Głównym bohaterem książki „Crimen. Opowieść sensacyjna z XVII wieku” Józefa Hena jest Tomasz Błudnicki. Tomasza poznajemy w chwili, gdy po ośmiu latach nieobecności powraca w rodzinne strony, do położonego gdzieś na pograniczu dzisiejszych Polski i Ukrainy majątku w Błudnikach. Tomasz ma za sobą ciężkie chwile – walczył na wojnie, potem był w rosyjskiej niewoli. Jeżeli jednak spodziewa się, że w domu zazna wytchnienia, czeka go srogi zawód: już w Błudnikach przekonuje się, że jego macocha umarła, siostra uwikłała się w związek uczuciowy z człowiekiem o mocno nadszarpniętej reputacji, majątek znalazł się na skraju ruiny, a ojciec, stary pan Błudnicki, stracił życie w podejrzanych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że został zamordowany, i Tomasz czuje, że jako syn ma obowiązek odnaleźć zabójcę i oddać go w ręce sprawiedliwości. Ale choć nasz bohater może liczyć na pomoc prawego i roztropnego starosty jurydycznego, Piotra Wolskiego, rozwikłanie zagadki okazuje się niebywale trudne. Tomasz odkrywa, że jego ojciec dopuścił się wielu niegodziwości (wdał się w romans z ponętną wieśniaczką, był krewki, porywczy i chętny do bitki, nie wahał się ani zawłaszczać cudzych dóbr, ani pozbawiać szlachectwa Bogu ducha winnych krewniaków), z których każda mogła przysporzyć mu wrogów. Najbliżsi okazują się nieskorzy do rozmowy: siostra niechętnie opowiada o ojcu, zasłaniając się brakiem zaufania, a przyrodni brat nie dość, że pała do Tomasza niechęcią, to jeszcze nie chce wyjawić, od kogo i za co otrzymał wspaniałego wierzchowca. Potencjalnych morderców jest wielu, a na domiar złego w okolicy nie brakuje infamisów ani zbójców…
Zwykle nie po drodze mi z historiami sensacyjnymi i nie ukrywam, że z rzadka czytam tego rodzaju literaturę. I pewnie nie sięgnęłabym po „Crimen”, gdyby całkiem niedawno nie zachwycił mnie zbiór opowiadań pt. „Przeciw diabłom i infamisom. Przypadki starościca Wolskiego”. Hen opisał w tym zbiorze Rzeczpospolitą początku XVII wieku, a uczynił to w tak czarowny sposób, że sama wizja powrotu do tego jakże barwnego świata wydała mi się pokusą nie do odparcia. Zwłaszcza że pewne postacie, które ujęły mnie podczas lektury opowiadań, powracają w „Crimen” – w powieści pojawia się i starościc Piotr Wolski, którego dokonania (znane czytelnikom „Przeciw diabłom i infamisom”) obrosły legendą i były opiewane w pieśniach, i pierwsza szabla dawnej ziemi sanockiej, zawołany rębajło Jacek Dydyński, kierujący się w swoich poczynaniach kodeksem honorowym…
Jak w „Przeciw diabłom”, tak i w „Crimen” Hen zachwycająco odmalował Rzeczpospolitą z czasów, gdy krajem rządził Zygmunt III Waza. Spośród ówczesnych zawirowań historycznych naczelne miejsce zajmuje tak zwana pierwsza dymitriada. Oto jesienią 1604 roku, na osiem lat przed zawiązaniem się właściwej akcji, Tomasz wyruszył z domu, aby wraz z oddziałami Wiśniowieckich i Mniszchów udać się na wschód i osadzić na moskiewskim tronie Dymitra Samozwańca. Dymitr, który był zaręczony z Maryną Mniszchówną, podawał się za syna Iwana Groźnego. Tomasz bynajmniej nie miał ochoty na wojaczkę – czuł pociąg do ksiąg i marzyły mu się studia w Wittenberdze. Lecz jego ojciec dobrze wiedział, że fortuny z książek się „nie wykuje” i że aby „u nas do czegoś dojść, trzeba się Firlejem rodzić, Myszkowskim, Wiśniowieckim, Potockim, Ossolińskim, Zamoyskim, a nie pana Błudnickiego szlachetki synem”[1]. Szablą prędzej można było sobie „urząd i królewszczyzny wyrąbać”. Zygmunt III Waza przyklaskiwał wyprawie na Moskwę. Wiedział, że w kraju kręciło się wiele młodzieży „bez zajęcia, gorącej, przy szabli” (s. 132) i że trzeba ją było „zabawić, od rokoszu odciągnąć” (s. 133). Tomasz wyruszył więc, ale nie był z siebie dumny – zamiast „urzędu i królewszczyzny” dorobił się trwałego urazu psychicznego, a kiedy pytano go o wojaczkę, odpowiadał: „Nie ma się czym chwalić” (s. 13).
Wydarzenia historyczne nie wysuwają się jednak u Hena na pierwszy plan, raczej stanowią pretekst do snucia opowieści. O wiele bardziej zajmuje pisarza malowanie panoramy ówczesnej Rzeczypospolitej. A rozległa to panorama! Przez karty książki przewijają się przedstawiciele rozmaitych środowisk: magnateria, szlachta, wieśniacy. Są tam zbójcy i awanturnicy, infamisy i karczmarze. Różnorodność dotyczy również religii – poza katolikami pojawiają się muzułmanie i Żydzi. Istotny jest problem arian, których wątek Hen rozwija z pietyzmem. Opisuje ich obyczaje oraz przekonania i można wyczuć, że nie żywi do nich antypatii… choć jest bardziej kronikarzem niż komentatorem.
Wspaniały jest obraz ówczesnej obyczajowości. Czytając, dowiadujemy się, czym się wtedy raczono, jakie trunki były w modzie, o czym rozprawiano przy stole, a nawet – co czytano w epoce, gdy światłe umysły cytowały dzieła Michela de Montaigne’a, a zakochani młodzi ludzie przesyłali sobie w prezencie… sonety Jana Kochanowskiego.
Wątek miłosny odgrywa w powieści ważną rolę, niemal równie ważną jak wątek kryminalny. I jeden, i drugi rozwijają się niespiesznie, pośród wielu dygresji, czytelnik ma więc czas, żeby się w nich należycie rozsmakować. Akcja nie toczy się wartko, mimo że zawirowań nie brakuje – i przeważnie są one dramatyczne: a to łotr porywa młodą mężatkę, aby zaspokoić swoje żądze, i odrąbawszy głowę mężowi, który upomina się o połowicę, odsyła ją do domu w wiadrze miodu; a to trzeba dokonać ekshumacji zwłok; a to główny bohater cudem uchodzi z jaskini zbójców…
Największym przymiotem powieści jest jej stylizowany na staropolszczyznę język – Józef Hen wprost fenomenalnie włada słowem! – a także zaludniające karty książki postacie. Pisarz udowadnia, że ma wielki talent do kreowania zapadających w pamięć bohaterów. Tomasz jest człowiekiem honorowym i prawym, który jednak zmaga się z traumą i demonami przeszłości. O jego wybrance, Urszuli, można by powiedzieć wszystko poza tym, że jest naiwną, zahukaną, mdlejącą przy byle okazji panną, która oblewa się pąsem wobec rubasznych komentarzy i czeka na zamążpójście jak na zbawienie. Wyborny jest portret infamisa Ligęzy, awanturnika o poczciwym w gruncie rzeczy sercu, który pije, bluźni po włosku i przechwala się swoimi miłosnymi podbojami… aby w końcu ulec urokowi prostej wieśniaczki.
„Dobrnęliśmy do końca długiej opowieści, którą roztoczyłem przed wami nie w innym celu, jak k’woli zabawie i nauce”, wyjaśnia narrator tytułem podsumowania. „A jeśli pokrzepi się przy tym czyjeś serce (bo nauka i prawda, lubo nie zawsze przyjemne, przecież mają moc krzepiącą), to tym lepiej” (s. 551).
W istocie, „Crimen” i poucza, i bawi, i krzepi. To jedna z tych książek, które warto smakować niespiesznie i z pietyzmem, pozwalając się uwodzić i pięknu języka, i wspaniałemu obrazowi burzliwej, barwnej, oddziałującej na wyobraźnię epoki, jaką był w dziejach Polski przełom XVI i XVII wieku.
Fenomenalna (o)powieść. Serdecznie polecam!
Wydawnictwo MG
Kraków 2021
8,5/10
[1] Józef Hen, Crimen. Opowieść sensacyjna z XVII wieku. Wydawnictwo MG, Kraków 2021, s. 132.
Cieszę się, że "Crimen" też Ci się spodobał :)
OdpowiedzUsuńOgromnie! Serdecznie dziękuję za polecenie mi tej książki. Podobała mi się do tego stopnia, że właściwie żałuję, że przeczytałam ją tak prędko - chciałabym, aby ta uczta trwała nadal...
UsuńProszę bardzo :)
Usuń