Ernest Hemingway – „Słońce też wschodzi”

Książka na tle drzewa w kwieciu
 

Słońce też wschodzi” to wczesna powieść Hemingwaya, wydana w 1926 roku.

To od niej moja przygoda z twórczością amerykańskiego noblisty – zakończona jeszcze w czasach licealnych lekturą opowiadania „Stary człowiek morze”, którego piękno nauczyłam się doceniać znacznie później – rozpoczęła się na nowo. Choć jednak mnie „Słońce też wschodzi” urzekło ogólną wymową i znakomitymi dialogami, to nie jestem pewna, czy poleciłabym tę książkę komuś, kto dopiero przymierza się do spotkania z Hemingwayem. Bo jest to zaiste dość specyficzne dzieło.

Rzecz dzieje się w latach dwudziestych ubiegłego wieku we Francji i Hiszpanii. Grupka młodych przyjaciół, w większości Amerykanów, przebywa w Paryżu. Są wśród nich Jack Barnes, główny bohater, a zarazem narrator powieści, z zawodu dziennikarz, Bill Gorton, który niedawno przybył z Nowego Jorku, oraz Robert Cohn, pukający do drzwi kariery pisarz żydowskiego pochodzenia, niegdyś mistrz bokserski Princetonu. Jack jest zakochany w lady Brett Ashley, pięknej, dwukrotnie rozwiedzionej Angielce, ale choć ona odwzajemnia jego uczucia, to wskutek ran odniesionych przez Jacka w czasie I wojny światowej ich relacja musi pozostać platoniczna.

Przyjaciele, do których niebawem dołącza narzeczony Brett, Mike Campbell, spędzają czas na spotkaniach towarzyskich, rozmowach i potańcówkach. Wreszcie pewnego dnia wyjeżdżają do hiszpańskiej Pampeluny, aby poczuć atmosferę święta Sanfermines i zobaczyć corridę.

Pierwsze zetknięcie z powieścią ma prawo budzić zdumienie. Mogłoby się wydawać, że występujące w niej postacie są płaskie, a ich życie sprowadza się do włóczęgi od lokalu do lokalu, palenia, picia i pogawędek na mniej lub bardziej błahe tematy. Tak też jest w istocie, trzeba jednak wziąć poprawkę na fakt, że Hemingway przedstawił bardzo szczególne pokolenie. Książka jest opatrzona aż dwoma mottami, a pierwsze z nich jest niejako kluczem do interpretacji. Są to słowa Getrudy Stein, słynnej pisarki i mentorki Hemingwaya, która w jednej z rozmów miała powiedzieć: „Wy wszyscy jesteście straconym pokoleniem”.

Mowa o ludziach, których młodość przypadła na lata I wojny światowej. Konflikt zbrojny położył się cieniem na ich życiu, podkopując wiarę w wartości, które dotąd uchodziły za niepodważalne, i w sens istnienia. Bohaterowie „Słońce też wschodzi” uciekają przed poczuciem bezsensu w cynizm i alkohol, a lady Ashley, kobieta wyemancypowana, istna femme fatale, która poróżnia Jake’a z Cohnem, a w Pampelunie także z Hiszpanami – dodatkowo w miłosne ekscesy.

Znamienne są rozważania Barnesa o życiu jako czymś na kształt przyziemnej transakcji, w której można coś ugrać albo coś stracić:

„Prosta wymiana wartości. Oddaje się coś, a otrzymuje coś innego. Albo też pracuje się za coś. W jakiś sposób płaci się za wszystko, co dobre. Okupiłem sporo rzeczy, które sprawiały mi przyjemność, bo chciałem, żeby mi było dobrze. Płaci się albo nauką, albo doświadczeniem, albo ryzykiem, albo pieniędzmi. Korzystanie z życia to umiejętność uzyskania tyle, ile tylko można za swoje pieniądze, i świadomość, że się to ma. Za swoje pieniądze można dużo uzyskać. Świat jest dobrym miejscem do kupowania”[1].      

Narracja jest prowadzona w charakterystyczny, powściągliwy sposób. Hemingway stara się powiedzieć jak najwięcej, używając jak najmniejszej ilości słów. Doskonale widać to w dialogach i realistycznych opisach.

