„Bywa tak, że zapominamy to, co chcielibyśmy zapamiętać, lub wręcz przeciwnie – obsesyjnie, natrętnie, pod wpływem najlżejszego bodźca wracają z przeszłości obrazy, pojedyncze słowa, przebłyski, nagłe olśnienia i nie sposób tego wytłumaczyć, bo one przychodzą samorzutnie i bezwiednie”[1].
Taki właśnie, pisany z pozoru samorzutnie i bezwiednie, jest „Mały pamiętnik” Saramago.
To dla mnie drugie, po „Mieście ślepców”, spotkanie z portugalskim noblistą. Drugie i znacznie lepsze niż pierwsze. Bo o ile „Miasto ślepców” odrzuciło mnie naturalizmem i dosadnością opisów, o tyle „Mały pamiętnik”, choć niewolny od dosadności, przemówił mi do serca spowijającą tekst – i udzielającą się czytelnikowi – nostalgią za tym, co minione.
Saramago napisał tę niewielką (zgodnie z tytułem) książkę, gdy miał ponad osiemdziesiąt lat. Zapewne chciał w niej podsumować swoje życie i ocalić od zapomnienia rzeczy, które w przeciwnym razie zostałyby zapomniane. Ten ostatni motyw – próba ocalenia od zapomnienia – powraca zresztą na kartach „Pamiętnika” więcej niż raz.
„Są to po prostu małe wspomnienia małego dziecka”[2], pisze autor.
I w rzeczy samej, Saramago bierze nas za rękę i prowadzi ścieżkami swojego dzieciństwa i wczesnej młodości.
Wraz z nim poznajemy wieś Azinhaga, czarowną miejscowość nad rzeką Almonda, w której spędził pierwsze lata życia, zanim rodzice przeprowadzili się do Lizbony w poszukiwaniu pracy.
Właśnie tam, w krainie, która zapisała się w jego pamięci jako sielska, narodziła się silna więź z ziemią, której nie da się oszukać i której nie oszukała nawet przeprowadzka do stolicy.
„Przez całe dzieciństwo i w pierwszych latach dorastania ta zapadła, biedna wieś, której granice wyznaczał szum wody i zieleni, z niskimi domami otoczonymi srebrzystą szarością gajów oliwnych, latem palona słonecznym skwarem, zimą skuta siarczystym mrozem i wielokrotnie zalewana przez wdzierającą się do domów wodę, była kolebką, która uformowała moją osobowość, torbą kangura, w której się skryłem, by samorzutnie, po cichu, samotnie i potajemnie stać się tym, kim na dobre i na złe miałem się stać”[3].
Opisy wsi i dziadków, ludzi niepiśmiennych, ubogich, ale poczciwych i posiadających kręgosłup moralny, są moim zdaniem największą zaletą tej książki. Uśmiechałam się, wyobrażając sobie, jak w zimne noce dziadkowie brali do łóżka młode świnki, żeby nie zaszkodził im przeciąg, i trudno mi było oprzeć się wzruszeniu, gdy czytałam, jak dziadek na krótko przed śmiercią czule żegnał się z każdym z drzew ze swego sadu.
Opisy życia w mieście – perypetii szkolnych, figli, zawieranych wówczas przyjaźni, pierwszych doświadczeń erotycznych – utrzymane są w zupełnie innym tonie. Nie ma tam już sielskości, jest twarde i często dość prozaiczne życie, niewolne od traumatycznych przygód. Młody José i jego rodzice żyli w ubóstwie. Matka ledwie wiązała koniec z końcem. Chcąc nieco podreperować budżet, wiosną oddawała kołdry w zastaw, a potem długimi miesiącami składała grosz do grosza, żeby przed zimą móc je wykupić.
Ci, którzy bliżej interesują się twórczością portugalskiego noblisty, z pewnością uznają za godne uwagi ciekawostki dotyczące jego książek – a tych w „Małym pamiętniku” nie brakuje. I tak przypadkowe odkrycie „najprostszego napoju chłodzącego”, to jest mieszanki wody i octu, zostało, jak się okazuje, wykorzystane w „Ewangelii według Jezusa Chrystusa”, „by ukoić ostatnie pragnienie Zbawiciela”, a spotkanie z ubogim krewnym z przytułku, od którego „zalatywało stęchlizną, kiepskim, zimnym jedzeniem i nieświeżym ubraniem”, „znalazło swój wyraz w «Mieście ślepców»”, ponieważ właśnie te zapachy kojarzyły się pisarzowi ze ślepotą (gdybyż tylko te…!).
Ciekawa jest też historia pseudonimu Saramago, który w gruncie rzeczy był nie tyle pseudonimem, ile raczej skutkiem nieuwagi urzędnika, który w chwili rejestrowania małego José w urzędzie był pijany. To, że nie musiał kłopotać się wymyślaniem dla siebie przydomku, zawdzięczał więc pisarz fortunnej „interwencji Bachusa”.
„Mały pamiętnik” to bardzo szczere i bardzo osobiste zapiski. Składają się na nie luźne wspomnienia, ułożone w przypadkowej, zdawałoby się, kolejności. Czasami jeden obraz pociąga za sobą inny, ale znacznie częściej Saramago bez zapowiedzi przechodzi od jednego okresu życia do drugiego, ze wsi do miasta i z powrotem… Ma to niewątpliwie swój urok i czyni całość bardziej autentyczną.
Tekst spowija tęsknota za tym, co było. Za epoką, gdy na wsi rosły jeszcze gaje oliwne (później wykarczowane), a dom dziadków był bezpieczną przystanią.
Książkę czyta się szybko i przyjemnie, choć przyznam, że utrzymana w podobnej (wspomnieniowej) konwencji „Córka rzeźbiarza” Tove Jansson wywarła na mnie większe wrażenie. I to każe mi myśleć, że gdybym znała wszystkie powieści, o których wspomina Saramago (i miała do nich podobny sentyment jak do Muminków), odebrałabym „Mały pamiętnik” inaczej, bardziej emocjonalnie. Bo to w gruncie rzeczy jest pozycja, którą lepiej zwieńczyć przygodę z twórczością portugalskiego pisarza aniżeli ją rozpocząć.
Świat Książki
Warszawa 2012
Tłumaczyła Elżbieta Milewska
6/10
José Saramago - „Miasto ślepców”
Dobrze jest zajrzeć do świata dzieciństwa Saramago, o którym z sentymentem wspomina w swoim pamiętniku. Zgadzam się z Tobą Aniu, że czyta się szybko i dobrze tę lekturę. Mam ją w swoich zasobach i od niej zaczęłam poznawać portugalskiego Noblistę. Dziękuję za przypomnienie mi o tej urzekającej pozycji w tak zgrabnie przez Ciebie poprowadzonej recenzji. Cytaty i wiele ciekawostek oraz własne odniesienia do twórczości Saramago pięknie wzbogaciły całość recenzji.
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że "odczarowałam" sobie Saramago po pierwszym - niefortunnym - spotkaniu z nim. "Mały pamiętnik" ma w sobie dużo uroku. W najbliższym czasie planuję pójść za ciosem i przeczytać "Kaina". A potem, być może, "Ewangelię" (ale ta ostatnia książka to już dalszy plan)...
UsuńDobrego wieczoru, Małgosiu, i pięknie dziękuję za komentarz. :)
Dziękuję Aniu, będę zatem czekać na kolejne wspaniałe recenzje książek Saramago:)
OdpowiedzUsuń