Jarosław Iwaszkiewicz – „Matka Joanna od Aniołów”


Książka na tle obrazu przedstawiającego las


Są takie książki, w których każde zdanie, ba!, każde słowo, ma swój cel i jest niezbędne, jak jedno z maleńkich ogniw, bez którego łańcuch mógłby się przerwać. Lektura takich książek – czy będą to powieści, czy opowiadania, czy też tomiki wierszy – porusza i wywołuje wrażenie, że oto obcuje się ze sztuką przez duże „S”.

Taką właśnie książką jest dla mnie „Matka Joanna od Aniołów” Jarosława Iwaszkiewicza.

Asumpt do napisania tego dzieła dały Iwaszkiewiczowi wydarzenia, które miały miejsce w XVII wieku we Francji, w miejscowości Loudun. Mniszki z tamtejszego zgromadzenia urszulanek, na czele z matką przełożoną, Jeanne des Anges, zaczęły zachowywać się w taki sposób, jak gdyby opętał je demon. Odpowiedzialność za tak niefortunny obrót spraw złożono na barki księdza Grenadiera, który został skazany na śmierć i spłonął na stosie. Wkrótce potem misję przepędzenia diabłów otrzymał jezuita, ojciec Jean-Joseph Surin.      

Wbrew temu, co można przeczytać na pewnych stronach internetowych, Iwaszkiewicz nie inspirował się słynnym dziełem Aldousa Huxleya (Huxley wydał „Diabły z Loudun” w 1952 roku, „Matka Joanna od Aniołów” powstała dziesięć lat wcześniej!). Akcję przeniósł na wschodnie grabieże dawnej Rzeczypospolitej, do Ludynia. To tam ksiądz Józef Suryn, jezuita, przybywa pewnego jesiennego dnia z polecenia ojca prowincjała z Połocka, aby przeprowadzić egzorcyzmy na przeoryszy klasztoru urszulanek, matce Joannie od Aniołów, o której powiada się, że została opętana nie przez jednego, ale przez dziewięć demonów. Egzorcyzmy przez długi czas nie przynoszą spodziewanych efektów, za to pomiędzy jezuitą a opętaną mniszką zawiązuje się szczególna relacja…

Ksiądz Suryn jest bardzo świątobliwym człowiekiem o intensywnym życiu wewnętrznym i wydatnych inklinacjach mistycznych, który jednak w duchowych potyczkach radzi sobie znacznie lepiej niż w życiu codziennym. Nękany problemami, ucieka w sferę wspomnień z dzieciństwa, żeby szukać w nich ukojenia, i jest zupełnie bezbronny wobec targających nim namiętności. Nie potrafi nazwać wstrząsających nim uczuć, które spadają nań „jak wicher”. Rabin, którego w przypływie desperacji prosi o poradę, nie bez kozery mówi:

Ty, księże, nie wiesz nic. Chodzisz w ciemności i jak czarny płaszcz nocy jest niewiedza twoja”[1].

Matka Joanna, choć dręczona przez demony, ma nad nim przewagę, a sam fakt opętania niemal napawa ją dumą jako coś, co ją wyróżnia, czyni wyjątkową.   

Iwaszkiewicz wybornie przedstawia ścieranie się tych dwóch charakterów, ale to nie ono jest nadrzędnym motywem utworu. Nie jest nim również, jak sądzę, samo opętanie, mimo że autor dowiódł, że wiedział o nim bardzo dużo. Jeżeli ktoś interesuje się problemem opętań, jeżeli czytał wywiady z ojcem Gabrielem Amorthem albo poznał teksty tego najpotężniejszego może egzorcysty w dziejach świata, dobrze wie, ile prawdy kryje się w Iwaszkiewiczowych opisach egzorcyzmów i zachowania matki Joanny.