Powieść przynosi barwny obraz corridy. Każdy, kogo interesuje ten temat, doceni zapewne zacięcie, z jakim autor opisał trwającą cały tydzień fiestę. Czytając, wyczuwa się, że nie czerpał z książek, lecz z własnych doświadczeń. Książka obfituje zresztą w elementy autobiograficzne. Barnes jest dziennikarzem, jak Hemingway, i podobnie jak on fascynuje się walkami byków i kolarstwem. Dzieli nawet z Hemingwayem literackie upodobania – kilka razy zastajemy go przy lekturze „Zapisków myśliwego”, a wiadomo, że autor „Pożegnania z bronią” wysoko cenił twórczość Turgieniewa (zaczerpnął nawet od niego tytuł jednej ze swych powieści – o czym pisałam w innej recenzji).   

Jest w książce kilka czarownych fragmentów. Zafascynowały mnie hiszpańskie krajobrazy, a najbardziej opis wyprawy na ryby w Burguete. Są to jednak wątki poboczne, odskocznia od głównego tematu, którym są zmagania z życiem pewnej grupy ludzi. Jake Barnes i jego towarzysze próbują zagłuszyć pustkę, odnaleźć sens, który pod wpływem wojennej zawieruchy przepadł, jak się wydaje, bezpowrotnie.

Doprawdy smutna to powieść. Smutna, ale warta przeczytania. Po prostu dobra literatura.           

 

 

 

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1990

Tłumaczył Bronisław Zieliński

7,5/10

 

 

  

[1] Ernest Hemingway, Słońce też wschodzi, tłum. Bronisław Zieliński. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990, s. 134.

Komentarze

  1. Dziękuję za tę bogatą, wnikliwą recenzję. Hemingway tak pięknie pisze!, a ja cenię sobie ,,smutne" książki, które oszczędnym językiem wydobywają prawdę o życiu, Ówczesne ,,stracone pokolenie" próbowało wszelkimi sposobami zapomnieć o tragizmie i przewrotności losu hołdując hedonistycznej postawie.Te z pozoru miałkie rozmowy młodych ludzi o ,,niczym" mają dla mnie swój urok i pokazują, że życie w jego najróżniejszych przejawach ciągle zwycięża! I to jest przesłanie pełne nadziei. Recenzja jak zawsze doskonała i zachęcająca do przeczytania ,, Słońca..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Pani Małgorzato. Dla mnie owo "stracone pokolenie" ma nieodparty urok - bardzo lubię i Hemingwaya, i (o czym Pani dobrze wie) Fitzgeralda. Powoli przymierzam się do zawarcia znajomości z kolejnym przedstawicielem tej generacji, Faulknerem. Jeżeli czytała Pani coś, co mogłaby Pani polecić na początek, to będę wdzięczna za sugestię. :)
      Tymczasem raz jeszcze dziękuję za miłe słowa i życzę dobrego dnia!

      PS Niedawno ukazało się nowe tłumaczenie zrecenzowanej powieści, "Zaś słońce wschodzi". To bardzo dobry przekład, który warto znać, a jestem jednak wielką fanką translatorskich talentów Bronisława Zielińskiego. :)

      Usuń
  2. O!, dobrze wiedzieć Pani Aniu, dziękuję. Również cenię tłumaczenia pana Bronisława Zielińskiego. Miłego wieczoru życzę Pani.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja zachęcająca do sięgnięcia po książkę! Nie czytałam żadnej powieści Hemingway'a, więc chętnie sięgnę po tę pozycję. Jego opowiadania mi się podobały, lubię jego, tak jak piszesz, powściągliwy sposób pisania.
    Pozdrawiam serdecznie
    Galene

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że Hemingway należy do tych pisarzy, którzy są na tyle specyficzni, że albo bardzo się podobają, albo wręcz odwrotnie. Mnie się podoba, widzę w nim to "coś".
      Dziękuję za miłe słowo, a pozdrowienia z radością odwzajemniam. :)

      Usuń

Prześlij komentarz