Bronisław Zieliński – „Dziennik z pobytu u Ernesta Hemingwaya”

Otwarta książka i czerwone tulipany

Książka będąca bohaterką wpisu różni się od tych, które zazwyczaj recenzuję. Nie jest to literatura piękna, choć w gruncie rzeczy jej dotyczy. Nie jest to powieść ani opowiadanie, ani dramat.

O jej istnieniu dowiedziałam się dość przypadkowo. Poszukując informacji na temat Hemingwaya, wyszperałam gdzieś wiadomość, że jego genialny (a wydaje mi się, że w tym określeniu nie ma przesady) tłumacz, Bronisław Zieliński, sporządził zapiski z wizyty u znakomitego pisarza. Rzecz ukazała się pod wiele wyjaśniającym tytułem „Dziennik Bronisława Zielińskiego z pobytu u Ernesta Hemingwaya” i jest czymś na kształt gratki dla każdego, kto chciałby poznać autora „Słońce też wschodzi” niejako „od kulis”.

„Dziennik” jest dosyć krótki, bo Tłumacz spędził u Pisarza tylko kilka dni (od 10 do 13 listopada 1958 roku), ale zawiera naprawdę sporo ciekawostek i informacji, o których zazwyczaj się nie mówi. Zapiski są bardzo osobiste i Zieliński z rozbrajającą szczerością przyznaje, że wyjawiwszy ten czy ów „niewygodny” szczegół, Hemingway upewniał się, że jego wypowiedź nie trafi do druku.

Jak to się stało, że na krótko przed (samobójczą) śmiercią Hemingwaya Zieliński (który otrzymał stypendium amerykańskiej Fundacji Rockefellera na kilkutygodniowy pobyt w Stanach) odwiedził jego i jego żonę, Mary, w ich domu w Ketchum w stanie Idaho? Powód nie do końca jest jasny, Zieliński domyśla się jednak, że ujął Hemingwaya, dziękując mu w jednym z listów za możliwość pracy nad jego książkami. To, że przekładał je znakomicie, było zapewne – choć w tekście nie ma o tym bezpośredniej wzmianki – dodatkowym bodźcem. Hemingway dobrze wiedział, jak ważna jest praca tłumacza, poza tym doszły go słuchy o zasługach Zielińskiego. Nawiasem mówiąc, nie we wszystkich krajach powodziło mu się równie dobrze – wiedział na przykład, że francuski przekład „Komu bije dzwon” jest bardzo zły, i początkowo chciał nawet rozwiązać umowę z francuskim wydawcą, ale było już na to za późno. Skończyło się na tym, że „spisał francuskie tłumaczenie na straty”.

Z kart „Dziennika” przebija ton apologetyczny. Jest to rodzaj hołdu, jaki zagorzały „fan” składa największemu ze swoich „idoli”. Trudno się temu dziwić: możliwość spędzenia trzech dni w towarzystwie wielkiego Hemingwaya musiała być dla jego tłumacza czymś nadzwyczaj emocjonującym. Kiedy tuż po przylocie, w drodze z lotniska, Zieliński poszedł ze swoim gospodarzem do baru na drinka, nawet nie spojrzał na rozliczne zgromadzone w lokalu myśliwskie trofea – całą jego uwagę pochłaniała postać „najulubieńszego mojego – i jednego z największych żyjących – pisarza”.  

Hemingway okazał się niezwykle uprzejmy. Jeszcze na lotnisku odebrał Zielińskiemu bagaż i palto, potem gościł go bardzo serdecznie i obsypał prezentami. Zieliński spędził z nim, jak sam napisał, „trzy najniezwyklejsze dni swojego żywota”.

Jakie wrażenie wywarł na nim wielki pisarz?

„Zachowuje się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałem; myślałem, że jest władczy, butny, szorstki, twardy, czy ja wiem: piekielnie «biologiczny», brutalny, zbyt męski. Tymczasem jest zupełnie inaczej: zewnętrznie identyczny jak na zdjęciach, tyle że większy, w sposobie bycia jest wręcz bardzo delikatny, jakby wahający się czy nawet chwilami nieśmiały, słucha bardzo uważnie, patrząc prosto w oczy, mówi cicho, chwilami bardzo cicho, trochę niepewnie. Wreszcie on – mistrz prostego, klarownego jak kryształ stylu – czasem szuka słów, zająkuje się, mówi wręcz mętnie”.

I dalej:

„Jest niebywale prosty i naturalny w obejściu; ani śladu jakiejś «wody sodowej», ani śladu pozy. A nade wszystko – i to czuje się wyraźnie – jest to człowiek bardzo dobry, o wrażliwym sercu, choć ani cienia w nim dobroci czy sentymentu na pokaz; przeciwnie, jest bardzo oszczędny w okazywaniu uczuć. Widać, że jest ciekawy ludzi i życzliwie do nich z góry nastawiony, ale rozkrochmala się całkowicie dopiero w towarzystwie dobrych przyjaciół, przy czym otacza się ludźmi bardzo prostymi, nie mającymi nic wspólnego z typem intelektualisty”[1].     

O skromności Hemingwaya i jego umiłowaniu do prostoty może świadczyć zauważony i skrupulatnie odnotowany przez Zielińskiego fakt – to mianowicie, że pisarz jeździ skromniejszym samochodem aniżeli jego sprzątaczka.   

