Edith Wharton – „Siostry Bunner”

Książka, zegary, filiżanka


Nowy Jork drugiej połowy XIX wieku, to jest czasów, kiedy po ulicach wlokły się jeszcze zaprzężone do koni tramwaje, a wytworna publiczność zachwycała się sopranem Christine Nilsson, nie był przyjaznym miejscem dla kobiet, które, nie mogąc liczyć na wsparcie zamożnych krewnych, starały się utrzymać z własnej pracy. Anna Eliza i Ewelina Bunner doświadczyły tego na własnej skórze.

Siostry prowadziły niewielki sklepik z konfekcją na obrzeżach Skweru Stuyvesant. Była to niezamożna, posępna okolica, pełna obskurnych zaułków i sfatygowanych kamienic, które czasy świetności dawno miały już za sobą. Sklepik sióstr, mieszczący się w suterenie trzypiętrowego budynku, nie poddawał się jednak wszechobecnemu rozkładowi, przeciwnie, kusił oko starannie wymytą szybą, lśniącą czystością ladą i świeżo odmalowanymi ścianami.

Dochody były niewielkie, ot, tyle, żeby móc przetrwać i nie popaść w długi. Siostry, starsza Anna Eliza i młodsza Ewelina, mieszkały w pokoju za sklepem i wiodły bardzo nieurozmaicony żywot. Monotonny do tego stopnia, że każda niewielka zmiana (na przykład fabrykowanie sztucznych kwiatów w miejsce wycinania jedwabiu w ząbki) była znacząca i zdawała się coś wróżyć, a cotygodniowe wyprawy do rzeźnika urastały do rangi miłej odmiany.

Lecz pewnego dnia wydarzyło się coś, co nieoczekiwanie odmieniło życie sióstr: na urodziny Anna Eliza sprezentowała Ewelinie zegar. Od tamtej pory wąski krąg znajomych poszerzył się o subiekta w sklepie z zegarami, pana Ramy, i niemłodym siostrom, które właściwie pogodziły się już z myślą o staropanieństwie, nagle zamajaczyła wizja zamążpójścia. Anna Eliza zaczęła wiązać z nowym znajomym pewne nadzieje, szybko jednak nabrała przekonania, że pan Ramy żywi romantyczne uczucia do Eweliny…

Trudno przypuszczać, żeby pisząc tę powieść, Edith Wharton miała ambicje stworzyć arcydzieło. Nie jest to wybitna pozycja; raczej niezbyt długa, pouczająca powiastka o godzeniu się z losem, o zdolności do wyrzeczenia się własnego szczęścia i własnych pragnień dla dobra drogiej sercu osoby, przede wszystkim zaś – o zasadności poświęcenia. W postaci Anny Elizy przejawiają się moralizatorskie zapędy, jakie towarzyszyły Wharton przy tworzeniu tej książki. Starsza z sióstr jest kimś na kształt Hioba w spódnicy, „bałwochwalczo akceptuje wszystkie wyroki zsyłane jej przez los”. „Jej gorącą miłość do Eweliny stale podsycały tkliwe uczucia macierzyńskie, których żaden podszept rozsądku nie potrafił schłodzić do letniej temperatury siostrzanego przywiązania”[1]. Gdy życie nieoczekiwanie uśmiechnęło się do niej, pozwoliła sobie na krótką chwilę radości, ale zaraz potem, jakby skruszona z powodu swojego egoizmu, przedłożyła dobro siostry nad własne. Anna Eliza jest uosobieniem godnych pochwały przymiotów i to na jej stronę, a nie na stronę Eweliny, zdecydowanie przechyla się szala sympatii autorki.

Dydaktyzm, choć wyraźny, nie przeszkadza jednak w lekturze, a sama książka, jakkolwiek nie rości sobie pretensji do wybitności, jest godna uwagi z kilku względów.

Po pierwsze, przedstawia położenie kobiet, które w dziewiętnastowiecznym Nowym Jorku musiały własną pracą zarabiać na utrzymanie. Nie było to położenie godne pozazdroszczenia – życie szybko zweryfikowało nadzieje panien Bunner i kazało im zadowolić się skromną egzystencją, pozbawioną wszelkich luksusów i rozrywek.

Po drugie, przybliżając losy przedstawicielek pewnej sfery Nowego Jorku, Wharton przybliża zarazem sam Nowy Jork – miasto, którego ulicami toczyły się konne tramwaje, w którym miłośnicy sztuki podziwiali zachody słońca na obrazach twórców Hudson River School w Narodowej Akademii Rysunku, a wieczorami uczestniczyli w pokazach widoków stereoptycznych w Chickering Hall, w którym latem przeprawiano się przez rzekę, aby szukać ochłody na peryferiach, lub wybierano się na przechadzki po Central Parku… Wszystkie te informacje, podawane w związku z perypetiami tytułowych sióstr, a czasem jakby mimochodem, tworzą barwny i ciepły obraz.

Ciepły jest również obraz pokoju, w którym toczy się życie bohaterek. Uczestnicząc w ich herbatkach i drobnych, codziennych rytuałach, łatwo przenieść się w wyobraźni do skromnego, ale przytulnego pomieszczenia, gdzie na kuchence syczy czajnik, osłonięta zielonym abażurem lampa rzuca wokół snopy światła i spowija dyskretnym blaskiem stare łóżko z mahoniu oraz maszynę do szycia, pod oknem stoją dwa bujane fotele, a zegar pyszni się na ozdobnej półce z palisandru.

Atmosfera, jaką Wharton udało się stworzyć, ma w sobie niezwykły urok i pozwala zapomnieć o pobieżności w kreśleniu portretów postaci, a rozsiane tu ówdzie przykłady chwytającej za serce ludzkiej solidarności podbudowują wiarę w człowieka.  

Polecam tę książkę każdemu, kto chciałby przenieść się na chwilę do dziewiętnastowiecznego Nowego Jorku, aby dowiedzieć się czegoś o tamtejszym życiu, i kto ceni sobie dobre pióro – bo to jest w „Siostrach Bunner” wyraźnie widoczne. 

 

 

 

C&T

Toruń 2019

Tłumaczyła Beata Długajczyk

7/10

 

Edith Wharton - "Ethan Frome" 



[1] Edith Wharton, Siostry Bunner, tłum. Beata Długajczyk. C&T, Toruń 2019, s. 59. 

Komentarze