Louisa May Alcott – „Nastroje”

 

Wielu ludzi przychodzi na świat z chorobami umysłu lub ciała, poddającymi ich ciężkim próbom, ale te da się przetrwać, okiełznać lub poddać im w sposób tak słodki, by cierpienie stało się ukrytym błogosławieństwem. (…) Człowiek jest swoją własną gwiazdą przewodnią, a wiara w Boga jest o wiele lepsza niż wszelkie przesądy mówiące o przeznaczeniu”[1].

 

Louisa May Alcott zasłynęła przede wszystkim jako autorka powieści dla młodych czytelniczek. W jej „Małych kobietkach” zaczytywały się kolejne pokolenia dziewcząt, a książka była wznawiana i ekranizowana. Lecz Alcott pisała również powieści dla starszych odbiorczyń. Takim dziełem są na przykład „Życiowe eksperymenty”, których głównej bohaterce, Christie Devon, towarzyszymy już jako dorosłej kobiecie (od dwudziestego do czterdziestego roku życia), a także „Nastroje”, przełożone przez Dorotę Tukaj i opublikowane w tym roku przez Wydawnictwo MG.

Bohaterką „Nastrojów” jest Sylvia Yule. Sylvia nie ma matki – mieszka z ojcem, starszą siostrą oraz bratem – i w chwili zawiązania się akcji jest młodą dziewczyną. Ma siedemnaście lat i choć panny w jej wieku były już wówczas uważane za gotowe do zamążpójścia, nadal ma skłonność do kaprysów i łatwo ulega impulsom, które w oczach jej najbliższych uchodzą za dziecinne.

Sylvia nie jest zwyczajną dziewczyną; nie marzy o zastępach zalotników i wolałaby zdobyć oddanego przyjaciela niż narzeczonego. A ponieważ dobrze wie, że nie jest jeszcze na tyle dojrzała, aby pomagać swoim bliźnim, otacza opieką cierpiące zwierzątka – ropuchy wysiadują u jej stóp, tłuste gąsienice suną po jej rękawie, ślepe ptaki ćwierkają na jej ramieniu, a w dłoni chronią się konające polne myszki. Pewnego dnia pośród tego orszaku zastaje ją starszy od niej o kilkanaście lat sąsiad, Geoffrey Moor. Sylvia zaprzyjaźnia się z nim, a wkrótce potem do jej życia wkracza kolejny mężczyzna. Jest nim przyjaciel Moora, Adam Warwick, który przybywa w samą porę, aby uratować niefrasobliwą bohaterkę przed śmiercią w morskiej kipieli.

Geoffrey i Adam są przyjaciółmi, jednak różnią się od siebie jak ogień i woda; ten pierwszy jest roztropny, cierpliwy, wyrozumiały i czuły, a drugi – niespokojny, temperamentny, impulsywny i ciekawy świata. Gdy obaj zakochują się w Sylvii, ta musi dokonać trudnego wyboru, na który niekoniecznie jest przygotowana. Skutki jej podjętej pod wpływem tytułowych „nastrojów” decyzji wpłyną na życie całej trójki…

O ile we wspomnianych wyżej „Życiowych eksperymentach” Louisa May Alcott przedstawia dojrzewanie głównej bohaterki na wielu polach – osobistym, społecznym, zawodowym, ideologicznym… – o tyle w „Nastrojach” koncentruje się głównie na wątku miłosnym. Wzdragałabym się jednak przed utożsamianiem tej powieści z klasycznym romansem; byłoby to zbyt wielkim uproszczeniem wobec mnogości poruszonych w książce problemów.

Alcott ciekawie kreśli portret Sylvii, nie stroniąc przy tym przed wyłuszczeniem czynników, które miały znaczący wpływ na rozwijanie się jej osobowości. „Ci, których w powieściach zajmują tylko zdarzenia i działania, niech lepiej pominą ten rozdział”, uczciwie pisze we wstępie do trzeciego rozdziału, noszącego znamienny tytuł „Nudne, lecz konieczne”. „Natomiast ci, których interesuje dokładniejsze opisanie natury bohaterów, znajdą tutaj klucz do postaci Sylvii” (s. 45).

