José Saramago – „Miasto ślepców”

Książka na białym regale

Długo zastanawiałam się, czy zabrać się za tę recenzję, czy też nie, bo już nie pamiętam, kiedy po raz ostatni (jeżeli w ogóle kiedykolwiek) odrzucało mnie od jakiejś książki tak bardzo, że musiałam kilka razy robić sobie przerwę, żeby trochę odetchnąć, i później przełamywać się, aby mimo wszystko wrócić do lektury.

I pomyśleć, że przesłanki były jak najlepsze…

W 1995 roku, a więc na długo przed tym, jak świat usłyszał o Covid-19, José Saramago podjął w powieści „Miasto ślepców” temat epidemii.

Opowiedziana przez portugalskiego noblistę historia nosi wszelkie znamiona uniwersalności: rzecz dzieje się w jakimś bliżej nieokreślonym mieście, w bliżej nieokreślonym kraju, pośród ludzi, których imiona i nazwiska pozostają tajemnicą – opisane wypadki mogłyby więc dotyczyć każdego, bez względu na płeć, wiek i narodowość.

Pewnego dnia, stojąc na światłach na zatłoczonej ulicy, kierowca ni stad, ni zowąd traci wzrok. Nie jest to jednak klasyczna ślepota – zamiast ciemności mężczyzna widzi oślepiającą jasność, jak gdyby wchłonęło go morze mleka. Dzięki interwencji obcego człowieka, który zaofiarował mu swoją pomoc, udaje mu się dotrzeć do mieszkania. Wieczorem żona zabiera go do okulisty, który jednak nie rozumie przyczyny nagłej utraty wzroku, ponieważ oczy sprawiają wrażenie zdrowych.

Tej samej nocy okulista również traci wzrok, podobnie jak wszyscy, których ślepiec spotkał w poczekalni przed gabinetem. Wkrótce w mieście wybucha epidemia „białej choroby” i rząd nakazuje zamknąć ociemniałych na kwarantannie w nieczynnym szpitalu psychiatrycznym. Ślepców z każdym dniem przybywa, my jednak śledzimy przede wszystkim losy grupki ludzi: okulisty, jego żony, starego mężczyzny z opaską na oku, dziewczyny w ciemnych okularach, zezowatego chłopca, pierwszego ślepca i jego małżonki (a przez pewien czas także człowieka, który owego feralnego dnia przyszedł pierwszemu ślepcowi z pomocą). Tylko jedna z osób odbywających kwarantannę okazuje się odporna na epidemię i nie traci wzroku.     

Gdy docierają kolejne transporty i szpital zaczyna pękać w szwach, sytuacja wymyka się spod kontroli…

Saramago snuje apokaliptyczne – czy raczej: postapokaliptyczne – wizje. Pokazuje, jak wyglądałby świat, gdybyśmy wszyscy nagle stracili wzrok, i nie jest to, łagodnie mówiąc, krzepiąca perspektywa.

W sytuacji, kiedy wszyscy są zagrożeni, dochodzi do głosu prawo pięści. Ślepcy, odgrodzeni od reszty świata murami szpitala, mają szansę stworzyć od podstaw nowy porządek, społeczność, w której panowałyby sprawiedliwość i braterstwo. A jednak nie potrafią się zorganizować i nieliczne jednostki, które mają broń – albo lepiej sobie radzą ze ślepotą, ponieważ nie widzą od dawna – szybko narzucają tłumom żelazne reguły. Zaczynają rządzić twardą ręką, wymuszając, szantażując, depcząc cudzą godność i folgując prymitywnym popędom. Do głosu dochodzą najniższe instynkty, wszelkie hamulce puszczają, ślepcy coraz rzadziej zachowują się jak ludzie, a coraz częściej – jak zwierzęta.

W książce roi się od brutalnych obrazów. Są zbiorowe gwałty, ludzie żywiący się surowym mięsem, zwierzęta rozszarpujące martwe ciała… a wszystko to tonie we wszechobecnych odchodach, które są opisywane z maniakalnym wręcz uporem, przy każdej nadarzającej się sposobności. Momentami było mi naprawdę trudno przez to przebrnąć.  

Nie przekonało mnie też parę innych rzeczy. Na przykład: czy (w gruncie rzeczy niezbyt długi) czas kwarantanny naprawdę wystarczy, żeby w kochającym się i rzekomo wyjątkowo zgodnym małżeństwie doszło do zdrady? Albo: jaki sens ma dokonywanie zbrodni przy pomocy małych nożyczek, skoro w szpitalu znajduje się motyka?

