Grazia Deledda – „Elias Portolu”

 Książka, w tle winnica

 

Gdybyśmy żyli w idealnym świecie, literacka Nagroda Nobla byłaby może dla pisarzy czymś na kształt pomnika ze spiżu, gwarancją uznania i popularności. W realnym świecie bywa zgoła inaczej – są nobliści, których dzieła cieszą się powodzeniem, ale są i tacy, o których mało kto dziś pamięta.

Grazia Deledda zalicza się, mam wrażenie, do tej drugiej kategorii. Urodzona w 1871 roku w mieście Nuoro na Sardynii, zaprzęgła ona swój talent i swoje pióro w służbę rodzimej ziemi. Opisywała życie na wyspie, jej krajobrazy i jej mieszkańców. W 1926 roku otrzymała Nagrodę Nobla.

Recenzowana powieść, wydana na początku XX wieku, okazała się tą, która otworzyła jej drzwi do kariery.

„Elias Portolu” to niezwykła książka – niezwykła nie tyle ze względu na temat, jaki podejmuje, ile z powodu świata, który został w niej opisany.

Akcja toczy się pod koniec XIX wieku w Nuoro, niewielkim mieście w środkowo-wschodniej części Sardynii. To tam pewnego dnia powraca tytułowy Elias Portolu, dwudziestokilkuletni młodzieniec, który spędził kilka lat w więzieniu „na kontynencie” (jak wyspiarze zwykli nazywać niewyspiarską część Włoch). Nie wiemy, dlaczego właściwie Elias trafił za kratki – narrator zachowuje w tym względzie daleko idącą powściągliwość; pojawiają się tylko dość oględne wzmianki o „złym towarzystwie”, w które bohater wpadł i które potem odwróciło się od niego – wiemy natomiast, że w domu czekają na niego najbliżsi – ojciec (nazywany wujem Portolu), matka (znana jako ciotka Annedda) oraz dwaj bracia, Pietro i Mattia. Rodzina wkrótce ma się powiększyć: pod nieobecność Eliasa Pietro zaręczył się z piękną Maddaleną.

Ujrzawszy przyszłą bratową, Elias zaczyna pałać do niej gwałtownym uczuciem. I chociaż ma powody przypuszczać, że Maddalena odwzajemnia jego względy, nie może zaznać spokoju. Jego życie jest odtąd ciągłym pasowaniem się ze sobą, nieustającą walką pomiędzy własnymi pragnieniami a chęcią dochowania wierności bratu, pomiędzy osobistym szczęściem a poczuciem lojalności i przywiązaniem do rodziny.

Ktoś mógłby uznać, że temat jest banalny. W istocie, problem zakazanej miłości był już roztrząsany na wszelkie możliwe sposoby. Niebanalny jest natomiast sposób, w jaki Deledda kreśli portret swojego bohatera, a także kontekst, w jakim osadza te jego „banalne” perypetie.

Elias Portolu to postać niezwykła – człowiek młody, ale już mocno doświadczony przez życie, łagodny, ale łatwo ulegający namiętnościom, dobry, ale skłonny do gwałtownych porywów. Jest nieodrodnym synem swojej ziemi, dumnym i honorowym.

„Inny umarł i zostawił skazańcom wszystkie pieniądze, jakie miał na książeczce”, mówi najbliższym o jednym z byłych współwięźniów. „Chcieli mi dać pięć lirów, ale odmówiłem. Sardyńczyk nie potrzebuje jałmużny”.

Jego zmagania ze sobą mają dwojaki charakter: Elias jest rozdarty nie tylko pomiędzy miłością do kobiety a lojalnością wobec brata, lecz także między własną zmysłową naturą a pragnieniem oddania się w służbę Bogu – kwestia powołania i próby odnalezienia własnego miejsca w świecie (czy raczej: odcięcia się od doczesnego świata) odgrywają w powieści niepoślednią rolę.

Te dwie płaszczyzny – miłość zmysłowa i pobożność, wiara, powołanie – łączą się ze sobą tym ściślej, że ważne miejsce zajmuje u Deleddy problem pokusy, grzechu i zadośćuczynienia. Wizja świata jest dosyć fatalistyczna – człowiek staje w obliczu problemów, których żadną miarą nie byłby w stanie uniknąć, upada i popełnia błędy, za które następnie musi odpokutować.