Hemingwayowie wynajmowali w Ketchum chatę, w której spędzali zimowe miesiące. Ernest oddawał się tam dwóm wielkim pasjom – pisarstwu i polowaniom. Duża część „Dziennika” poświęcona jest opisom wspólnych polowań na ptactwo i inną zwierzynę, polowań, podczas których Zieliński miał sposobność wykazać się niemałą wprawą. Tłumacz zaprosił mistrza na polowanie do Polski, a Hemingway wydawał się tym żywo zainteresowany. Nęciła go perspektywa polowania na wilki i dziki. Plan nie doszedł do skutku, ale w chwili pisania „Dziennika” Zieliński nie mógł o tym, rzecz jasna, wiedzieć.

W chwilach wolnych od wypraw do lasu toczyły się ożywione rozmowy. Do najciekawszych fragmentów „Dziennika” zaliczają się w moim przekonaniu te partie, w których Hemingway opowiada o swoich książkach (chętnie mówi o wszystkich – z wyjątkiem tych, które dopiero powstają; w tym temacie jest bardzo powściągliwy), o ich ekranizacjach i tłumaczeniach…

Poznajemy jego opinię na temat innych – współczesnych mu – pisarzy.

Truman Capote?

Eee…

John Steinbeck?

Nie przepada, choć „Na wschód od Edenu” to „zdecydowanie dobra powieść”.

William Faulkner?

„Pisze rzeczywiście po pijanemu, to wszystko jest mętne, nie do czytania”[2].   

On sam – relacjonuje Zieliński  pisze tylko wtedy, kiedy czuje „wewnętrzny mus pisania”, kiedy ma coś do powiedzenia.

Wizytę kończy przepiękny i nieoczekiwany gest: Hemingway obiecuje Zielińskiemu, że jeśli ten przetłumaczy „Zielone wzgórza Afryki” (które sam autor uważa za „jedną ze swych lepszych książek”), on ze swej strony zrzeknie się honorarium autorskiego i przeznaczy je – razem z czekiem na 1000 dolarów – na nagrodę dla polskiego pisarza za najlepszą polską powieść.

„Dziennik” został opublikowany jako część książki Miry Michałowskiej „Do zobaczenia, stary wilku” (Hemingway nazywał Zielińskiego „wilkiem z Warszawy”). Polecam tę lekturę każdemu, kto chciałby dowiedzieć się o Hemingwayu czegoś więcej, zobaczyć wielkiego pisarza oczami jego (wielkiego) tłumacza (czy może raczej: wielkiego człowieka oczami innego wielkiego człowieka). To literacka ciekawostka i bardzo ciekawy dokument, napisany wprawną ręką kogoś, kto znał Heminwaya dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, o co go pytać.

Polecam!

 

 

Prószyński i S-ka

Warszawa 1997

8/10  

 

Ernest Hemingway - "Pożegnanie z bronią" 

Ernest Hemingway - "Słońce też wschodzi" 

Ernest Hemingway - "Wiosenne wody"     



[1] Dziennik Bronisława Zielińskiego z pobytu u Ernesta Hemingwaya [w:] Mira Michałowska: Do zobaczenia, stary wilku. Opowieść o przyjaźni Ernesta Hemingwaya z jego polskim tłumaczem Bronisławem Zielińskim. Prószyński i S-ka, Warszawa 1997, s. 121–122.

[2] Tamże, s. 134.

Komentarze

  1. Dla mnie to także niesamowita gratka móc poznać dwóch wielkich ludzi, którzy byli tak bardzo ,,piękni" poprzez swoją naturalność, wzajemną życzliwość, wrażliwość na drugiego człowieka. Te trzy wspólnie spędzone dni zaowocowały nawiązaniem niesamowitej relacji, nie ma tu mowy o zazdrości czy stawianiu siebie w lepszym świetle, tak częstych współcześnie postawach wśród ludzi kultury, nauki itd. Już poprzez przeczytanie Pani wnikliwej recenzji pokochałam Hemingwaya:), a Zielińskiego bardzo lubię i cenię. Pierwszy cytat charakteryzujący wybitnego pisarza mówi o nim jako o człowieku najwięcej. A to, że nie nie był wybitnym mówcą, to zdaje się cecha wybitnie piszących:). Przynajmniej tak gdzieś, kiedyś czytałam. Z pewnością był to człowiek ciepły, empatyczny i skromny, a tacy pisarze od razu trafiają do mojego serca:) Pięknie dziękuję za tę nieznaną mi pozycję, którą z radością sobie przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pieknie dziękuję, Pani Małgorzato! Mnie się wydaje, że naprawdę wielki człowiek nie potrzebuje podkreślać swojej wielkości chełpieniem się i przechwalaniem. To raczej ci mniejsi często muszą się dowartościowywać.
      Do lektury książki serdecznie zachęcam. Jest tam mnóstwo ciekawostek. Uśmiechnęłam się, czytając na przykład, że przy wypisywaniu dedykacji dla Zielińskiego Hemingway poprosił o poradę... ortograficzną, czym wprawił swojego tłumacza w dobrotliwe zdumienie.
      Pojawiają się też wątki polskie, choćby w odniesieniu do "Komu bije dzwon".

      Zasyłam serdeczne pozdrowienia i życzę dobrego wieczoru!

      Usuń
  2. Dziękuję Pani Aniu I wzajemnie: dobrego i miłego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie słyszałam o tym tekście, jednak przeczytam go z największą przyjemnością. Takie spotkania pisarzy z tłumaczami są z całą pewnością unikalne i niepowtarzalne, a relacja z nich stanowi perełkę dla miłośników twórczości danego pisarza. Bardzo wartościowa recenzja. Dziękuję za nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. :) Do przeczytania "Dziennika" gorąco zachęcam. To niewielki tekst, a wiele w nim ciekawostek. Zwłaszcza jeśli kogoś interesuje Hemingway, jak mnie. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz