Anne Brontë – „Lokatorka Wildfell Hall”

Książka wśród hortensji

 Odwróciła ode mnie swą płonącą twarz i otworzywszy okno, wyjrzała na zewnątrz – być może po to, by uspokoić swoje wzburzone emocje, a może tylko po to, by zerwać piękną, na wpół rozkwitłą różę z wyglądającego spośród śniegu krzewu. Kwiat ów w każdym razie zerwała i strząsnąwszy delikatnie biały pył z jego liści, powiedziała:

– Ta róża jest równie wonna jak letnie kwiaty, choć doświadczyła wiele trudów. Żywił ją tylko zimny deszcz i ocieplały ją jedynie słabe promienie zimowego słońca. Jednak silny wiatr i mróz nie zdołały jej zniszczyć. Proszę spojrzeć, Gilbercie – wciąż jest świeża i kwitnąca, mimo że jej płatki nawet teraz jeszcze pokrywa śnieg”[1].

 

W niewielkiej miejscowości w hrabstwie X życie toczy się leniwie. Mieszkańcy dobrze się znają i wiodą nudny żywot, który z rzadka tylko urozmaica jakieś błahej wagi wydarzenie. Trudno się zatem dziwić, że kiedy jesienią 1827 roku do opuszczonego, na wpół zrujnowanego dworzyszcza Wildfell Hall nieoczekiwanie wprowadza się tajemnicza młoda wdowa z kilkuletnim synkiem, okoliczną społecznością owłada gorączkowa ciekawość. Kimże jest Helen Graham, kobieta, która zdecydowała się zamieszkać wśród mocno nadgryzionych zębem czasu starych murów, za całe towarzystwo mając dziecko i leciwą służącą? Skąd pochodzi? Jaki sekret skrywa jej przeszłość?

Młody Gilbert Markham, syn „szlachcica na zagrodzie”, coraz bardziej interesuje się Helen. Zaczyna okazywać jej względy i swoją dyskrecją, zaangażowaniem i życzliwością w końcu zyskuje jej przychylność. Pewnego dnia Helen daje mu do przeczytania swój pamiętnik, a wtedy wychodzą na jaw dramatyczne szczegóły z czasów, które poprzedziły jej przybycie do Wildfell Hall…

Kiedy w 1848 roku Anne Brontë wydała swoją drugą – po opublikowanej rok wcześniej „Agnes Grey” – powieść, krytyka nie szczędziła jej gorzkich słów. „Lokatorkę Wildfell Hall” gromiono za kontrowersyjność tematu i brutalność pewnych scen – Anna Przedpełska-Trzeciakowska nadmienia o tym w znakomitej książce na temat sióstr Brontë, zatytułowanej „Na plebanii w Haworth”.

W istocie, historia Helen Graham – czy raczej: Helen Huntingdon – jest historią dziewczyny, która zbyt niefrasobliwie podjąwszy decyzję o zamążpójściu, doznała w małżeńskim życiu jedynie udręk i rozczarowań. Jej mąż, czarujący, zamożny i elokwentny bawidamek, okazał się być człowiekiem płytkim, skoncentrowanym na sobie i zaspokajaniu własnych kaprysów, niewiernym, a do tego mającym niebezpieczną skłonność do hazardu, hulanek i trunków, którą – ku zgrozie Helen – usiłował zarazić swojego kilkuletniego syna.

Akcja powieści toczy się więc na dwóch poziomach: obok perypetii tajemniczej lokatorki Wildfell Hall i jej wzrastającej zażyłości z Gilbertem Markhamem rozwija się „wspomnieniowy” wątek Helen Huntingdon, nieszczęśliwej żony i troskliwej matki.

Helen jest kobietą walczącą o prawo do wolności w epoce, w której kobiety nie miały wiele do powiedzenia. Nie oznacza to bynajmniej, że jest niespokojnym duchem czy buntowniczką. Nic bardziej mylnego! Jej decyzja o wyrwaniu się z małżeńskiej niewoli została podyktowana obawą o przyszłość syna.

Anne Brontë z pasją odmalowuje położenie ówczesnych kobiet. Pokazuje, że były one całkowicie podporządkowane swoim mężom i pozbawione prawa głosu. Ich zadaniem było zajmować się domem, okazywać mężowi posłuszeństwo, a podczas spotkań towarzyskich ładnie się prezentować u jego boku.

Tego rodzaju wątki pojawiły się już w „Agnes Grey” (tytułowa bohaterka tamtej powieści również walczyła o niezależność i pozycję w świecie), ich wymowa była jednak znacznie mniej dramatyczna niż w „Lokatorce”. Zadziwiająca jest żarliwość, z jaką Anne Brontë piętnuje dziewiętnastowieczną mentalność angielską, dla której to, co uchodziło mężczyźnie, dla kobiety oznaczało zrujnowaną reputację i powszechne potępienie.