Nie, istota tej nadzwyczajnej książki zawiera się w moim odczuciu w rozważaniach na temat dobra i zła. Czym właściwie jest dobro? Skąd bierze się zło? Czy zło jest wynikiem braku dobra? Jak należy sobie z nim radzić? I... czy to w ogóle możliwe? Iwaszkiewicz nie odpowiada jednoznacznie na żadne z tych pytań, poszukiwanie rozwiązań pozostawia czytelnikowi. Wplata za to w tekst kilka uniwersalnych prawd, głębszych przemyśleń, które skłaniają do zadumy – jak rozważania księdza Suryna na temat ludzkiej duszy:

„Dusza ludzka nie ma kształtu szklanki. Podobna jest raczej do włoskiego orzecha, tyle tam kawałków, części, zakamarków, zagłębień. I jeżeli diabeł, uchodząc z duszy ludzkiej, zostawi w głębinie samej, w oddalonej jakiejś cząstce duszy kroplę swojego diabelstwa, to kropla ta zepsowa wlewającą się miłość Bożą, jak kropla inkaustu psuje cały kielich wina”[2].  

Tłem tej niezwykłej historii jest przyroda. Iwaszkiewicz wybornie odmalowuje jesień z jej dżdżem, mgłami, opadającymi liśćmi, krakaniem wron, nocnym wyciem wilków i kluczem odlatujących żurawi. To powolne zamieranie natury, oddane z całym bogactwem barw, dźwięków i zapachów, wydaje się harmonizować z relacjonowanymi wypadkami, przez co opowieść staje się jeszcze bardziej sugestywna, chciałoby się powiedzieć: soczysta.

Na wzmiankę zasługuje również znakomity portret Ludynia i okolic. Przez karty książki przewijają się jak na paradzie przedstawiciele wszystkich warstw społecznych dawnej Rzeczypospolitej – królewicz Jakub ze swoją świtą, szlachta w żupanach i kontuszach, duchowieństwo, oberżyści, parobki… Jest i jarmark, i karczma, i pochód, i zabobony, krótko mówiąc: monotonne życie małej mieściny, usytuowanej z dala od głównych traktów, dla której epizod opętania jest czymś niemal ekscytującym, swoistym antidotum na nudę.  

Zachwyca misterność, z jaką autor buduje swój utwór. Nie ma tam, jak już wspomniałam, żadnych dłużyzn, każde zdanie chłonie się łapczywie, z podziwem dla literackiego rzemiosła Iwaszkiewicza. Złowieszcze znaki, które pojawiają się na początku – jak wróżba Cyganki bądź siekiera, o którą potknął się „szlachciura” Wołodkowicz – powracają w dalszych ustępach jako kluczowe elementy fabuły.

„Matka Joanna od Aniołów” to przepiękny tekst, który na długo pozostaje w pamięci. Można go potraktować jako asumpt do rozmyślań o opętaniu, o naturze zła i dobra, o kłamstwie i prawdzie, ale równie dobrze można delektować się nim jak literacką ucztą, na której żadna „potrawa” nie jest zbyteczna, mdła ani nadmiernie przyprawiona.

Gorąco polecam!

 

 

 

Książka i Wiedza

Warszawa 1975

10/10

 

 

Jarosław Iwaszkiewicz - "Brzezina" 

Jarosław Iwaszkiewicz - "Panny z Wilka" 



[1] Jarosław Iwaszkiewicz, Matka Joanna od Aniołów. Książka i Wiedza, Warszawa 1975, s. 138.

[2] Tamże, s. 46. 

Komentarze

  1. Piękna to klasyka polskiej literatury! Nieśpieszna, kunsztowna stylistycznie, współbrzmiąca z melancholią jesiennej aury i zapomnianych wschodnich rubieży. Stłumiona ludzka namiętność wpleciona zręcznie w uniwersalny motyw walki dobra ze złem. Wybornie i zachęcająco przez Panią zrecenzowana. Pięknie dziękuję za przypomnienie tej fantastycznie napisanej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Iwaszkiewicz jest znakomity od Skamandra po powojnie, ale "Matka Joanna" urzekła mnie szczególnie. Chyba właśnie za sprawą aury, o której Pani wspomina. Dla mnie to arcydzieło.

      Usuń
  2. Recenzja nie pozostawia wyboru. Trzeba się wybrać do biblioteki. 🙂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz