demona, placem boju złych i dobrych skłonności, z których zawsze zwyciężały najgorsze. (…) Przekonała się, że złość jest właściwą sprężyną działania w świecie, że jak człowiek już w chwili poczęcia znajduje się w brudzie, tak i później najlepiej się chowa w błocie i zepsuciu”[1].  

A w innym miejscu:

„Wszystko jest pociągiem. Jesteśmy tak mało odpowiedzialni za czyny swoje, jak zboże w polu. W złem i dobrem ulegamy podmuchom wiatrów”[2].  

 

Postać kapelana, który stara się o względy córki Thory, staje się z kolei pretekstem do skonfrontowania tych fatalistycznych wizji z wizją chrześcijańską.

Portret Thory uderza psychologiczną głębią, ale i cała wiejska społeczność doczekała się niezgorszego portretu. Pontoppidan z wielką wprawą przedstawia jej małe i większe przywary – zamiłowanie do plotek i obmowy, podejrzliwość, zachłanność, interesowność, skłonność do sądzenia po pozorach.

Książkę czyta się znakomicie. Jest w niej i sprawnie zarysowana intryga, i dość wartka akcja, i wyraziste, przekonujące postacie, i prawdy, które ani trochę nie straciły na aktualności. A jeśli dodać do tego specyficzny klimat dawnej wsi duńskiej i niekłamane piękno języka, ogólne wrażenie musi być więcej niż pozytywne.

Pontoppidan ukazał mi się jako wytrawny znawca duszy ludzkiej i bardzo wnikliwy obserwator, z pewnością będę więc szukała kolejnych jego książek. Kto wie, może uda się trafić na wydania papierowe…

 

Książka znajduje się w zbiorach cyfrowej wypożyczalni międzybibliotecznej Academica.

 

Staraniem redakcji „Kuriera Lwowskiego”

Lwów 1904

Tłumaczyła Józefa Klemensiewiczowa   

8,5/10



[1] Henryk Pontoppidan, Czerwona czapeczka, tłum. J. Klemensiewiczowa. Lwów 1904, s. 46.

[2] Tamże, s. 63.

Komentarze

  1. Serdecznie dziękuję za przybliżenie sylwetki i dzieła Pontoppidana. Recenzja jest tym bardziej cenna, jako że niewiele osób pamięta dziś o tym twórcy, choć przecież otrzymał on jedną z najbardziej prestiżowych nagród w świecie literatury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. :)
      Wielka szkoda, że tak trudno trafić na wydania papierowe.
      Nawiasem mówiąc, do najsłynniejszych dzieł pisarza należy "Ziemia obiecana", którą chciałabym przeczytać. Widać był to popularny tytuł pośród noblistów sprzed wieku. ;)

      Usuń
  2. Prawie zupełnie zapomniałam o tym wytrawnym pisarzu, a tutaj niespodzianka!:), z której ogromnie się cieszę i pięknie dziękuję Pani Aniu. Rozmiłowała mnie Pani w klimacie tej książki, zapomniana perełka z kolekcji ,,za starym regałem":).Cudnie ją Pani zrecenzowała, aż chce się niezwłocznie przeczytać. Także wolę książki papierowe, nawet te wielokrotnie wyczytane mają niepowtarzalny urok, zwłaszcza dla nas, lubiących dawne klimaty i klasykę. Ale cieszymy się także, że mamy inne możliwości czytania rzadkich utworów. Z pewnością sięgnę po ,,Czerwona czapeczkę" bo nie sposób przejść obok niej obojętnie, kiedy Pani tak mnie zachęciła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się, czy Pani kojarzy to nazwisko, i muszę szczerze przyznać, że trafnie przypuszczałam, że owszem. :)
      Ja dopiero niedawno odkryłam tego noblistę.
      Myślę, że na wzmiankę zasługuje także tłumaczka. Józefa Klemensiewiczowa przybliżyła nam wielu twórców literatury skandynawskiej, obecnie czytam "Samotność" Strindberga w jej przekładzie.
      Podobno sama też pisywała, nie udało mi się jednak wytropić ani jednego z tytułów..

      Usuń
  3. Kojarzę Henrika Pontoppidana z dawnego słuchowiska o diable domowego ogniska, ale słyszałam też o ,, Ziemi obiecanej", niestety nie czytałam. Samo nazwisko Pani Klemensiewiczowej też kojarzę, jednak zupełnie nie wiedziałam, że sama także pisała. Cieszę się, że Pani przybliża także tę tłumaczkę i autorkę. Z pewnością zainteresuję nią bardziej, bo warto.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz