Chciałabym zacząć rok od recenzji książki, którą szczególnie sobie upodobałam, bo - chociaż smutna - jest niezwykle piękna. I pouczająca. I bardzo Dickensowa.
Gilotyna, jakiż to straszny wynalazek.
I pomyśleć, że doktor Guillotin, francuski chirurg z przełomu XVIII i XIX wieku, wymyślił to narzędzie w celach humanitarnych, dla skrócenia cierpień ludzi skazanych na śmierć.
W oczach francuskich rewolucjonistów gilotyna urosła do rangi czegoś na kształt świętej, bożyszcza, któremu należało składać hołd.
Charles Dickens uczynił ten złowrogi przyrząd jednym z motywów przewodnich „Opowieści o dwóch miastach”. Była to druga po „Barnabie Rudge” powieść historyczna w dorobku popularnego pisarza i Dickens gruntownie przygotował się do jej stworzenia. Poprosił o pomoc sławnego historyka, Thomasa Carlyle’a, i rzetelnie przestudiował tony książek, które tamten mu przesłał. Efektem tych skrupulatnych badań był nakreślony z rozmachem obraz dwóch tytułowych miast, Londynu i Paryża, w przededniu rewolucji i w jej trakcie.
Powieść otwiera przepiękny akapit, który nie tylko zarysowuje kontekst mających się rozegrać wypadków, ale też daje wyobrażenie o niezwykłej urodzie języka, jakim Dickens posługuje się od pierwszej do ostatniej strony.
„Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, czas wiary i czas zwątpienia, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy. Wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą. Dążyliśmy prosto w stronę nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym. Mówiąc zwięźle, były to lata tak bardzo podobne do obecnych, że niektórzy z najhałaśliwszych znawców owej ery widzą w niej dobro i zło takie samo jak dzisiaj, tylko w nieporównywalnie wyższym stopniu”[1].
Historia rozpoczyna się w momencie, gdy pan Jarvis Lorry z Banku Tellsona i Lucie Manette przybywają z Londynu do Paryża, żeby spotkać się z doktorem Manette, który przez osiemnaście lat był niewinnie więziony w Bastylii. Trafił tam z woli rodziny markiza St. Évremonde’a, ponieważ mimowolnie stał się świadkiem morderstwa, którego przedstawiciele owego rodu dopuścili się na dwójce ubogich młodych ludzi. Długi pobyt w więzieniu spowodował u doktora zaburzenia umysłowe i dopiero po powrocie do Londynu, dzięki czułym zabiegom kochającej Lucie, Manette odzyskał równowagę.
Wkrótce potem na scenę wkraczają dwie kolejne postacie: Karol Darnay i Sydney Carton. Karol Darnay jest francuskim arystokratą, który wyemigrował do Anglii, żeby odciąć się od niecnych poczynań przedstawicieli swojej sfery, i tam znalazł zatrudnienie jako nauczyciel języka francuskiego i francuskiej literatury. Młody człowiek zakochuje się w Lucie i, zapewniwszy sobie jej wzajemność, bierze ją za żonę. Sydney Carton jest angielskim adwokatem, bystrym i niebywale utalentowanym, ale też głęboko nieszczęśliwym. Niezdolny wykorzystać potencjału, jaki w nim drzemie, marnuje swoje zdolności i topi smutki w alkoholu. Z Karolem łączy go miłość do Lucie, w której Sydney jest beznadziejnie zakochany, i uderzające podobieństwo fizyczne. Ten ostatni aspekt wyzyska Dickens w końcowych fragmentach tekstu do zbudowania wstrząsającego zakończenia.
Karol, Lucie i jej ojciec wiodą w Londynie szczęśliwe życie, dopóki Darnay nie wyrusza potajemnie do Francji, żeby pomóc dawnemu słudze. W Paryżu i on, i jego rodzina wpadają w wir Rewolucji, a ich życie zawisa na włosku…
Dickens z właściwą sobie maestrią buduje intrygę. Nie ma w „Opowieści o dwóch miastach” ani przypadkowych scen, ani przypadkowych postaci. Portrety bohaterów są wybornie nakreślone i bardzo charakterystyczne. Doktor Manette jest z gruntu poczciwym człowiekiem, który wkracza na karty powieści jako złamany więzieniem starzec, a potem z wolna wraca do życia. Dickens w przepiękny sposób pokazuje dokonujące się w nim przemiany, dowodząc przy okazji, że w pewnych okolicznościach doznane cierpienia mogą stać się źródłem wielkiej siły. Lucie to istny anioł o złotych włosach i niebieskich oczach, czuła córka i kochająca żona i matka, może nieco mdława w swoich nieprzebranych zaletach. Karol Darnay jest przykładem na to, że wbrew przekonaniom piewców Rewolucji nie wszyscy arystokraci byli dogłębnie źli. Były wśród nich również osoby szlachetne, zdolne do poświęceń i – jak Karol – dość naiwne w swojej uczynności.
Sydney, choć z wyglądu niemal identyczny, stanowi przeciwieństwo Karola. Darnay jest na wskroś dobry, ale w gruncie rzeczy dość nudny, Carton – szorstki i stracony dla życia, ale fascynujący. To jedna z najpiękniejszych postaci literackich, na jakie kiedykolwiek się natknęłam. Osąd, naturalnie, jest subiektywny i przez tę swoją subiektywność podlega dyskusji, bezdyskusyjna jest natomiast maestria – i niewątpliwa sympatia – z jaką Dickens kreśli sylwetkę tego adwokata.
„Smutno, bardzo smutno wstawało słońce, lecz najsmutniejszym widokiem, jaki oglądało, był ów człowiek o wielkich zdolnościach i szlachetnych popędach, których nie potrafił wykorzystać właściwie. Niezdolny do walki w obronie własnej, niezdolny do szczęścia, dobrze wiedział o zżerającym go rozkładzie, nie przeciwdziałał mu jednak”[2].
Ów „najbardziej leniwy i najmniej obiecujący z młodych prawników” wznosi się jednak w końcowych partiach książki na wyżyny heroizmu i niejako czyni zadość wszystkim wcześniejszym zaniedbaniom, a jego odkupienie nabiera bez mała mistycznego wymiaru.
Wokół głównych bohaterów orbituje, jak to u Dickensa, cała plejada po mistrzowsku zarysowanych pomniejszych postaci – pan Lorry, panna Pross, winiarz Defarge, pani Defarge, pan Cruncher, jego „wygniatająca posadzkę kolanami” żona i wiele innych.
Najważniejszą bohaterką jest jednak sama Rewolucja. Dickens z rozmachem kreśli obrazy rozszalałych tłumów, owładniętych żądzą krwi. Opisuje sadystyczne zachowania i ludożercze popędy, zdobycie Bastylii i bezduszność gapiów, gromadzących się tłumnie pod gilotyną, żeby sycić oczy widokiem spadających głów. A robiąc to, naciera uszu swoim rodakom i pokazuje im, co może ich spotkać, jeżeli nie będą się wystrzegać popełnionych przez Francuzów błędów.
Czy to znaczy, że jest jednostronny? Bynajmniej! Zezwierzęcenie instynktów nie bierze się znikąd. Dickens nie waha się wskazywać palcem na ciemiężycieli, na panów o kamiennych sercach, którzy konającym z głodu chłopom kazali żywić się trawą, a w umarłych dzieciach i rozpaczających nad ich ciałami rodzicach widzieli jedynie uciążliwość, której trzeba się jak najszybciej pozbyć.
Powieść, pomimo przedstawionych w niej potworności, nie ma jednak pesymistycznej wymowy.
„Widzę”, wieszczy Dickens w ostatnich akapitach ustami Sydneya Cartona, „jak długi szereg nowych ciemiężycieli wyrosłych z krwi poprzednich oddaje głowy na tej samej mściwej machinie, nim wyjdzie ona z obecnego użytku. Widzę, jak z otchłani powstaje piękne miasto i szlachetny lud pełen męstwa, który pośród walk i zmagań, pośród klęsk i triumfów pokona zło dzisiejsze i owo dawne, w którym dzisiejsze ma swój przyrodzony początek”[3].
Zawsze uwielbiałam Dickensa, który potrafi wzruszyć mnie jak nikt, a „Opowieść o dwóch miastach” tylko utwierdziła mnie w tym uwielbieniu. Sam autor uważał ją ponoć za swoje najlepsze dzieło i w istocie, wzniósł się w nim na wyżyny. Początek jest wyborny, rozwinięcie genialne, a zakończenie po prostu zapiera dech w piersiach.
To znakomita lektura dla każdego, kto lubi klasykę i szuka w książkach czegoś więcej niż tylko zgrabnie poprowadzonej intrygi (choć i tej, rzecz jasna, w „Opowieści” nie brakuje).
Gorąco polecam!
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2016
Tłumaczył Tadeusz Jan Dehnel
10/10
Charles Dickens - "Mała Dorrit"
Charles Dickens - "Oliver Twist"
Charles Dickens - "Wielkie nadzieje"
Charles Dickens, Wilkie Collins - "Bez wyjścia"
[1] Charles Dickens, Opowieść o dwóch miastach, tłum. Tadeusz Jan Dehnel. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2016, s. 11.
[2] Tamże, s. 149.
[3] Tamże, s. 591-592.
Nie znam tej powieści Dickensa, lecz niewątpliwie musi być prawdziwą perełką literacką skoro Pani tak wnikliwie i błyskotliwie ją zrecenzowała, a tym samym wywołała moją ciekawość piękną, klasyczną lekturą. Dickens oczarowuje barwnymi postaciami, wnikliwymi portretami psychologicznymi, znakomitą fabułą, żywym językiem, a w tejże powieści jest jeszcze wielka historia. To z pewnością oryginalna i wartościowa powieść i dlatego z pewnością po nią sięgnę Pani Aniu. Dziękuję za pasjonująca recenzję, wspaniale się ją czytało!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, Pani Małgorzato!
UsuńMimo najlepszych chęci nie jestem w stanie ubrać w słowa urody tej książki. Tym bardziej zachęcam do lektury. :)
Nie jest to najbardziej znana powieść Dickensa, ale może najpiękniejsza.
W moje ręce trafiła w dość osobliwych okolicznościach. Wygrałam kiedyś w konkursie bibliotecznym bon na zakupy w Empiku, a "Opowieść o dwóch miastach" akurat była w promocji. ;)
Dopiero potem, długo po lekturze, dowiedziałam się, że to najlepiej sprzedająca się (jednotomowa) powieść wszech czasów...
Z pewnością ta piękna książka była dla Pani przeznaczona. Mam podobnie, niektóre książki pojawiają się niby przypadkowo, a potem okazuje się, że stanowią dla mnie wielką wartość i zaliczam je do ulubionych:)
OdpowiedzUsuń