Oliver Twist wcale nie jest Oliverem Twistem – to imię otrzymuje w przytułku, w którym przychodzi na świat. Jego prawdziwa tożsamość wychodzi na jaw znacznie później, po dramatycznych perypetiach i przygodach, którymi spokojnie można by obdzielić kilkoro dzieci.
Akcja słynnej powieści Dickensa z 1837 roku rozpoczyna się w chwili, gdy lekarz gminny przyjmuje małego Olivera „na ten świat cierpień i boleści”[1]. Matka chłopca umiera tuż po jego narodzeniu, zdążywszy jedynie przycisnąć usta do jego czoła i pogłaskać go po główce. Oliver, którego losem nie interesuje się żaden krewny ani przyjaciel, pozostaje na łasce gminy. Wkrótce potem trafia do sierocińca. Podobnie jak wiele innych dzieci w jego położeniu, jest morzony głodem i maltretowany, a kiedy mimo wszystko, dzięki niebywałemu hartowi ducha, który kryje się w jego wymizerowanym ciele, udaje mu się doczekać dziewiątych urodzin, zostaje przeniesiony do innego przytułku. Tam zyskuje sobie złą sławę i opinię człowieka, który niechybnie zawiśnie na szubienicy – a wszystko dlatego, że za namową wygłodniałych przyjaciół ośmiela się prosić o dodatkową porcję owsianki. Chcąc pozbyć się ciężaru, władze zakładu oddają malca „na termin” do przedsiębiorcy pogrzebowego, ale i tam chłopiec nie może znaleźć dla siebie miejsca. Podejmuje więc rozpaczliwą decyzję i ucieka do Londynu, gdzie nieświadomie kończy w przestępczym półświatku…
„Oliver Twist” jest przepiękną książką, która – jakkolwiek przedstawia losy dziecięcego bohatera – niekoniecznie jest powieścią dla dzieci. Dickens jawi się jako samozwańczy obrońca najmłodszych („[…] żaden pisarz nie zdołał dotąd wniknąć tak głęboko w umysłowość dziecka jak on”, stwierdził kiedyś George Orwell), a sposób, w jaki przedstawia ich niedolę, niejednokrotnie wywołuje ciarki na plecach. W tekście roi się od dramatycznych obrazów i naprawdę trudno pozostać obojętnym, kiedy czyta się o tym, jak wychowańcy sierocińca byli głodzeni, poniewierani i wyszydzani. Posiłki były tak skromne, że dzieci dosłownie przymierały głodem i tylko nielicznym udawało się wytrwać do osiągnięcia dojrzałości, a wszelkie próby protestu kończyły się biciem i zamknięciem na kilka dni w ciemnej i zimnej izolatce.
Potem, kiedy Oliver ucieka i pośród tysięcznych trudności dociera do Londynu, wzmiankowane dramatyczne obrazy nie ustają – zmienia się tylko ich zabarwienie. Oto chłopiec trafia do środowiska przestępczego, prosto w ręce bezdusznego Żyda nazwiskiem Fagin, który oferuje dzieciom wikt i dach nad głową, oczekując, że w zamian przysposobią się do złodziejskiego rzemiosła i będą mu przynosić owoce swojej „pracy”.
Dickens dobrze wie, w jaki sposób należy kreować bohatera, żeby budził on grozę. W powieści jest takich odstręczających postaci całkiem sporo – okrutny Sikes, bezwzględny Monks, nikczemny pan Bumble, podła panna Corney… Przeciwwagą dla nich są dobrzy ludzie – poczciwy pan Brownlow, szlachetny pan Losberne, przepiękna Rose, istna anielica, i jej czuła opiekunka, pani Maylie… Granica pomiędzy dobrem a złem jest w powieści wyraźnie wytyczona. Nietrudno jest odgadnąć, na czyją stronę przechylają się sympatie pisarza, a jeszcze łatwiej jest się domyślić, kto w ostatecznym rozrachunku zostanie sowicie nagrodzony, kto zaś – surowo ukarany.
Mały Oliver jest egzemplifikacją tezy, że człowiek, który urodził się dobrym, na przekór wszelkim trudnościom potrafi tę dobroć zachować. Chłopiec wpada w środowisko przestępcze, zanim ktokolwiek zdołał okazać mu serdeczne uczucia (jedynego błogosławieństwa udzielił mu przyjaciel z przytułku, schorowany i zabiedzony malec imieniem Dick), ma wokół siebie ludzi bez skrupułów, łotrów okradających dzieci i starców, i jest sumiennie uczony złodziejskiego rzemiosła; mimo to zachowuje czystość duszy i niezłomność zasad moralnych, a jego czułe serce wzdraga się przed wszelkimi oznakami nieprawości – tak jak wyznawcy teorii, że to wychowanie kształtuje człowieka, zapewne wzdragaliby się przed przyznaniem pisarzowi racji. On jednak nie tylko trwa przy swoim, lecz także podaje kolejny przykład – oto Nancy, upodlona dziewczyna, która „spędziła całe życie na ulicy, w najohydniejszych melinach i norach Londynu” (s. 294), wzrusza się niedolą obcego chłopca i objawia zdolność do heroicznego poświęcenia i szlachetnej ofiary. Wiara Dickensa w tkwiące w ludziach dobro ma w sobie coś niesłychanie budującego.