Osobna sprawa to temat mężczyzn. Panowie okazują się zdumiewająco bierni. Niezdolni do bardziej radykalnych działań, poddają się terrorowi uzbrojonych tyranów i czekają, aż kobiety własnym poświęceniem zapewnią im żywność. Doprawdy przygnębiający to obraz…

Narrator nie jest wszechwiedzący, za to ustawicznie raczy czytelnika przemyśleniami na temat ludzkiej kondycji. Niebagatelną rolę odgrywają też rozważania na temat sumienia i, naturalnie, ślepoty. Te ostatnie można by streścić w zdaniu, które w końcowych akapitach książki wypowiada żona lekarza, będąca jedną z bardzo niewielu jaśniejszych bohaterek tej mrocznej historii:

„Uważam, że my nie oślepliśmy, lecz jesteśmy ślepi. Jesteśmy ślepcami, którzy patrzą i nie widzą”[1].

Ślepota nie jest więc tylko chorobą. To przede wszystkim pewnego rodzaju postawa, stan umysłu.

Powieść pisana jest w charakterystyczny sposób. Dialogi nie są wyodrębnione, nie ma czegoś takiego jak cudzysłów czy myślnik, i po otwarciu książki staje się przed ścianą tekstu. Wygląda to dosyć specyficznie, lecz ma też swoje dobre strony: trzeba się mocno skupić, żeby nie stracić wątku i nie brnąć… nomen omen… na oślep.  

Taki układ, kilka głębszych refleksji, do których skłania lektura, wątek – nazwijmy to – „nawrócenia grzesznicy”, a także kapitalna scena w kościele to rzeczy, które będę dobrze wspominać. Niestety, o wielu innych chciałabym jak najszybciej zapomnieć.

Podejrzewam, że na pierwsze spotkanie z twórczością portugalskiego noblisty powinnam była wybrać inny tytuł. Ten nie ujął mnie niczym poza świetnym pomysłem na fabułę i świadomością doskonałego warsztatu literackiego autora, która to świadomość sprawiła, że pomimo wielu momentów zniesmaczenia dobrnęłam do końca książki. I że mimo wszystko sięgnę po kolejną. 

 

 

 

Dom Wydawniczy Rebis

Poznań 2009

Tłumaczyła Zofia Stanisławska

2/10  

    

 

 

    

  



[1] José Saramago, Miasto ślepców, tłum. Zofia Stanisławska. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2009, s. 344–345.



Komentarze

  1. Pani Aniu, ileż to razy otwierałam którąś z książek Saramago i....odkładałam ją na inny czas:).Ostatnio nawet zaczęłam czytać jego ,, Mały pamiętnik", wspomnienia z dzieciństwa i młodości i też uznałam, że jeszcze musi trochę poczekać na swój czas.Tak to już jest z niektórymi autorami czy ich dziełami. Słynne ,,Miasto ślepców" to z pewnością wartościowa, ale i ogromnie obciążająca psychicznie literatura, cieszę się, że Pani o tym pisze, niewątpliwie ułatwi to czytelnikom podjęcie decyzji czy i kiedy ewentualnie zacząć ją czytać. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Małgorzato, to niesamowite, ale ja też właśnie czytam "Mały pamiętnik"! :) Wypożyczyłam go zaraz po lekturze "Miasta ślepców", ponieważ czułam, że jeśli szybko nie "odczaruję" Saramago, to mogę już do niego nie wrócić. A byłoby szkoda, bo mimo wszystko doceniam jego niebywałą warsztatową biegłość.
      Bardzo kusi mnie "Ewangelia według Jezusa Chrystusa", ale trochę się jej obawiam. W sumie nawet nie wiem, z jakiego powodu.
      Ja również życzę Pani miłego weekendu. I bardzo się cieszę, że znowu mogę się rozczytywac w Pani recenzjach. :)

      Usuń
    2. O tak! Pani Aniu! Mnie również kusi ta ,,Ewangelia...." Saramago. A w odniesieniu do ,,Miasta ślepców" to myślę, że obecna sytuacja na świecie i niedawna pandemia zrobiły swoje z naszą ludzką kondycją i stąd też boimy się trudnych tematów, nawet jeśli są fikcyjnie wykreowane przez twórców literatury czy kina.

      Usuń
    3. To bardzo prawdopodobne.
      Gdyby zdecydowała się Pani na "Ewangelię....", będę bardzo wdzięczna za opinię. Nawet po lekturze fragmentu.
      Życzę dobrej niedzieli!

      Usuń
  2. "Miasta ślepców" jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale przyznam, że zdziwiła mnie recenzja. Słyszałam wiele entuzjastycznych opinii, za sprawą których nie spodziewałam się podobnych przemyśleń. Chyba czas sięgnąć po książkę i wyrobić własną opinię. 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze najlepiej wyrobić sobie własne zdanie. :)
      Dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  3. A ja dziękuję za recenzję. 🙂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz