John Galsworthy – „Na giełdzie Forsyte’ów”

 Książka na tle lararni i parku


Saga rodu Forsyte’ów” – czyli cykl trzech powieści („Posiadacz”, „W matni” oraz „Do wynajęcia”), które przyniosły Johnowi Galsworthy’emu literacką Nagrodę Nobla – to monumentalne dzieło. Przedstawione są w nim losy trzech pokoleń zamożnej angielskiej rodziny mieszczańskiej. Akcja rozpoczyna się w roku 1886, a kończy – w drugiej dekadzie XX wieku.  

Brytyjski noblista odmalowuje koleje życiowe swoich bohaterów z wielką werwą, poszczególni członkowie rodu przedstawieni są zaś w taki sposób, że obcując z nimi na przestrzeni trzech obszernych tomów, czytelnik niemal siłą rzeczy przywiązuje się do tych ludzi, z jednej strony pragmatycznych i roztropnych, a z drugiej – targanych silnymi namiętnościami. Owo „przywiązanie” stało się również udziałem autora. Gdyby nie ono, Galsworthy nie napisałby zapewne książki pod tytułem „Na giełdzie Forsyte’ów”.

Jest to zbiór dziewiętnastu opowiadań – a właściwie, jak wyraża się  sam autor, „apokryficznych opowieści” – o Forsyte’ach. W króciutkiej przedmowie do swojego dzieła Galsworthy rzuca światło na jego genezę: „Chciałbym powiedzieć na swe usprawiedliwienie”, wyjaśnia, „po pierwsze, że trudno rozstać się nagle i ostatecznie z tymi, z którymi obcowało się tyle czasu, a po wtóre, że te pospieszne noty mogą, jak sądzę, przyczynić się naprawdę do uzupełnienia kroniki rodu Forsyte’ów”[1].   

W istocie, opowiadania należy traktować bardziej jako uzupełnienie „Sagi” niż jako odrębne dzieło – czytane w oderwaniu od głównego zrębu cyklu, stają się mniej zrozumiałe, jakby wyjęte z kontekstu. I odwrotnie, znajomość całości pozwala pełniej docenić zawarte w nich smaczki.

Rzecz rozpoczyna się w roku 1821, kiedy to protoplasta rodu Forsyte’ów, ojciec starego Jolyona i dziadek Soamesa, tytułowego „Posiadacza” z pierwszej części „Sagi”, przybywa dyliżansem do Londynu. Opowieść najstarszej z sióstr Forsyte, ciotki Anny, przybliża nam pokrótce pochodzenie rodu, a także pierwsze zwiastuny jego przyszłej świetności.

W kolejnych tekstach otrzymujemy wyimki z życia poszczególnych bohaterów. Mogą to być dobrze znane miłośnikom cyklu postacie – stary i młody Jolyon, James i Emilia, Soames, Tymoteusz, Roger i Mikołaj – ale Galsworthy nie skąpi również uwagi tym, którzy we właściwej części „Sagi” przewijali się niejako w tle. Dowiadujemy się na przykład, kim był pretendent do ręki ciotki Anny i dlaczego jego starania nie zakończyły się sukcesem (Anna nigdy nie wyszła za mąż), komu układna Estera jako młoda dziewczyna oddała swoje serce, w jakich okolicznościach trzecia z sióstr, Jula, poznała swojego przyszłego męża i co skłoniło ją do zawarcia małżeństwa, co Eustachy Forsyte myślał o „brataniu się” z ludem i jak niefortunnie zakończyła się miłosna przygoda Jerzego Forsyte’a. Ci, którzy wcześniej zostali potraktowani „po macoszemu”, zyskują więc nowe życie, objawiając cechy, o które przy lekturze właściwej części „Sagi” nie sposób byłoby ich posądzać.

Tematy opowiadań są bardzo różne. Niektóre teksty to krótkie epizody z życia, często o zabarwieniu humorystycznym. Do tej kategorii zalicza się na przykład opowieść o buncie w domu Rogera Forsyte’a, który zwolnił kamerdynera po tym, jak ten ostatni przespał w stanie zamroczenia alkoholem włamanie i nie ustrzegł swego pracodawcy przed utratą srebrnych łyżek. Dzieci Rogera, Franciszka i Eustachy, sprzeciwili się jednak zwolnieniu niefrasobliwego sługi i wszczęli istny bunt, aby zmusić ojca do zmiany stanowiska.

