Elizabeth Gaskell – „Panie z Cranford”

 Książka i żółte tulipany

 

W Cranford dbano o rzeczy, którymi gdzie indziej pogardzano, i troszczono się o sprawy, którym gdzie indziej nie chciano by poświęcić chwili czasu”[1].

 

„Panie z Cranford” to powieść Elizabeth Gaskell z 1851 roku, złożona z szesnastu rozdziałów i zaliczająca się do najbardziej znanych dzieł tej słynnej angielskiej pisarki epoki wiktoriańskiej.  

Akcja toczy się w pierwszej połowie XIX wieku w niewielkiej miejscowości Cranford w hrabstwie Cheshire w Anglii. Narratorka, Mary Smith, przyjeżdża tam od czasu do czasu, aby dotrzymywać towarzystwa dwóm zaprzyjaźnionym niezamężnym siostrom, które lata młodości od dawna mają za sobą – pannom Deborze i Matty Jenkyns. Przy okazji tych wizyt Mary ma sposobność przyjrzeć się życiu w Cranford i zawrzeć znajomość z lokalną społecznością.

A jest to dość specyficzna społeczność. Już z pierwszego zdania powieści dowiadujemy się, że „Cranford jest we władaniu Amazonek” (s. 5). Oznacza to mniej więcej tyle, że kobiety sprawują władzę we wszystkich domach o określonym statusie. Mężczyźni są praktycznie nieobecni – jednych wypłasza fakt, że na wieczornych przyjęciach są w zdecydowanej mniejszości, inni służą w wojsku albo na okręcie, jeszcze inni parają się kupiectwem i muszą spędzać znaczną część czasu w pobliskim mieście handlowym. „Mężczyzna tak zawadza w domu!” (s. 5), stwierdza jedna z „amazonek”. I w istocie, cranfordzkie panie znakomicie radzą sobie w (niemal) każdej dziedzinie życia: utrzymują ogrody w nienagannym porządku, rozstrzygają wszelkie problemy literatury i polityki „bez zamęczania się zbędnym rozumowaniem” (s. 5), znają na wylot życiowe perypetie i problemy wszystkich członkiń miejscowej społeczności, a kiedy któraś z nich popada w kłopoty, potrafią stworzyć wspólny front, aby z godną podziwu gorliwością – i dyskrecją! – pospieszyć biedaczce z odsieczą.

Życiem w Cranford rządzi sztywna etykieta. Panie ściśle przestrzegają konwenansów i wilkiem patrzą na każdego, kto ośmieliłby się w czymkolwiek im uchybić. Tutaj wizyty składa się w określonych godzinach i na określony czas, a podczas tychże wizyt rozprawia się na określone tematy i spożywa określone potrawy – podawane elegancko, ale nieobfite i niezbyt wytworne, ponieważ panie nie opływają w dostatki. O części z nich można by nawet powiedzieć, że z trudem wiążą koniec z końcem. W Cranford temat zamożności jest jednak tematem tabu – mówienie o pieniądzach „pachniałoby (…) handlem i rzemiosłem” (s. 7), a panie należą do wyższych sfer i są z tego powodu bardzo dumne. Ukrywają więc niedostatek (nikt nie musi przecież wiedzieć, że oszczędzają na świecach, cukrze, smakołykach i garderobie), nie ukrywając przy tym dobrego urodzenia.

Powieść Elizabeth Gaskell nie porywa wartką akcją. Jest to właściwie zbiór – niekoniecznie ściśle powiązanych – scenek z życia angielskiej prowincji. Są tam co prawda historie miłosne i waśnie rodzinne, dramatyczne ucieczki do Indii i fatalne krachy finansowe, ale największą zaletą książki jest nie tyle fabuła, ile raczej znakomicie odmalowane tło obyczajowo-historyczne. Mieszkanki Cranford to pełnokrwiste bohaterki z całym bagażem przywar i przymiotów, szlachetnych odruchów i słabostek. Ich celem nadrzędnym jest stanie na straży starego porządku: wszelkie nowinki są w Cranford niemile widziane. Panie z niechęcią myślą o tym, że nieopodal ich miasteczka ma przebiegać kolej żelazna, i nawet nowinki ze świata literatury wywołują u nich oburzenie – ciekawy, a zarazem zabawny jest spór córki pastora, kostycznej panny Jenkyns, i kapitana Browna o „Klub Pickwicka”. Panna Jenkyns żarliwie unosi się nad umoralniająco-dydaktycznymi rozważaniami Samuela Johnsona i wpada w gniew, gdy kapitan chwali debiutancką powieść Boza (pod takim pseudonimem Karol Dickens rozpoczynał swoją literacką karierę). Co ciekawe, dzieło Gaskell po raz pierwszy ukazało się na łamach czasopisma „Household Words”, którego redaktorem był właśnie… Karol Dickens.

„Panie z Cranford” to bardzo dobra powieść, choć mam wrażenie, że jest dosyć nierówna. Po wybornych pierwszych rozdziałach następuje nieco mniej zajmujące rozwinięcie i dopiero w końcówce, gdy na pierwszy plan wysuwa się motyw bankructwa oraz nieoczekiwanego powrotu przybysza z dalekich Indii, Gaskell znów wznosi się na wyżyny.

Książka jest ujmująco ciepła i niepozbawiona wątków humorystycznych. Są w niej sceny, które wywołują uśmiech, ale są i takie, przy lekturze których łezka kręci się w oku. A wszystko to jest zasługą wyśmienicie nakreślonych postaci. Elizabeth Gaskell patrzy na swoje bohaterki trzeźwo i opisuje ich przywary (zwłaszcza sztywne trzymanie się konwenansów) z lekką kpiną. Jest to jednak kpina dobroduszna. Ta sympatia autorki do stworzonych przez siebie postaci udziela się czytelnikom – można podśmiewać się z pań z Cranford i krytykować ich kostyczność, lecz w głębi duszy ma się ochotę serdecznie im kibicować.  

Gaskell ma lekkie pióro i niebywałe zdolności gawędziarskie, a przy tym jest wnikliwą obserwatorką, potrafiącą ubrać czynione obserwacje w piękne słowa. Jej książka to wyprawa do czasów, które bezpowrotnie przeminęły, niespieszna opowieść o przyjaźni, miłości, przywiązaniu i determinacji, ale przede wszystkim – o budującej kobiecej solidarności.

Miłośnicy literatury wiktoriańskiej na pewno docenią walory powieści i z łatwością zaprzyjaźnią się z paniami z Cranford. Jest to jedna z tych pozycji, którym warto dać szansę.  

Polecam!

 

 

 

Świat Książki

Warszawa 2015

Tłumaczyła Aldona Szpakowska

7/10

 

  

 

[1] Elizabeth Gaskell, Panie z Cranford, tłum. Aldona Szpakowska. Świat Książki, Warszawa 2015, s. 23.

Komentarze

  1. Zainspirowałam się Twoimi poprzednimi wpisami i też sięgnęłam po twórczość Elizabeth Gaskell :) Przeczytałam już "Koszmar jednej nocy" i "Kuzynkę Philis" i mam w planach "Pannę Lois od czarów". Zgadzam się z Twoją opinią, że Gaskell jest wnikliwą obserwatorką, kreślącą znakomite portrety bohaterów w swoich książkach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz