„W niedużej kotlince, daleko, ale jak na dłoni stały dwie wielkie stodoły, na krzyż do siebie zwrócone. Między nimi wielkie, niepotrzebnie wielkie, zielone podwórze, topole dwie stare, dalej dwór, dawniej kryty blachą, która stąd błyszczała teraz czerwoną dachówką. (…) Za dworem gąszcz drzew, to sad, a potem znowu parę sosen bardzo wysokich, bo na wzgórzu stoją, a dalej lasek i łączka, i znowu biała szosa (…), a na przeciwnej stronie kotlinki, na horyzoncie powinien być las. Ale nie ma, wycięli. Tylko jedno wielkie drzewo stoi, tamtędy teraz przejdzie, minąwszy drogę do Wilka”[1].
Bardzo lubię Iwaszkiewicza w małych formach. Zawsze uderzają mnie one językową maestrią, subtelnością przekazu i spójnością kompozycji, a poza tym wywołują poczucie, że każde słowo jest na swoim miejscu, dokładnie tam, gdzie powinno być.
Nie inaczej jest w przypadku jakże słynnych „Panien z Wilka”.
To liczące nieco ponad sto stron opowiadanie, wydane po raz pierwszy w 1933 roku przez sławnych Gebethnera i Wolffa, urzekło mnie i ogólną wymową, i troską o szczegół, przede wszystkim jednak – niezwykłym klimatem. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że ów klimat wyczuwa się od pierwszej do ostatniej strony.
Rzecz dzieje się u schyłku lat dwudziestych. Wówczas to Wiktor Ruben, zbliżający się do czterdziestki mężczyzna, udaje się za radą lekarza na wieś, aby tam powrócić do pełni sił. Jego zdrowie nadwątliły dramatyczne doświadczenia: najpierw udział w I wojnie światowej, a potem śmierć jedynego przyjaciela, kleryka, który umarł na suchoty. Wierząc, że pobyt na wsi pomoże mu odzyskać równowagę, Wiktor odwiedza wuja i jego żonę, a przy okazji zahacza o leżący nieopodal folwark w Wilku. Dawniej, kiedy jako młodzieniec spędzał u wujostwa wakacje, tamtejsze dziewczęta, tytułowe panny z Wilka, były mu bliskie – i choć od tego czasu minęło piętnaście lat, Wiktor nadal wspomina je z rozrzewnieniem. Co więcej, jest bardzo zadowolony, gdy okazuje się, że one również o nim pamiętają.
Dawna znajomość odżywa, a to, co było, nagle znów nabiera kształtów. Wiktor oddaje się miłym wiejskim zajęciom (spacery, robienie konfitur, polowanie na kaczki…), przede wszystkim jednak prowadzi rozmowy.
Narracja toczy się odtąd na dwóch poziomach: z jednej strony mamy bieżące wydarzenia, następujące po sobie niespiesznie, a z drugiej – wewnętrzne przeżycia, refleksje oraz krystalizujące się pod ich wpływem poglądy i postawy.
Wspomnienia napływają nieproszone, przywoływane przez błahe z pozoru szczegóły. Są to zarówno wspomnienia z wojny, która pozostawiła blizny nie tylko na ciele („rysa na policzku – muśnięcie kuli”), jak i inne obrazy, na przykład obraz nagiej dziewczyny o białych plecach, wywołany zapachem mokrego lasu.
„Widział, sumując dopiero teraz te rzeczy, że nie zapomniał on tak bardzo o Wilku; że myślał o nim częściej, niżby się zdawało. Że w każde wolne oko jego świadomości wpadało zaraz coś z tamtej epoki, obrazy którejś z tych kobiet”[2].
Pod cienką warstewką snutych przemyśleń i prowadzonych rozmów wyczuwa się podtekst erotyczny. Niemal z każdą z panien łączyła Wiktora mniej lub bardziej zmysłowa relacja i Ruben wie, że ten podskórny erotyzm, rozlewający się w powietrzu „naokoło sześciu dziewcząt ładnych i przyjemnych”, stanowi o uroku dawnych wakacji w Wilku. „Wszystko, co się wtedy działo, to były nieuświadomione zapowiedzi rzeczy, których nie zrealizowali”.
Iwaszkiewicz mierzy się w osobie swojego bohatera ze sprawami o kluczowym znaczeniu – miłością, przyjaźnią, przemijaniem. Śmierć odgrywa w utworze niebagatelną rolę; Wiktor wyrusza na wieś z powodu śmierci bliskiego przyjaciela, a kiedy dociera do Wilka, odkrywa, że Fela, w której się niegdyś podkochiwał, zmarła przed dziesięciu laty na hiszpankę.
Autor dotyka rzeczy ostatecznych, a robi to subtelnie i nienachalnie, prawie ukradkiem, przeplatając poważne życiowe refleksje ze znakomitymi opisami i świetnymi dialogami.
Mam wrażenie, że to jedna z tych książek, do których należy dojrzeć. Trzeba mieć określony bagaż życiowy, żeby odczuć, do jakiego stopnia jest ona przepojona nostalgią, rozpaczliwą tęsknotą za tym, co było i przeminęło, i czego mimo najlepszych chęci nie da się odtworzyć, tak jak nie da się zatrzymać czasu w jego nieubłaganym biegu. Wiktor zostawił w Wilku młode, dojrzewające panny, aby po piętnastu latach odnaleźć tam dorosłe kobiety, z którymi czas niekoniecznie obszedł się łaskawie. I tylko Fela, którą śmierć zabrała w kwiecie wieku, zachowała w oczach (czy też: wspomnieniach) Rubena świeży urok młodości.
Po trosze irytująca, a po trosze wzruszająca jest naiwność, z jaką bohater zdaje się spodziewać, że zastanie Wilko nieodmienione. Odkrycie, jak bardzo się mylił, każe mu krytycznie spojrzeć na siebie, na to, co osiągnął, a co stracił.
„Zobaczył jak na dłoni, że, jak to się mówi w mieszczańskich rodzinach, zmarnował się. Wielki to grzech nie umieć spostrzegać własnego szczęścia”[3].
Iwaszkiewicz jest mistrzem budowania nastroju. W „Matce Joannie od Aniołów” jest to nastrój napięcia, bez mała grozy. W „Pannach z Wilka” króluje melancholia, sielskość zaprawiona rozrzewnieniem i nostalgią. Kunsztownie napisane opowiadanie wywołuje smutek i skłania do zadumy nad przemijaniem, tudzież koniecznością docenienia tego, co się ma, zanim będzie za późno.
Gorąco polecam!
Książka i Wiedza
Warszawa 1979
9/10
Jarosław Iwaszkiewicz - "Brzezina"
Bardzo cenię zarówno opowiadanie Iwaszkiewicza jak i jego adaptację filmową w reż. A. Wajdy z wybitną obsadą aktorską. Iwaszkiewicz to z całą pewnością mistrz prozy swoich czasów, a jego wrażliwość przekłada się na tak subtelne, melancholijne formy jakimi są np. ,,Panny z Wilka". Dawno temu czytałam Iwaszkiewicza, ale dzięki Pani rekomendacji mam ochotę natychmiast sięgnąć po ,, Panny z Wilka" i może nawet dziś znajdę na to trochę czasu?:). Pięknie dziękuję za doskonałą recenzję i życzę Pani równie pięknej niedzieli.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Pani Małgorzato. :)
UsuńMyślę, że do Iwaszkiewicza warto powrócić. Pisze naprawdę znakomitą prozę.
Filmu nie widziałam, ale słyszałam, że to arcydzieło, i zamierzam go obejrzeć, zwłaszcza że podobno pojawia się w nim sam Iwaszkiewicz...
Życzę Pani pięknej niedzieli i, kto wie?, udanej lektury "Panien". ;)