Sylvia daje autorce pretekst do wyłożenia własnej teorii na temat tego, jak błędy rodziców kładą się cieniem na życiu dzieci. „Każdy, kto narusza nieskazitelność własnej duszy, choćby o włos przekraczając wielkie prawa życia, nakłada na siebie i swe potomstwo konieczność zadośćuczynienia” (s. 45). Rodzice Sylvii zawarli małżeństwo z rozsądku. Sylvia nigdy nie zaznała matczynej miłości, ponieważ pani Yule zmarła w połogu; „jedyną jej schedą był nieustający głód uczucia” (s. 46), którego pomimo najszczerszych chęci nie mogła zaspokoić starsza siostra, roztropna i opiekuńcza Prudence. Mieszanie się inklinacji odziedziczonych po obojgu rodzicach, tak od siebie różnych, uczyniło z Sylvii osobę podlegającą „nastrojom”. Pod tym słowem kryją się emocje, kaprysy, humory i porywy, które determinują życiowe wybory i utrudniają trzeźwe spojrzenie na sytuację. Sylvia musi nauczyć się „żyć według zasad, a nie impulsów” (s. 379), i dorastanie do takiego życia stanowi właściwą treść powieści. Wątek trójkąta miłosnego jest niejako katalizatorem dla tego procesu.

Wady Sylvii, równoważące jej liczne zalety, czynią z niej postać, do której łatwo się przywiązać i z którą jeszcze łatwiej jest się utożsamić. Rozterki tej żyjącej przed wiekami dziewczyny mogłyby równie dobrze być rozterkami współczesnych młodych kobiet – tyle w nich prawdy i ponadczasowości. Udała się Alcott ta bohaterka.     

Kolejną kwestią, która zajmuje w książce ważne miejsce, jest sprawa małżeństwa. Jeśli nie liczyć pary świętującej złote gody, która pojawia się w jednym z rozdziałów, nie ma właściwie w „Nastrojach” udanych małżeństw. Rodzice Sylvii byli źle dobrani i głęboko nieszczęśliwi, a i sama Sylvia wykazała się w kwestii małżeństwa niebezpieczną niefrasobliwością. W jednej z kluczowych scen powieści Adam Warwick wyraża przekonanie, iż należy przygotowywać młodych ludzi do małżeństwa „jako do sakramentu nazbyt szczytnego i świętego, by można było go zbezcześcić pochopnym słowem lub myślą”, i skwapliwie dodaje, że „małżeństwo nie jest jedynym celem i końcem życia” (s. 270). Można się domyślać, że Louisa May Alcott, która, nawiasem mówiąc, nigdy nie miała męża, włożyła w usta Warwicka własny pogląd.

„Nastroje” to dobra powieść, którą czyta się chętnie i z przyjemnością. Napisana pięknym językiem, wolnym od wulgaryzmów i subtelnie szlachetnym, obfituje w sugestywne obrazy – noc przy ognisku, pod rozgwieżdżonym niebem, spotkanie przy leśnej sadzawce, wyprawa łodzią na wysepkę z lilii wodnych… Alcott nie szczędzi wysiłków, aby czytelnicy poczuli niezwykły klimat opisanej przez nią historii, a brak negatywnych postaci, klasycznych czarnych charakterów, sprawia, że książka staje się ciepła i osobliwie kojąca.

I jeśli miałabym się do czegokolwiek przyczepić, to chyba tylko do portretu Geoffreya Moora, w którego bezgraniczną wyrozumiałość oraz anielską cierpliwość momentami trudno mi było uwierzyć, i może do zakończenia, które wobec ogólnej wymowy „Nastrojów” jest aż nazbyt przewidywalne.                        

Na koniec dwa słowa o wydaniu. Powieść prezentuje się bardzo efektownie: ma twardą okładkę, dobrej jakości papier, przejrzysty układ i przyjemną dla oka czcionkę, a do tego opatrzona jest czarno-białymi ilustracjami, które umilają lekturę. Tak wydaną książkę doskonale się czyta. Szkoda tylko, że płynącą z obcowania z tekstem radość co i rusz zakłócają błędy…

Tak czy owak, polecam tę powieść. To dobra proza, która nie wszystkich porwie, ale miłośnikom twórczości Louisy May Alcott z pewnością nie wyda się rozczarowująca.  

 

 

 

Wydawnictwo MG

Kraków 2025

Tłumaczyła Dorota Tukaj

6/10

 

Louisa May Alcott - "Małe kobietki" 

[1] Louisa May Alcott, Nastroje, tłum. Dorota Tukaj. Wydawnictwo MG, Kraków 2025, s. 40.

Komentarze

  1. Z ciekawością przeczytałam świetną recenzję, a że autorka książki nie jest mi obca, zdecyduję się i na tę powieść, z pewnością będzie to dla mnie dobra lektura.
    Szata graficzna i ciekawe wydanie to dodatkowy atut.
    Dziękuję za rekomendację Aniu!
    Dołączam ciepłe myśli i pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Małgosiu. :) Książka może się podobać, zwłaszcza jeśli lubi się styl Louisy May Alcott. To bardzo ciepła - i pod wieloma względami nadal aktualna - opowieść z przesłaniem.
      Ślicznie dziękuję za komentarz i życzę dobrego tygodnia. :)

      Usuń
  2. Dopiero od niedawna jestem miłośniczką powieści tej autorki. Wcześniej czytane nie trafiły do mnie i dopiero niedawno wydane powieści dla dorosłych trafiły do mnie ba nawet mnie zauroczyły. Tak Geoffrey został wyidealizowany, lecz czy podobnie nie dzieje się z synem pani Sterling? A jakie są te błędy bo w ferworze czytania nie zauważyłam i co sądzisz o tłumaczeniu? Tłumaczki nazwisko jest nieznane. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim pięknie dziękuję za komentarz. :)
      Ja też wolę powieści, które Alcott pisała dla dorosłych. Nie wiem, czy czytałaś "Życiowe eksperymenty", o których wspominam. Dla mnie ta powieść jest jeszcze lepsza niż "Nastroje". Ogromnie mi się podobała!
      Nie wypisałam sobie błędów i teraz nie jestem w stanie ich przytoczyć, ale pamiętam, że były tam potknięcia, które mnie drażniły. Nie obwiniałabym jednak tłumaczki - przekład bardzo mi się podobał. Myślę, że to bardziej kwestia korekty...
      Z radością odwzajemniam pozdrowienia! A jeśli czytałaś inną powieść Louisy May Alcott, którą chciałabyś polecić, chętnie poznam tytuł. :)

      Usuń
  3. Czytałam "Życiowe eksperymenty" i dlatego zapytałam "czy podobnie nie dzieje się z synem pani Sterling?” Pani Sterling i jej syn to postacie z „Życiowych eksperymentów”. Są to postacie wyidealizowane. Uroczą książką jest "Staroświecka dziewczyna" opowiadająca o Polly, która przyjeżdża z wizytą do zamożnej przyjaciółki i dowiaduje się iż jest staroświecka , niemodnie ubrana, sztywna wobec mężczyzn. Zakończenie jest rozczulająco słodkie, aż mi łezka pociekła. Z kolei kiedy czytałam jak w „Zyciowych eksperymentach” bohaterka staje w obronie dziewczyny lekkich obyczajów i potem chce popełnić samobójstwo, aż dzwoniłam zębami z emocji. Takie są powieści autorki. Wywołują emocje, wzruszają!
    Zosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, David Sterling jest wyidealizowany, analogia z Geoffreyem Moorem jest bardzo trafna.
      Szczerze przyznam, że w "Życiowych eksperymentach" bardziej podobał mi się inny zalotnik Christie, pan Fletcher - ten, z którym nasza bohaterka rozmawiała o "Jane Eyre". ;)
      Miał w sobie więcej życia i uważam, że był niezwykłą, barwną postacią.
      "Staroświecką dziewczynę" zaczęłam czytać, ale jakoś utknęłam w martwym punkcie. Teraz widzę, że powinnam dać jej szansę...