Przyznając Deleddzie Nobla, członkowie Komitetu nagrodzili „poetyckie dzieła, w których z jaskrawą plastycznością opisuje [ona] życie ojczystej wyspy”. 

 

Dokument
                                   Dyplom noblowski, przechowywany w domu Grazii Deleddy w Nuoro, 

                                                      w którym obecnie mieści się muzeum pisarki 

 

W rzeczy samej, „Elias Portolu” przynosi barwny obraz Sardynii schyłku XIX wieku, z jej tradycjami, obrzędami, wierzeniami i krajobrazami. W powieści występują elementy weryzmu (tym mianem określa się włoski naturalizm) – ówczesne realia przedstawione są skrupulatnie i szczegółowo. Tytułowy bohater wywodzi się z typowo sardyńskiej rodziny. Jego krewni od pokoleń zajmują się uprawą roli i hodowlą owiec. On sam również spędził dzieciństwo i młodość w owczarni. Wzorem wielu innych chłopców z owych czasów dla pasterstwa wcześnie przerwał naukę. Doświadczył, czym jest ciężka praca, i na własnej skórze odczuł, jakim niewygodom muszą stawiać czoła ludzie, których życie upływa w rytm zmieniających się pór roku i którzy zimą spędzają całe dnie i całe noce na pastwiskach. Brzęk dzwonków pasącej się trzody, niesiony bryzą, rozlega się raz po raz, jest czymś na kształt ścieżki dźwiękowej tej powieści.

W książce pojawiają się sugestywne opisy sardyńskiej przyrody.

„Był przepiękny poranek. Potężne góry, ku którym zmierzano, wznosiły się błękitem na tle nieba, płonącego jeszcze fioletowymi barwami świtu. Dzika dolina Isalle porośnięta była trawą i kwieciem. Nad kamienistą ścieżką jak wielkie zapalone latarnie  pochylały się złociste żarnowce. Rześki szczyt Ortobene, ubarwiony zielenią lasów, złotem żarnowców, czerwienią kwiatów mchu, znikł za plecami pielgrzymów na perłowym tle horyzontu. W pewnej chwili otwarła się przed nimi dolina: ukazały się samotne niziny, pokryte dość delikatną roślinnością, połyskujące rosą, która pod promieniami nisko jeszcze stojącego słońca mieniła się srebrzystym blaskiem. Łąki pokryte makami, tymiankiem i rumiankiem wydzielały upoją woń”. 

Sardynia to „niezmącone królestwo pistacji, dzikiej róży, wiatru i samotności”.

Głęboka religijność w dziwnie harmonijny sposób współistnieje tam z zabobonami. Państwo Portolu są nadzwyczaj pobożnymi ludźmi. Ojciec, powziąwszy jakąś radosną wiadomość, w uniesieniu wychwala wszystkich świętych. Matka co i rusz poleca syna opiece świętego Franciszka, modli się, otacza czcią medaliki i inne święte przedmioty (ma nawet w domu relikwie do leczenia gorączki), ale w razie potrzeby wypowiada tak zwane zielone słowa – zaklęcie, które rozstrzyga, czy chora osoba będzie żyła, czy też umrze.   

Sny i zabobony odgrywają w powieści ważną rolę, jak gdyby na zasadzie kontrapunktu dla życiowej mądrości i zdrowego rozsądku, którego uosobieniem jest ojciec Eliasa, a także wuj Martinu, „ojciec puszczy” i stróż pastwisk, jedna z najbardziej intrygujących i charakterystycznych postaci w tej historii.

Deledda posługuje się pięknym językiem, który z lekka już trąci myszką, ale w przypadku tej powieści, tak specyficznej, jest to bardziej zaleta niż wada. Jest tam sporo złotych myśli („Pokusę zwycięża się dziś, zwycięża jutro, ale pojutrze zwycięży ona, jako że nie jesteśmy z kamienia”), porzekadeł i refleksji, które warte byłyby nieco głębszej zadumy. Pewne wywody i dylematy głównego bohatera wydają się dzisiaj naiwne i, mówiąc kolokwialnie, nieżyciowe, ale mam wrażenie, że pietyzm, z jakim autorka oddaje szczególną atmosferę swoich rodzinnych stron, rekompensuje te „mankamenty” z nawiązką. „Elias Portolu” to fascynujące świadectwo określonej epoki, określonego środowiska i określonej mentalności – i jako takie warte jest przeczytania.

