„To był kwiecień 1942 roku, więc zaledwie dwa lata po tym, jak zacząłem pracować na drodze. W Jangi-Julu. (…) Wszedłem do miejscowej restauracji, z której nie dobiegały żadne zapachy, nic nie gotowano (…). Znalazłem się w podługowatym hallu, w którym panował półmrok. Wlokę się po tym hallu i widzę, że z przeciwnej strony wyłania się i zbliża do mnie jakiś wynędzniały facet, na którym wisi niezapięty szynel. (…) Boże, myślę, ale go załatwiono, chyba ja aż do tego nie dojdę. (…) I nagle staję jak wryty. Miałem przed sobą lustro, a ten nędzarz to byłem ja”[1].
Józef Hen jest gawędziarzem pierwszej wody – udowadnia to w opowieści sensacyjnej z XVII wieku, zatytułowanej „Crimen”, w zbiorze „Przeciw diabłom i infamisom. Przypadki starościca Wolskiego”, a nade wszystko – w książce „Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu-Boyu Żeleńskim”, w której w zajmujący sposób przybliża czytelnikom sylwetkę jednej z najbarwniejszych postaci polskiej kultury (nie tylko XX wieku). Jednakże własne życie bywa równie udatnym materiałem na frapującą gawędę jak cudze – lektura „Najpiękniejszych lat” dowodnie o tym przekonuje.
„Najpiękniejsze lata” to książka wspomnieniowa. Autor opisuje w niej swoje perypetie z czasów II wojny światowej.
Wiosną 1940 roku Hen rozpoczął pracę przy budowie drogi Lwów-Kijów. O stanowisko wystarał się dla niego Marian, świeżo upieczony szwagier, który skończył studia na Politechnice Warszawskiej i pracował przy budowie jako inżynier. Hen, wówczas siedemnastoletni, nie miał odpowiednich kwalifikacji – zdążył tylko ukończyć naukę w warszawskim gimnazjum i zdać tak zwaną małą maturę – ale dyrektor budowy uznał, że może się do czegoś przydać. Przyszły pisarz zamieszkał w miasteczku Busk nad Bugiem. Było to niewielkie miasteczko, „takie żydowskie sztetl jak z Singera, a może nawet wręcz z Szolema Alejchema” (s. 297), oddalone o sześć kilometrów od Krasnego, a o czterdzieści – od Lwowa.
Na początek Hen objął etat jako pomocnik magazyniera, ale potem imał się różnych innych zajęć – był palaczem, pomocnikiem maszynisty, dowożącym wodę ze studni do lokomotywy, i smolarzem. Został uczniem sowieckiej ukraińskiej szkoły, a później – wobec niemożności dołączenia do armii Andersa – żołnierzem Armii Czerwonej… Tułał się tu i tam, po Europie i po Azji, zaznając biedy i nieraz ryzykując życiem. Udało mu się jednak przetrwać i powrócić na Nowolipie, do rodzinnego domu, który w międzyczasie… legł w gruzach.
„Najpiękniejsze lata” to utwór niebanalny, nieoczywisty pod wieloma względami – począwszy od tytułu. Mówiąc o „najpiękniejszych latach”, zwykle ma się na myśli młodość. Ale czy to określenie może dotyczyć młodości, która przypada na czas wojny?
Hen nie próbuje ujmować wojnie tragizmu. Nie popada w patos, nie dramatyzuje, a jednak wplata w narrację sceny, od których włos jeży się na głowie. Pisze o przesłuchaniach, o terrorze, o śmierci i codziennej walce o życie. „Gdybym teraz powtarzał swoją debiutancką książkę, głównym jej wątkiem uczyniłbym nie przygody, ale odpadanie rzeczy” (s. 311), wyznaje w pewnym momencie. Opowiada o tym, jak z wolna, wskutek mniej lub bardziej losowych sytuacji, tracił kolejne części garderoby – koszulę, watowaną kamizelkę, bluzę, wojskowy plecaczek, spodnie, buty, wreszcie czapkę – i to stopniowe wyzbywanie się ubrań, choć mogłoby być piękną metaforą, było w istocie brutalną rzeczywistością wojenną.
