Elizabeth Gaskell – „Ruth”


Książka, szpulki nici, igły, szpilki


Zawsze bardzo lubiłam powracać do literatury epoki wiktoriańskiej. Książki sióstr Brontë i Elizabeth Gaskell są jak odskocznia od problemów codzienności, wyprawa do niezwykłego, z lekka baśniowego świata, którego już nie ma.

To – jak również znajomość innych książek Gaskell – sprawiło, że przystępując do lektury obszernej powieści pt. „Ruth”, miałam wysokie oczekiwania. I choć czas poświęcony tej książce nie był źle spędzonym czasem, to jednak pozostał mi niedosyt.

Książka, opublikowana po raz pierwszy w połowie XIX wieku, jest opowieścią o losach Ruth Hilton.

Ruth nie ma w życiu szczęścia. Bardzo wcześnie traci matkę, a kiedy i jej ojciec umiera, trafia pod opiekę dalekiego krewnego, który oddaje ją do zakładu pani Mason, trudniącej się szyciem sukien dla bogatych angielskich dam. Tam szesnastoletnia Ruth poznaje inne szwaczki, które tak jak ona muszą ciężko pracować na swoje utrzymanie. Pewnego dnia pani Mason, świadoma niezwykłej urody swojej podopiecznej, wysyła ją na bal w ratuszu. Dziewczyna ma służyć pomocą zamożnym pannom, które mogą potrzebować drobnych usług krawieckich. Na balu Ruth poznaje przystojnego pana Bellinghama, który pomimo skromnej toalety młodej szwaczki zwraca uwagę na jej niebywale piękną powierzchowność.

Kiedy Ruth traci posadę, pan Bellingham proponuje jej wspólny wyjazd do Londynu. Szczęście okazuje się jednak ulotne, a kochanek – niestały w uczuciach. Zrozpaczona Ruth zamyśla targnąć się na swoje życie, ale w realizacji tych zamierzeń przeszkadza jej przypadkowo poznany dysydencki pastor, pan Benson. Owładnięty współczuciem, pan Benson otwiera przed byłą szwaczką drzwi domu, w którym mieszka wraz z siostrą i starą, gderliwą, lecz dobroduszną gospodynią. Dla Ruth, a później także dla jej dziecka (gdyż dziewczyna szybko odkrywa, że jest w ciąży) rozpoczyna się nowe życie…

Historia Ruth daje Elizabeth Gaskell asumpt do przedstawienia szerokiej panoramy angielskiego społeczeństwa epoki wiktoriańskiej. Przez karty książki przewijają się przedstawiciele różnych stanów, klas i wyznań. Mamy tam bogatych arystokratów, klasę średnią, kupców, przedsiębiorców i ubogie robotnice, pracujące ponad siły za nędzne wynagrodzenie. Mamy anglikanów oraz dysydentów, pośród których, nawiasem mówiąc, też panuje ściśle określona hierarchia, widoczna chociażby w miejscach zajmowanych w kościele. Tak rozległy obraz, przedstawiony z polotem i uwzględniający rozmaite obyczaje i tradycje, jest niezmiernie ciekawy.

Głównym problemem, z którym Gaskell mierzy się w swojej powieści, jest jednak problem tak zwanej kobiety upadłej. W wiktoriańskiej Anglii przyjęcie pod dach kobiety, która urodziła dziecko, nie będąc mężatką, nie było uważane za miłosierny uczynek, lecz za wołającą o pomstę do nieba bezmyślność. Sama kobieta zaś – bez względu na to, co doprowadziło ją do „upadku” – uchodziła za osobę zdeprawowaną i głęboko niemoralną, której za wszelką cenę należało się wystrzegać. Oczywiście wina spadała również na dziecko, od którego pobożni ludzie odwracali się jako od owocu grzechu.

Czytając powieść, łatwo się domyślić, jak na te sprawy zapatrywała się autorka, i choć dzisiaj jej oburzenie wobec tego rodzaju mentalności byłoby czymś zupełnie naturalnym, to nietrudno mi uwierzyć, że w połowie XIX wieku tak jawne opowiedzenie się po stronie „kobiet upadłych” wymagało sporej odwagi.

Znamienne są słowa pastora Bensona, który mówiąc o dziecku Ruth, stwierdza:

„Świat istotnie uczynił takie dzieci nieszczęśliwymi, jakkolwiek są niewinne; ale ja wątpię, aby działo się to zgodnie z wolą Boga, chyba że jest to kara, jaką wymierzył za przewinę rodziców; lecz nawet wówczas sposób, w jaki postępuje świat, prędzej przemieni wrodzoną miłość matki w coś na kształt nienawiści. Wstyd oraz lęk spowodowany oburzeniem przyjaciół doprowadzają ją do szaleństwa – plugawią jej najświętsze instynkty; co się zaś tyczy ojców – niechże im Bóg przebaczy! Ja nie potrafię”[1].  

Gaskell z jednej strony surowo krytykuje pruderyjnych moralistów, zawsze gotowych rzucić w „grzesznicę” kamieniem, takich jak pan Bradshaw, a z drugiej – broni prawa kobiet do szacunku i godnego traktowania, do wyswobodzenia się z gorsetu obłudnie pojmowanej moralności i nazbyt sztywnych konwenansów.

Myślę, że okładka polskiego tłumaczenia „Ruth”, opublikowanego w 2013 roku przez Wydawnictwo MG, nie tylko jest efektowna, lecz także znakomicie oddaje wymowę książki: Gaskell zdaje się mówić, że potrzeba nożyc, które przecięłyby tasiemki krępujących kobiety gorsetów.

„Ruth” jest więc powieścią z przesłaniem, mającą i tę zaletę, że uwidacznia się w niej literacka biegłość autorki. Gaskell posługuje się pięknym, z lekka archaizowanym językiem, a książkę – pomimo wyraźnie widocznego moralizatorskiego zacięcia – czyta się szybko i z przyjemnością.

Skąd więc wziął się wzmiankowany niedosyt? Największym mankamentem „Ruth” jest w mojej opinii… sama Ruth. Chcąc pokazać, że kobiety upadłe niekoniecznie zasługują na tak surowe miano, Gaskell obdarza swoją bohaterkę tak wielką ilością zalet, że niemal zatraca ona swój ludzki wymiar. Ruth jest uosobieniem dobroci, pokory, cierpliwości, skromności… jednym słowem: wszelkich cnót. Nie ma w niej ani źdźbła miłości własnej, ani krztyny próżności, są za to wyrozumiałość, usłużność, uległość i niewyobrażalna wprost skłonność do poświęceń. Trudno uwierzyć, żeby osoba z krwi i kości była tak niepokalanie dobra, tak dalece pozbawiona wszelkich wad, i pod tym względem Ruth wydała mi się dosyć papierowa i mało przekonująca.

Nie żałuję jednak, że przeczytałam tę książkę, i myślę, że jeśli ktoś lubi powieści wiktoriańskie, z ich specyficznym klimatem, to miło spędzi czas przy tej lekturze. Choć z całą pewnością nie jest to arcydzieło.

 

 

 

Wydawnictwo MG

Warszawa 2013

Tłumaczyła Katarzyna Malecha

6/10

 

   

Elizabeth Gaskell - "Szara dama" 

[1] Elizabeth Gaskell, Ruth, tłum. Katarzyna Malecha. Wydawnictwo MG, Warszawa 2013, s. 143–144.

Komentarze