John Galsworthy – „Saga rodu Forsyte’ów” (tom 2 – „W matni”)

 Książka na tle jesiennej łąki

 

Instynkt posiadania nigdy nie przestaje działać. Trwając poprzez okresy rozkwitu i waśni, mrozu i ognia, podlegał on prawu ewolucji (…). Historyk osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych lat XIX stulecia w Anglii opisze kiedyś to dość szybkie przejście od zadowolonego z siebie i na sobie poprzestającego prowincjonalizmu do jeszcze bardziej zadowolonego z siebie, choć mniej na sobie poprzestającego imperializmu. (…) Takie też, niejako analogiczne, były losy rodziny Forsyte’ów. Nie tylko rozrastała się ona wszerz, ale też straciła wewnętrzną spoistość”[1]. 

 

W „Posiadaczu”, czyli pierwszym tomie „Sagi rodu Forsyte’ów” – opus magnum Johna Galsworthy’ego, za które w 1932 roku brytyjski pisarz został uhonorowany literacką Nagrodą Nobla – poznaliśmy tytułową rodzinę w szczytowym momencie jej rozwoju. Forsyte’owie, wpływowi i dumni przedstawiciele zamożnego mieszczaństwa angielskiego, mieli wszelkie powody do zadowolenia. Robili znakomite kariery, finansowo wiodło im się świetnie, cieszyli się znaczącą pozycją wśród ówczesnej socjety, a zdrowie dopisywało im do tego stopnia, że czuli się niemal nieśmiertelni.

W miarę upływu czasu sytuacja zaczęła się jednak zmieniać, a kiedy piękna Irena opuściła „posiadacza” Soamesa, aby szukać szczęścia u boku ubogiego architekta Bosinneya (który na domiar złego był zaręczony z wnuczką seniora rodu, June), w monolicie, jaki dotychczas stanowili Forsyte’owie, uwydatniły się pierwsze rysy. W drugim tomie sagi, zatytułowanym „W matni”, ród jest już podzielony. „Dwa domy, dostojeństwem równe sobie, stara wrogość do nowych walk sposobi”, głosi motto, zaczerpnięte przez Galsworthy’ego z „Romea i Julii” Szekspira.

Lata mijają, starsze pokolenie powoli wymiera, na scenę prężnym krokiem wkraczają młodzi, ale zastarzała waśń trwa w najlepsze. Z jednej strony mamy syna starego Jolyona, który przed laty został wyrzucony poza nawias rodziny, ponieważ rozstał się z żoną, i któremu teraz przychodzi wcielić się w rolę opiekuna Ireny, a z drugiej – opuszczonego Soamesa, który nie może pogodzić się z rozpadem małżeńskiego pożycia i gotów jest imać się najróżniejszych sposobów, byle tylko odzyskać kobietę, którą uważał za swoją własność, a która miała czelność nim wzgardzić.

Soames i młody Jolyon: wokół tych jakże różnych – a jednak złączonych za sprawą Ireny – postaci osnuta jest główna intryga „W matni”. Jolyon jest artystą. Maluje akwarele, podróżuje, wychowuje dzieci, które w międzyczasie (od opisanych w pierwszym tomie sagi wydarzeń upłynęło kilkanaście lat) niemal osiągnęły dorosłość. Jolyon wie, że ze względu na swoją przeszłość nie ma prawa wygłaszać umoralniających pouczeń, i pomimo głębokiego przywiązania do ojca nie czuje się w pełni Forsyte’em. Nie obawia się więc postawić tamy roszczeniom kuzyna. Soames kolekcjonuje dzieła sztuki i nadal hołduje przeświadczeniu, że zgromadzone dobra materialne przesądzają o wartości człowieka. Pomnażanie majątku jest jego głównym celem, ale w sercu posiadacza zaczyna kiełkować również inne pragnienie: Soames marzy o dziedzicu, któremu pewnego dnia mógłby przekazać swój dorobek. Ta myśl – a także niemożność pogodzenia się z żoną – popycha go wreszcie do wszczęcia praktyki rozwodowej. Soames z drugiej części „Sagi” pozostaje nieuleczalnym materialistą, który nawet uczucia przelicza na pieniądze, ale Galsworthy nadaje mu więcej ludzkich cech. Uderza szczere przywiązanie „posesjonata” do ojca i siostry. I choć jest oczywiste, że to idealizowana Irena cieszy się sympatią autora, momentami trudno nie współczuć jej odtrąconemu – i jawnie zdradzonemu – mężowi.  