Nancy to zresztą jedna z najbardziej zajmujących postaci w tej książce, o wiele ciekawsza niż krystalicznie czysta i dobra Rose. Jej przywiązanie do Sikesa, bezdusznego przestępcy, który ustawicznie gnębi ją i poniża, jest z gruntu chore.
„– Czy to możliwe – rzekła Rose ze zdumieniem – aby dla takiego mężczyzny była pani gotowa wyrzec się nadziei na lepszą przyszłość i zrezygnować z marzeń? To szaleństwo!
– Nie wiem, dlaczego tak się dzieje – odparła dziewczyna. – Wiem jedynie, że taka jest prawda, i że stosuje się ona do wielu bardziej zepsutych i nikczemnych złoczyńców ode mnie. Muszę wrócić. Być może jest to kara Boża za popełnione grzechy, ale czuję, że ciągnie mnie do niego jakaś nieokreślona siła. Mimo że otrzymuję od niego jedynie cięgi i obelgi, nie mogę się od niego uwolnić. Nawet jeśli wiedziałabym, że w końcu zginę z jego ręki, nie porzuciłabym go” (s. 298).
Czyżby Dickens przestrzegał przed syndromem sztokholmskim na długo przed tym, jak ukuto ten termin?
Powieść składa się z pięćdziesięciu trzech rozdziałów. Ich tytuły są mniej lub bardziej rozbudowane i – co jest niezmiernie ciekawym zabiegiem – w skrócie wyjawiają treść; na przykład: „III. Traktuje o tym, jak Oliver Twist omal nie dostał zajęcia, którego z pewnością nikt nie nazwałby dobrą posadą” albo: „XIII. Czytelnik poznaje nowych bohaterów i jednocześnie zaznajamia się z kilkoma sprawami, mającymi bezpośredni związek z niniejszym opowiadaniem”. Niekiedy tytuł opatrzony jest krótką uwagą narratora, która niemal przybiera formę usprawiedliwienia: „X. Oliver poznaje lepiej swoich nowych towarzyszy i drogo okupuje nabyte doświadczenie. Rozdział krótki, lecz bardzo ważny dla dalszych losów chłopca”.
Kreacja narratora jest zresztą jedną z wielu zalet „Olivera Twista”. Ten, który snuje opowieść, odchodzi czasami od relacjonowanej historii, na chwilę porzuca bohaterów i bądź to wyjaśnia zasadność określonej sekwencji scen („We wszystkich dobrych, sensacyjnych melodramatach panuje zwyczaj, że sceny tragiczne i komiczne uzupełniają się nawzajem i przeplatają z taką samą częstotliwością, jak czerwone i białe warstwy w dorodnym boczku” [s. 119]), bądź to prosi czytelników o cierpliwość („Czytelnik może być przy tym pewien, ze istnieje wiele ważnych powodów, dla których autor zdecydował się na te podróż, inaczej nigdy nie odważyłby się zaprosić do niej adresata książki” [s. 119–120]). Czasem zdarza mu się puszczać do odbiorców oczko albo odsłaniać przed nimi tajniki swojego warsztatu…
W powieści występuje wiele postaci i splata się ze sobą wiele wątków, ale pomimo tej mnogości można mieć pewność, że żadna scena – ba, żadna wzmianka! – nie pojawia się przypadkowo. Cała intryga jest misternie zbudowana i wszystkie tropy prowadzą do wielkiego finału. Dickens jest zbyt sprawnym pisarzem, żeby cokolwiek zaniedbać, i tę sprawność wyczuwa się niemal na każdej stronie.
To naprawdę znakomita, pięknie napisana, wciągająca i wzruszająca powieść, do której bohaterów łatwo jest się przywiązać i która pozostaje w pamięci na długo.
Gorąco polecam!
Wydawnictwo Zielona Sowa
Kraków 2005
Tłumaczyła Katarzyna Surówka
9/10
Charles Dickens - "Mała Dorrit"
Charles Dickens - "Opowieść o dwóch miastach"
Charles Dickens - "Wielkie nadzieje"
Charles Dickens, Wilkie Collins - "Bez wyjścia"
[1] Charles Dickens, Oliver Twist, tłum. Katarzyna Surówka. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005, s. 7.
Bardzo zachęcająca do lektury recenzja! Dziękuję :) Bardzo słabo znam twórczość Dickensa i mam w planach nadrabianie. Na pewno sięgnę po "Opowieść o dwóch miastach" i może właśnie po "Olivera Twista".
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu :)
Ślicznie dziękuję. :)
UsuńJa Dickensa uwielbiam i polecam jego książki każdemu. Jestem pewna, że "Opowieść o dwóch miastach" Ci się podoba. To znakomita (choć pełna dramatycznych obrazów) opowieść o rewolucji, a zakończenie należy do tych, które na długo zapadają w pamięć.
Gorąco polecam również "Klub Pickwicka" (ze względu na niesamowite poczucie humoru) i "Wielkie nadzieje" (bo to po prostu monumentalny utwór).
Pozdrawiam serdecznie. :)