Nie ma jednak w „Najpiękniejszych latach” utyskiwania, nie ma użalania się nad sobą. Wprost przeciwnie, jest pogodzenie się z losem, ufne oczekiwanie na lepsze dni, a przede wszystkim umiejętność dostrzegania dobra, i to zarówno w sytuacji, jak i – co jeszcze ważniejsze – w człowieku. W jednym z bardziej dramatycznych rozdziałów autor opisuje, jak posądzono go o szpiegowanie. Był przesłuchiwany przez NKWD i kiedy znaleziono przy nim plan Buska, a także wiersze, pośród których był między innymi pean ku czci Piłsudskiego, jego życie zawisło na włosku. Jednak pełnomocnik, Polak z pochodzenia, nieoczekiwanie wybawił go z opresji.
Jeszcze bardziej zapada w pamięć podróż do kozackiej stanicy gdzieś w okolicach Cichego Donu, w której stacjonował zapasowy pułk rosyjskiej armii. „Szliśmy przeogromnymi stepami, oceanami bieli – chłostani wichrem i śniegiem”, (s. 424), relacjonuje narrator. Opis dramatycznej przeprawy, podczas której nieraz mógł umrzeć z wychłodzenia, nie staje się jednak dla pisarza pretekstem do narzekań. Odwrotnie, Hen woli skupić się na postawie mieszkańców stepów, którzy nie szczędzili mu życzliwości. „Witały nas ostrogranne kontury chat gramolących się spod śnieżnego okrycia, jakieś opatulone słomą drzwi, z których buchało parą rozgrzane powietrze. Nigdy nie odmówiono nam noclegu”, pisze. I zaraz potem dodaje: „To była niemal reguła: im chatynka uboższa, tym poczęstunek pewniejszy” (s. 424). Jest w tej wierze w ludzi, w tkwiące w człowieku dobro coś niesłychanie budującego. I chyba właśnie ten przekaz wybrzmiewa w książce najmocniej. Tytuł „Najpiękniejsze lata”, jakkolwiek przekorny, nie jest więc ironiczny.
Przez wspomnienia przewija się, rzecz jasna, wątek literatury i pisarstwa. Kto czytał książkę „Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim”, ten wie, że przybywając do Buska, młody Hen był już „boyologiem” (za ironię losu można by uznać to, że pomieszkiwał przez jakiś czas w budynku, w którym Boy w 1941 roku oczekiwał na egzekucję). Jednym z pierwszych zakupów, jakie poczynił, była antologia poezji polskiej pod redakcją Wacława Borowego. Kiedy wybuchła wojna, pisarz miał już za sobą kilka literackich prób. Tworzył w myślach zarysy powieści i mimo że chronicznie brakowało mu środków na to, aby zaopatrzyć się w przybory pisarskie, analizował charaktery, zapamiętywał wydarzenia i sporządzał notatki, wiedząc, że to, czego doświadcza, stanie się kiedyś literackim tworzywem. Notatki przepadły, ale pamięć pozostała.
Tym, którzy znają twórczość Hena, ciekawe wydadzą się zapewne nawiązania do innych książek. Pisarz wyjawia, w jakich okolicznościach narodziły się wątki z tej czy innej powieści, albo wskazuje, kto był pierwowzorem tej czy innej postaci. Dowiadujemy się na przykład, skąd w „Crimen” wzięła się powabna Nastka, wodząca na pokuszenie kilku mężczyzn, i odkrywamy, że sonet Kochanowskiego, który w tejże samej książce przesyłali sobie Tomasz i Urszula, należał do ulubionych wierszy Hena.
„Najpiękniejsze lata” to dojrzały, głęboko mądry tekst, który czyta się niemal jednym tchem. Autor wspaniale opowiada o czasach, które bynajmniej wspaniałe nie były. Nie użalając się nad sobą i nie kreując się na bohatera, pokazuje, że w każdej sytuacji i w każdym człowieku można znaleźć coś dobrego. I że do bycia szczęśliwym niepotrzebne są wielkie bogactwa, wykwintne domy ani intratne posady – czasem w zupełności wystarczą ciepłe ubrania, przyjazny gest drugiej osoby, gorący posiłek i miejsce, w którym po wielu trudach można bezpiecznie spędzić noc.
Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Dodam, że poza wersją papierową istnieje również audiobook, który jest o tyle ciekawy, że tekst czyta… autor. Można więc posłuchać opowieści o wojennych perypetiach Józefa Hena w interpretacji samego Józefa Hena.
Gorąco polecam!
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2011
7/10
Józef Hen - "Błazen - wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim"
Józef Hen - "Przeciw diabłom i infamisom. Przypadki starościca Wolskiego"
[1] Józef Hen, Najpiękniejsze lata [w tegoż:] Nowolipie. Najpiękniejsze lata. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s. 312.
Komentarze
Prześlij komentarz