Ciekawie poprowadzony jest wątek siostry Soamesa, Winifredy (która również boryka się z problemami małżeńskimi), a także przedstawicieli młodszego pokolenia Forsyte’ów – Jolly’ego, Holly i Vala.

Spoza portretu tytułowego rodu wyłania się barwny obraz ówczesnej Anglii, z jej obyczajowością, historią i polityką. Wojna burska, która wybucha w Afryce Południowej, upomina się o młodych Forsyte’ów i psuje sporo krwi tym starszym. Wkrótce potem umiera królowa Wiktoria i w jednym z końcowych rozdziałów książki znajdujemy niezwykle sugestywny opis jej pogrzebu. Zmienia się Anglia, zmieniają się priorytety, zmienia się mentalność.  

„W 1837 roku, kiedy królowa wstąpiła na tron, (…) kursowały jeszcze dyliżanse (…), w kraju panowały dobre obyczaje, a biedacy mieszkali w chlewach; różni nieszczęśnicy dyndali na szubienicach za niewielkie przewinienia i Dickens dopiero zaczynał pisać. Minęły niemal dwa pokolenia (…) i oto moralność się zmieniła, zmieniły się obyczaje, ludzie przyznawali się do pokrewieństwa z małpami, Bóg stał się Mammonem – Mammonem tak szanownym, że sam w to uwierzył. (…) Epoka ta pozłociła osobistą wolność tak, że jeśli człowiek miał pieniądze, był wolny zarówno prawnie, jak i faktycznie, a jeśli nie miał pieniędzy, wolny był prawnie, ale nie faktycznie. Epoka, która uświęciła hipokryzję tak, że pozory uczciwości zastępowały uczciwość samą” (s. 247).

Natknęłam się gdzieś na opinię, że pierwszy tom „Sagi” jest lepszy niż drugi. Jestem innego zdania. „Posiadacz” to wspaniała książka, ale „W matni” czytało mi się jeszcze lepiej. Dlaczego? Po pierwsze, w powieści nie ma rozległych dygresji, które – jak to było w przypadku „Posiadacza” – odciągałyby uwagę od głównych wątków. Po wtóre, Galsworthy bardziej skupia się na emocjach. Gwałtowne uczucia, które w pierwszej części monumentalnego cyklu nurtowały pod powierzchnią ogłady i opanowania Forsyte’ów, w drugiej wychodzą na pierwszy plan. Po trzecie, „W matni” poprzedzone jest wspaniałym interludium, zatytułowanym „Babie lato ostatniego Forsyte’a”. Galsworthy opisuje w nim schyłek życia starego Jolyona, a robi to z takim wyczuciem i w tak sugestywny sposób, że to skromne objętościowo dziełko staje się w istocie arcydziełem. Fantastyczny, wyborny kawałek prozy, przez wzgląd na który warto byłoby sięgnąć po tę książkę, nawet gdyby cała reszta pozostawiała wiele do życzenia. A nie pozostawia!

„W matni” to powieść o zmienianiu się pokoleń, o przemijaniu pewnych wartości i poglądów, a także o sile ludzkich namiętności, które – w przeciwieństwie do tychże poglądów – opierają się upływowi czasu. Sięgając po tę książkę, odniosłam wrażenie, że oto powracam do starych przyjaciół, do których w trakcie lektury „Posiadacza” zdążyłam się przywiązać. Jakże udany był to powrót!

Polecam „W matni” wszystkim, którzy cenią sobie dobrą prozę. Trzeba jednak sięgnąć po pierwszy tom „Sagi”, aby w pełni docenić walory drugiego.

To była dla mnie literacka uczta i już cieszę się na trzeci tom.

  

      

 

Książka i Wiedza

Warszawa 1987

Tłumaczył Jerzy Bohdan Rychliński

9/10

 

 

John Galsworthy - "Saga rody Forsyte'ów" (tom 1 - "Posiadacz") 

[1] John Galsworthy, Saga rodu Forsyte’ówW matni, tłum. Jerzy Bohdan Rychliński. Książka i Wiedza, Warszawa 1987, s. 49. 

Komentarze