Helen można lubić bądź nie, można ją podziwiać bądź zżymać się na nią, z całą pewnością jest to jednak postać, obok której trudno przejść obojętnie. I właśnie kreacja głównej bohaterki jest w moim odczuciu największym walorem powieści. Bo o ile Agnes Grey była w swoich nieprzeliczonych cnotach dość sztuczna i papierowa, o tyle Helen Graham – mimo niewiarygodnej wprost cierpliwości i wyrozumiałości, która znacznie częściej irytuje niż zachwyca – zachowuje głęboko ludzkie cechy.

Podobnie jak w pierwszej, tak i w drugiej swojej powieści Anne Brontë nie szczędzi pouczeń moralnych. Promowane przez nią postawy są na wskroś chrześcijańskie, a czytając wypowiedzi bohaterki, można czasem odnieść wrażenie, że oto przemawia jakiś anglikański pastor. Ale książka i pod tym względem jest bardziej wyważona niż „Agnes Grey”. Widać w niej większą warsztatową biegłość i dojrzałość. 

Do przymiotów „Lokatorki” należą piękny język, barwnie zarysowane tło społeczno-obyczajowe, szkatułkowa konstrukcja, kreacja narratora, wreszcie swada, z jaką zarówno Graham Markham, jak i Helen Graham snują swoje opowieści. Do minusów zaliczyłabym natomiast wyzierający z każdego rozdziału dydaktyzm i brutalność pewnych epizodów (szczególnie utkwiła mi w pamięci scena znęcania się nad Bogu ducha winnym psem).

Jeżeli prawdą jest, że to brat trzech pisarek, Branwell Brontë, był pierwowzorem postaci Arthura Huntingdona, to wcale mnie nie dziwi, że Charlotte miała do Anne żal o tę powieść.

Jest to w każdym razie godna uwagi książka. Daleko jej do maestrii „Wichrowych Wzgórz” (Helen Graham wypada bardzo blado na tle Katarzyny Earnshaw), ale ci, którzy lubią twórczość sióstr Brontë, z pewnością nie będą rozczarowani.

Polecam.

 

 

 

Wydawnictwo MG

Kraków 2012

Tłumaczyła Magdalena Hume

7/10  



[1] Anne Brontë, Lokatorka Wildfell Hall, tłum. Magdalena Hume. Wydawnictwo MG, Kraków 2012, s. 517–518.

Komentarze

  1. Swego czasu zaczytywałam się w książkach wszystkich sióstr Bronte i, choć wiele szczegółów zatarło się w mej pamięci, to jednak "Lokatorka" - podobnie jak "Wichrowe Wzgórza" oraz "Dziwne losy Jane Eyre" - pozostawiła bardzo dobre wspomnienia. Zdecydowanie plasuje się na podium. Dziękuję za wspaniałe przypomnienie tej pozycji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja pięknie dziękuję za miłe słowo. :)
      Uważam, że "Lokatorka" jest dalece lepszą powieścią niż "Agnes Grey", ale daleko jej do "Wichrowych Wzgórz"... Niemniej, lubię tę książkę. Dobrze się ją czyta i miło wspomina. :)

      Usuń
  2. Dworzyszcze – jakie piękne słowo. :) Wpisałam „Lokatorkę” na listę powieści do przeczytania. Wspominasz o brutalnej scenie znęcania się nad psem. Już w niejednej książce napotkałam takie sceny, np. w „Tracę ciepło” Orbitowskiego, i zawsze mocno je przeżywam i na długo zapamiętuję. Teraz, po latach, z „Tracę ciepło” pamiętam wyłącznie tę scenę z psem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli drażnią Cię takie sceny, to stanowczo odradzam lekturę "Agnes Grey". Tam epizody znęcania się nad zwierzętami pojawiają się w niemal co drugim rozdziale. Mam wrażenie, że autorka chciała w ten sposób pogłębić antypatię czytelników dla powieściowych czarnych charakterów. To jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy...
      Lekturę "Lokatorki" polecam. To bardzo ciekawy obraz epoki wiktoriańskiej, widzianej oczami kobiety.

      Usuń
  3. Zgadzam się, że to warta uwagi książka i bardzo wciągająca :) Na pewno nie jest tak dobrą powieścią, jak "Wichrowe wzgórza", ale chyba jej bohaterzy wzbudzają więcej sympatii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, są mniej "kontrowersyjni". Jest też w tej powieści jakieś ciepło, które z przyjemnością się wspomina. Czytałam "Lokatorkę" więcej niż raz - i po ponownej lekturze nic nie straciła ze swego uroku. W przeciwieństwie do "Agnes Grey", która przy drugim czytaniu zmęczyła mnie nadmiernym moralizatorstwem.

      Usuń

Prześlij komentarz