Yong-hye jest młodą koreańską kobietą, która niczym się nie wyróżnia. „Przeciętny wzrost, włosy średniej długości, żółtawa cera pokryta wypryskami, oczy wąskie niczym szparki i delikatnie wystające kości policzkowe. Ubranie bez charakteru, jakby się bała wyróżnić z tłumu”[1] – tak mówi o niej mąż, który właśnie ze względu na tę (pozorną) pospolitość i „niewymagający charakter” postanowił się z nią ożenić. „Zdecydowałem się na małżeństwo, bo mimo braku szczególnego powabu nie miała wyraźnych wad”, twierdzi. Krótko mówiąc, Yong-hye to szara myszka.
Szara jest również jej codzienność – każdego dnia wstaje o szóstej rano, gotuje dla męża, dla podreperowania domowego budżetu ima się dorywczej pracy, w dni wolne nigdzie nie wychodzi. Jej jedynym hobby jest czytanie książek, ale i te – przynajmniej zdaniem jej małżonka – są „śmiertelnie nudne”.
Wszystko zmienia się w momencie, kiedy Yong-hye postanawia przestać jeść mięso. Mąż nie potrafi zrozumieć tego nagłego zwrotu; burzy się przeciwko postawie żony i uważa ją za przeciwną naturze. Ona sama niechętnie udziela wyjaśnień; powtarza tylko, że podjęła decyzję pod wpływem snu.
Inne osoby z jej otoczenia też patrzą na nią nieprzychylnie. Na firmowej kolacji zachowanie Yong-hye budzi pełne zakłopotania zdumienie, a na rodzinnym spotkaniu dochodzi z jego powodu do drastycznych scen, które, nawiasem mówiąc, noszą znamiona patologii – ojciec pastwi się nad dorosłą córką, a cała reszta rodziny, z mężem na czele, biernie przygląda się temu widowisku.
Yong-hye, szara myszka, okazuje się nieprzewidywalną osobą, potrafiącą twardo obstawać przy swoich racjach i kierującą się pobudkami, których nikt nie jest w stanie zrozumieć. Dotąd niewidoczna i, zdawałoby się, nieszkodliwa, staje się solą w oku dla otaczających ją ludzi. I stopniowo uruchamia proces rozkładu – zarówno własnego świata, jak i całej rodziny.
Powieść składa się z trzech części. W pierwszej z nich przyglądamy się Yong-hye z perspektywy jej męża, w drugiej z perspektywy szwagra, a w trzeciej – z perspektywy jej starszej o cztery lata siostry, In-hye. To oni relacjonują zmiany, jakie zachodzą w bohaterce. Co znamienne, sama Yong-hye, jakkolwiek to wokół niej koncentruje się fabuła, rzadko zostaje dopuszczona do głosu; tylko w pierwszej części z opowieścią męża przeplatają się opisy dręczących ją koszmarów.
Tytuł jest mylący – bohaterka nie je nie tylko mięsa, ale też żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego. Bardziej niż wegetarianką jest więc weganką. Czy to jednak istotne? Nie do końca, ponieważ wegetarianizm (czy też: weganizm) jest jedynie zarzewiem, punktem zapalnym, niewinnie wyglądającą kulką śniegu, która w miarę rozwoju fabuły zamienia się w śmiertelnie niebezpieczną lawinę. Im dalej posuwa się narracja, tym wyraźniejszy staje się rozbrat bohaterki z dotychczasowym życiem – tym, które w oczach ogółu uchodzi za normalne. Yong-hye odwraca się od siebie, aby stopniowo, krok po kroku, zwracać się ku naturze.
Han Kang opisuje ten skomplikowany proces autodestrukcji przejrzystym, precyzyjnym językiem, który określiłabym jako umiarkowany. Szkoda tylko, że to umiarkowanie, miejscami przeradzające się w powściągliwość, kłóci się z „nieumiarkowaniem” obrazów. Co to oznacza? Pierwsza część – ta pisana z perspektywy męża – obfituje w drastyczne opisy. Bohaterce śni się, że błądzi pośród wielkich, krwistoczerwonych brył mięsa i ogląda odbicie swojej twarzy w kałużach krwi, która z nich skapuje. Kiedy indziej we śnie pojawia się pies, który gryzie Yong-hye w nogę. „Ojciec oznajmił, że nie będzie go wieszał na drzewie, aby przypalać go ogniem i tłuc kijem. Słyszał gdzieś, że o wiele bardziej delikatne jest mięso psa, który zabiega się na śmierć. Przekręca więc kluczyk w stacyjce i…” (s. 40) – tutaj następuje dokładny opis zamęczania zwierzęcia, od którego ciarki przechodzą po plecach.
Bardzo przypomina to epatowanie okrucieństwem, a przy tym jest celowe – Kang dozuje te sceny z chirurgiczną precyzją.
W drugiej części Yong-hye staje się obiektem erotycznych fantazji własnego szwagra. Ów twórca sztuki wizualnej czyni z niej swoją muzę. To on dostrzega toczący się w niej rozkład. „Zaskoczyło go piękno ciała, które bez ustanku, choć niepostrzeżenie, rozpadało się na kawałki niczym ziarenka piasku albo promienie słońca, które wpadają wewnątrz przez szerokie okna i tak jak piasek ulegają rozproszeniu…” (s. 77).
W miejsce okrucieństwa pojawia się erotyzm. I to kolejna bolączka, bo oczywiście, można argumentować, że akt seksualny – zwłaszcza jeśli, jak w tym przypadku, pozbawi się go romantycznej otoczki – jest istotny z symbolicznego punktu widzenia (płeć, instynkt, popęd, natura), ale jak dla mnie to zestawienie sztuki z perwersją zgrzyta, a momentami jest po prostu niesmaczne.
Niestety, trzecia część powieści, choć dopełnia i wyjaśnia kilka spraw (starsza siostra wprowadza nas w szczegóły trudnego dzieciństwa Yong-hye), nie zdołała zatrzeć złego wrażenia, jakie wywarły na mnie dwie poprzednie.
Miałam wobec tej książki duże oczekiwania. Po cichu liczyłam na to, że przeżyję literacką ucztę, a przeżyłam jedynie zawód. Wiem, że „Wegetarianka” została uhonorowana Międzynarodową Nagrodą Bookera, a jej autorka otrzymała w tym roku Nagrodę Nobla. I naprawdę czuję, że za całą dziwnością tej powieści kryje się przesłanie. Jednakże obrazy, spomiędzy których trzeba je wyłuskiwać, odbieram jako potworne, odstręczające, a chwilami zwyczajnie obleśne. Nie tym jest dla mnie literatura piękna. Zupełnie nie tym.
To najgorsza książka, jaką od dłuższego czasu czytałam. Nie polecam.
Kwiaty Orientu
Skarżysko-Kamienna 2014
Tłumaczyły Justyna Najbar-Miller i Choi Jeong
1/10
[1] Han Kang, Wegetarianka, tłum. Justyna Najbar-Miller i Choi Jeong in. Kwiaty Orientu, Skarżysko-Kamienna 2014, s. 7.
Takiej opinii się nie spodziewałam. Najniższa ocena z wszystkich,a ja tuż przed długim weekendem zaopatrzyłam się w tę książkę. Jestem ciekawa, jakie wrażenie na mnie wywrze. Oby lepsze. 😉 Dziękuję za rzeczową i szczerą recenzję.
OdpowiedzUsuńJa też się nie spodziewałam, że przeżyję taki zawód. Ale kto wie, może Ty odbierzesz tę książkę inaczej. ;) Tego życzę! Chętnie poznam później Twoje wrażenia, jeżeli tylko zechcesz się nimi podzielić.
UsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Jestem już po lekturze "Wegetarianki". No cóż, moje wrażenia niewiele różnią się od Twoich. Oczekiwania były zdecydowanie większe. Niestety książka im nie sprostała. Niemniej cieszę się z faktu, że zapoznałam się z twórczością kolejnej Noblistki. :)
UsuńDziękuję za podzielenie się wrażeniami. Cieszę się, że mimo wszystko nie żałujesz. :)
UsuńPozdrawiam serdecznie i życzę dobrego dnia.
Dziękuję Aniu za tę książkę, była w moich planach do przeczytania, ale tym razem sobie daruję:), z pewnością nie spełniłaby moich oczekiwań. Cóż, ubolewam nad kondycją współczesnej literatury. Często ( zbyt często moim zdaniem) oprócz szokowania, obrzydliwości czy gwałtownych zwrotów akcji ( jeśli takowa jest) nie niesie ze sobą ważnych przekazów, nie wzbogaca czytelnika ani intelektualnie, ani duchowo. Nie pojmuję celowości opisanych dziwactw w tej książce, nawet nie jestem zainteresowana zagłębianiem się w jakieś ukryte przesłania. Pewnie ta książka znajdzie swoich odbiorców, ja jednak oczekuję od dobrej literatury czegoś innego. Swoją drogą przyznawanie literackiego Nobla ma swoje zakotwiczenie zarówno w polityce jak i w aktualnych trendach ideologiczno- społecznych. Tak było od zawsze, obecnie mam wrażenie bardziej daje się odczuć. Wielka szkoda, że nie zawsze takie nagrody trafiają pod właściwy adres...
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za komentarz, Małgosiu. :)
UsuńMnie ta książka głęboko zniesmaczyła, a przystępowałam do lektury z niekłamaną radością, szczęśliwa, że zdołałam wypożyczyć powieść, po którą w bibliotece zaczęły ustawiać się spore kolejki.
Być może Ty dostrzegłabyś w tej książce potencjał... Ja naprawdę nie rozumiem entuzjastycznych recenzji, jakie zdarza mi się znajdować na rozmaitych stronach.
Co do samego Nobla... Mam bardzo podobne spostrzeżenia. Jak na pewno wiesz, Żeromski miał otrzymać tę Nagrodę, ale wydanie "Wiatru od morza" pokrzyżowało te plany i ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach... A to tylko pierwszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy.
Jeżeli chodzi o Han Kang, to nie wykluczam, że przeczytam coś innego z jej dorobku. Może kiedy ponoblowski szał trochę się uspokoi i kolejki w bibliotekach zrobią się mniejsze. Na razie jednak muszę zrobić sobie przerwę. Zwłaszcza że przerwałam dla niej czytanie powieści innej noblistki, Sigrid Undset, i różnica wydała mi się kolosalna...
No, ale dosyć tego utyskiwania.
Życzę dobrego tygodnia, Małgosiu, i pozdrawiam jak najserdeczniej. :)
Bardzo dziękuję Aniu za interesujące spostrzeżenia i refleksje. Być może ja także kiedyś sięgnę po tę autorkę, nie wykluczam tego. Póki co zdecydowanie wolę klasyczną stylistykę i podobnie jak Ty skłaniam się ku pisarzom dzięki którym mogę wzrastać czytelniczo:). Przesyłam ciepłe pozdrowienia na ten chłodny jesienny tydzień:)
OdpowiedzUsuńOj, na fali ciekawości zaopatrzyłem się w kilka książek świeżo upieczonej noblistki, w tym w "Wegetariankę". Szkoda, że powieść tak Cię odstręczyła. Liczę, że we mnie nie wywoła aż tak negatywnych emocji, choć teraz mam ogromne obawy.
OdpowiedzUsuńJa też mam nadzieję, że Tobie ta książka bardziej przypadnie do gustu. Kto wie? Nie odmawiam autorce biegłości warsztatu, po prostu oczekuję czegoś innego od literatury, zwłaszcza tej z "górnej półki"...
Usuń