Żabusia, Rak i Nabuchodonozor – a właściwie Helena, Jan oraz ich mała córeczka, Jadwisia – tworzą szczęśliwe, zdawałoby się, stadło.
Jan i jego siostra, Maria, wychowali się na wsi. Wiedli tam spokojne, choć pracowite życie („Lubiłam wieś całą duszą, praca żadna nie była mi ciężka w Rokatyczach”[1], mówi Maria), dopóki Helena nie wymogła na Janie przeprowadzki do miasta. Bartnicki nie czuje się w nowym miejscu komfortowo („Ciężko w mieście pomiędzy murami” [s. 24], skarży się siostrze), ale żona i córka wynagradzają mu wszelkie niedogodności.
Jan idealizuje Żabusię. Wychwala jej przymioty, a w szczególności – szczerość i prawdomówność. „Moja żona nigdy nie kłamie!” (s. 12), zapewnia chełpliwie, najgłębiej przekonany o swoich racjach. Nie dopuszcza do siebie myśli, że żona mogłaby nie być w stosunku do niego uczciwa, a mężów, którzy pozwalają się wywodzić w pole, uważa za godnych pogardy.
Maria nie podziela jego zachwytów. Z natury prawa i uczciwa, podejrzewa szwagierkę o niewierność mężowi. Pewnego dnia, wskutek niefortunnego splotu okoliczności, przekonuje się na własnej skórze, ile prawdy jest w tych podejrzeniach…
„Żabusia” to dramat Gabrieli Zapolskiej, wystawiony po raz pierwszy w 1897 roku. Tekst ukazał się niemal dziesięć lat wcześniej niż najsłynniejsze dzieło pisarki, „Moralność pani Dulskiej”, ale jest w nim już zapowiedź tego wszystkiego, co w „Moralności” osiągnie apogeum – Zapolska bezpardonowo rozprawia się z mieszczańską mentalnością, uosabianą w „Żabusi” przez Jana, Helenę, a także rodziców tej ostatniej, państwa Milewskich.
Domniemana moralność tej czwórki jest w istocie zaślepieniem (Jan) i obłudą (Helena, Milewscy). Krótko mówiąc, grą pozorów.
„Mężczyzna nie zdradza, tylko… się zapomina. (…) Zdradzać można, tylko tak, ażeby to na wierzch nigdy nie wyszło. Jak nie wyjdzie, to i wilk syty, i owca cała” (s. 74–75), utrzymuje czuły na kobiece wdzięki Milewski. „Jeżeli żona nie wie i jest zupełnie szczęśliwa, mąż może robić, co mu się podoba” (s. 42), wtóruje mu Helena. Żabusia nie ma poczucia, że robi coś niemoralnego. Wprost przeciwnie, pochlebia sobie, że okazuje mężowi szacunek, kochając się wyłącznie w mężczyznach, których on nie zna. W ten sposób nie naraża go, jak twierdzi, na śmieszność i w niczym nie uchybia jego powadze. Przez myśl jej też nie przejdzie, iż mogłaby odmówić sobie czegokolwiek wyłącznie z tej przyczyny, że kłóciłoby się to z jej sumieniem. Obce są jej słowa Marii, która obwieszcza: „Dla mnie wypada to wszystko, co jest w zgodzie z moją moralnością” (s. 27).
A Bartnicki? Zapolska zbyt trzeźwo patrzy na życie, aby uczynić z niego niewinną ofiarę. Rak, pomimo całej miłości do żony i czułej troski o córkę, nie jest postacią, która budziłaby współczucie i sympatię. Bo doprawdy trudno sympatyzować z człowiekiem, z którego słów co i rusz przebijają samozadowolenie i szowinizm. „Panna, panie tego… nie ma jeszcze żadnego charakteru, później ma taki, jaki jej mąż wyrobi” (s. 29), oświadcza bezceremonialnie. A w innym miejscu dodaje: „A nam co, panie tego, do występków innych. Byle tylko nam szkody nie przyniosły” (s. 22).
Jeśli nie liczyć Marii, która wyraźnie odbija od reszty poprzez swoją uczciwość i kręgosłup moralny (i której słowa, wypowiedziane w ostatniej scenie, nadają zakończeniu dramatu jakże gorzkiej wymowy), nie ma w „Żabusi” pozytywnych postaci. Zapolska wszystkich po równo chłoszcze ironią i z jednej strony krytykuje zakłamanie, zadufanie w sobie, hipokryzję i naginanie zasad moralnych do własnej wygody, a z drugiej – obnaża zaślepienie człowieka, który woli zamknąć oczy na prawdę niż pozwolić, żeby jego starannie pielęgnowane i ustawicznie podsycane iluzje o szczęściu rodzinnym legły w gruzach wobec nagiej rzeczywistości.
Skupiona na sobie, mydląca mężowi oczy żona, naiwny mąż, wtrącający swoje trzy grosze teściowie, niewierny narzeczony i wścibska, wszędobylska sąsiadka… mimo że od jego powstania minęło prawie sto trzydzieści lat, dramat Zapolskiej nie stracił na aktualności. To, co przydarzyło się Żabusi i Rakowi, nie jest wyłączną domeną filistrów i mydlarzy z końca XIX wieku. Nadal aktualne są również „złote myśli”, jakie autorka wplotła w swoje dzieło. Na przykład: „Widzi pan, pomiędzy kłamstwem parobka albo woźnego a kłamstwem kobiety – to cała przepaść. Kobieta kłamie tak delikatnie i artystycznie, jak pająk umie dzierzgać sieć swoją” (s. 13–14).
Albo: „Często kłamie się z przyzwyczajenia, z potrzeby, z dobrego serca, z dobrego wychowania… czasem dla… przyjemności” (s. 12).
Świetny dramat, zdecydowanie nieprzestarzały i wciąż godzien uwagi.
Polecam!
Universitas
Kraków 2003
7/10

Komentarze
Prześlij komentarz