Polecam!

 

                                     *    *    *  

 

Na zdjęciu widnieje włoskie wydanie „Eliasa”, ponieważ czytałam tę powieść w oryginale. Czytałam także polskie tłumaczenie – niestety, jedynie w formie e-booka (niełatwo jest znaleźć tę książkę w bibliotekach). To stamtąd pochodzą cytaty i opis bibliograficzny.

 

 

 

Jirafa Roja

Warszawa 2007

Tłumaczył Jan Tyszowiecki

7,5/10  

Komentarze

  1. Dziękuję za wartościową recenzję. Mam wrażenie, że Deledda - mimo że znalazła się w zacnym gronie noblistek - nie jest powszechnie znana polskim czytelnikom, a szkoda. Dziękuję też za możliwość zobaczenia dyplomu noblowskiego. Zamieszczone zdjęcie to prawdziwy rarytas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowo. :)
      Rzeczywiście, Deledda zdaje się cieszyć małą popularnością, o czym świadczy nikła obecność jej książek w bibliotekach. Wbrew pozorom niełatwo je "upolować"... Za to te upolowane bardziej cieszą. ;)

      Usuń
  2. Lubię czytać o włoskim południu tym sprzed lat, jest w tym dla mnie jakiś magiczny urok: niepowtarzalny klimat dopełnia mieszanka realizmu , głębokiej wiary, ale także zabobonu. Z pewnością czytanie tej powieści w oryginale było dla Ciebie Aniu pięknym przeżyciem i pozostawiło mnóstwo wrażeń, którymi podzieliłaś się z nami w tej recenzji. Bardzo dziękuję za to. Obecnie czytelniczo także jestem we Włoszech:), rozsmakowuje się w pięknie Neapolu, Wysp Liguryjskich, Capri, a to wszystko dzięki niepowtarzalnym i wyjątkowym opowiadaniom naszego rodaka- Gustawa Herlinga- Grudzińskiego, który prawie połowę swego życia spędził w Neapolu. Przenoszę się i ja choć na krótkie chwile w tamte krainy i kontynuuję literackie podróże:). Pozdrawiam serdecznie Ciebie, a za Twoim pośrednictwem piękną ltalię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zawsze urzeka to, że nawet jeśli dana powieść - na przykład powieść Deleddy - osadzona jest w innej rzeczywistości, innej mentalności i innej epoce, to niemal zawsze można z niej wynieść coś dla siebie. To chyba przymiot książek traktujących ponadczasowe tematy.

      To niesamowite, że znów podążamy tymi samymi ścieżkami. :) Kiedyś zaczytywałam się w Herlingu, ale to było tak dawno temu, że właściwie niewiele z tego pamiętam. Jeżeli podpowiesz jakiś tytuł, który szczególnie Cię ujął, będę zobowiązana!

      Tymczasem przesyłam serdeczne pozdrowienia. I zachęcam do lektury powieści Grazii Deleddy. :)

      Usuń
  3. Dziękuję, z pewnością warto sięgnąć po tę powieść. A co do Herlinga to np. wszystkie opowiadania że zbioru ,,Wieża..." są rewelacyjne, trudno mi określić, które polecam ponieważ mnie fascynują wszystkie bez wyjątku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wieżę" czytałam jeszcze w liceum. Pamiętam, że byłam zachwycona. Ciekawe, czy teraz miałabym podobne odczucia... Zapisuję ten zbiór na mojej liście lektur na bliską przyszłość. :)

      Usuń
  4. Czuję się bardzo zaintrygowana, bo nie słyszałam o tej książce, a widzę, że warto po nią sięgnąć. Bardzo zachęcająca recenzja. :) Polacy czytają noblistów, ale tylko niektórych. Powodzeniem cieszą się Faulkner, Singer, Hamsun, Tokarczuk, natomiast po Pontoppidana czy choćby Laxnessa nie sięga niemal nikt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. :)
      To prawda, znalezienie Pontoppidana na papierze graniczy z cudem. Z Deleddą jest lepiej, ale też, mam wrażenie, nie za dobrze.
      Często się zastanawiam, czy pewnych noblistów się nie wydaje, ponieważ nikt po nich nie sięga, czy może raczej nikt po nich nie sięga, ponieważ się ich nie wydaje...

      Usuń

Prześlij komentarz