      Usuń
  4. Dokładnie! Ja teżuważam, że pan Fletcher miał w sobie więcej życia, bo on nawet kiedy leżał w lazarecie po tym jak mu oberwało rękę to przepraszał bohaterkę że dwa dni przeleżał w błocie. Piękne to było że ujrzeli się w tych okolicznościach. Ona w bieli pięgniarskiej, on w błocie.. Wysmagany błotem i krwią mocno ranny lecz nadal wierny tej którą pokochał...
    A ja ze wstydem wyznam że mnie nie podobał się pan Power. Pełen cnót i pastor jednak coś mi w nim nie pasowało.
    Zosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie przepadałam za panem Powerem, więc tutaj się zgadzamy. :) Za to ogromnie polubiłam dzielną Cynthy Wilkins, a nawet jej leniwego męża, Elishę, który koniec końców wcale nie okazał się zły.
      Dziękuję za wszystkie komentarze, Zosiu. Bardzo się cieszę, że znalazłam kogoś, kto lubi Alcott tak jak ja. :) Masz rację, kiedy piszesz, że jej powieści wywołują emocje. A dylematy, które są w nich przedstawione, w dużej części pozostają aktualne do dziś - i to też jest w tych książkach wspaniałe.

      Usuń
  5. Na zakończenie naszej przemiłej rozmowy będę błagać byś dała jeszcze szansę "Staroświeckiej dziewczynie"! Ona ma urok... tylko on jest glęboko ukryty jak konkrecje polimetaliczne na dnie oceanu. Jakie silne jest feministyczne przesłanie! Tak mąż pani Cynthy Wilkins byl leniwy. Biedaczka mocno musiała się nagimnastykować by wysłać go na front bo sam z siebie nie chciał. I dlatego tak mi zaimponował pan Fletcher. A Christie gdzie poszła umiala się odnaleźć. Ile w niej taktu elastyczności empatii! Malo który czlowiek będzie umiał pracować i w teatrze i jako panna do towarzystwa i jako krawcowa, bo i tak biedna Christie musiała zarabiać na życie...
    Zośka

    OdpowiedzUsuń
  6. Konkrecje polimetaliczne... jakie piękne porównanie! :)
    Przekonałaś mnie, nabrałam chęci na powrót do "Staroświeckiej dziewczyny". Jeżeli przeczytam, na pewno podzielę się wrażeniami. W maju chciałabym opublikować recenzję "Życiowych eksperymentów", póki co jednak pozwolę sobie o coś zapytać... W minionych dniach wpadła mi w ręce pierwsza powieść Alcott, "Tajemnica Edith". Słyszałaś o niej? Polecasz?
    Życzę pięknego dnia i jeszcze raz ślicznie dziękuję za rozmowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam jej.... Matura zbliza się szybkimi krokami dlatego nakazuję sobie wrócić do lektur, powtarzać gramatykę, która wespół z matematyką jest moją piętą achillesową. Alcott musi poczekać...
      Zosia

      Usuń
    2. Rozumiem. Powodzenia! Z całego serca życzę, żeby Alcott okazała się pomocna na maturze z polskiego. Co prawda była Amerykanką, ale kto wie... A nuż się przyda! :)

      Usuń

Prześlij komentarz