Humorystyczne zabarwienie ma również „Hondekoeter”. James Forsyte nabywa „po okazyjnej cenie” olbrzymie malowidło, przedstawiające rozmaite ptactwo, ale kiedy monstrualnych rozmiarów obraz zjawia się w domu, rodzina bynajmniej nie okazuje zachwytu. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy pewnej nocy malowidło spada ze ściany, wyrywając ze snu wszystkich domowników…

Są również w zbiorze opowiadania utrzymane w zgoła innym tonie – czy to nostalgiczne, czy to podejmujące ważne ze społecznego punktu widzenia tematy. Wśród tych ostatnich wyróżnia się „Mikołaj – król”. Tekst co i rusz zdradza humorystyczne zacięcie, Galsworthy podnosi w nim jednak bardzo istotną kwestię – problem prawa kobiet do rozporządzania wniesionym w posagu majątkiem. Mikołaj Forsyte poślubia córkę prowincjonalnego bankiera na długo przed wejściem w życie ustawy o prawach majątkowych mężatek. Przyzwyczajony do sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi, ma się z pyszna, kiedy żona fortelem wymusza na nim przyznanie jej rocznej renty. Galsworthy w żartobliwym tonie opisuje manewry przedsiębiorczej pani Mikołajowej i z właściwym sobie poczuciem humoru obwieszcza tytułem podsumowania: „W ten sposób Mikołaj, podobnie jak inni królowie, został ograniczony przez konstytucję, ale – swoją własną, fizyczną” (s. 55).     

Zaskakująco nostalgiczny okazuje się drugi tekst w zbiorze, zatytułowany „Klepsydra czasu”. Jest to smutna, głęboko refleksyjna opowieść o odchodzeniu, poczuciu straty, sile wspomnień i nieuchronności postępu, który niekoniecznie musi mieć pozytywny wydźwięk. Zniknięcie grobu matki skłania Jolyona do niewesołych przemyśleń o człowieku i świecie, który niepowstrzymanie prze do przodu. „Święta ziemia! Czyż nie było hamulca na tę falę postępu, czy nawet nie powstrzymają jej umarli złożeni w ziemi? (…) Nie powiedział o tym nic Jo i nie powie nic – chłopiec nie powinien wiedzieć. Chłopiec nie zrozumiałby nigdy, jak to życie ujarzmia człowieka, z chwilą gdy się człowiek zaczyna dorabiać. Jak to jedna rzecz pociąga za sobą drugą, aż wreszcie przeszłość wymknie się z pamięci, a fala interesów, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, zatapia uczucia i wspomnienia, i zielone niwy młodości. Chłopiec nie zdoła nigdy zrozumieć, jak postęp sunie niepowstrzymanie naprzód, zupełnie przemieniając najcichsze na ziemi ustronia” (s. 21).  

Ta tematyczna różnorodność – humor przeplata się u Galsworthy’ego z powagą, a miłym scenkom rodzajowym towarzyszą niewesołe refleksje na kluczowe tematy, takie jak miłość, śmierć czy wojna – sprawia, że lektura tekstów ani na chwilę nie staje się nużąca.

Brytyjski noblista po raz kolejny udowadnia, że ma niesłychanie lekkie pióro i wprost niebywały dar do snucia opowieści. Stworzone przez niego obrazy urzekają lekkością, która w gruncie rzeczy wcale nie jest lekka – to, co na pierwszy rzut oka wygląda na humoreskę, nieraz okazuje się zdumiewająco refleksyjne i głębokie.

Zbiór „Na giełdzie Forsyte’ów” był dla mnie jak powrót do ludzi, z którymi przy zgłębianiu „Posiadacza”, „W matni” i „Do wynajęcia” zdążyłam się zaprzyjaźnić. Uważam, że to wspaniała, wybornie napisana książka, lektura obowiązkowa dla każdego, kto przeczytał – i docenił – „Sagę”.

Gorąco polecam!

 

 

Książka i Wiedza

Warszawa 1988

Tłumaczył  Tadeusz Jakubowicz

9,5/10

 

 




[1] John Galsworthy, Na giełdzie Forsyte’ów, tłum. Tadeusz Jakubowicz. Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s. 5.

Komentarze