Charles Dickens – „Mała Dorrit”

 Dwa tomy książki i monety


Mała Dorrit” to obszerna powieść, publikowana przez Dickensa w odcinkach w latach 1855–1857.

Opisanie tej pięknej książki w jednym zdaniu byłoby bardzo trudne, ponieważ autor wprowadził do niej wiele wątków i poruszył wiele ważnych tematów, gdybym jednak musiała krótko dookreślić, o czym w głównej mierze traktuje ten utwór, powiedziałabym, iż jest to genialna egzemplifikacja tezy, że wcale nie trzeba mieszkać w pięknych miejscach ani otaczać się ładnymi przedmiotami, żeby czerpać z życia radość.

Amy, czyli tytułowa mała Dorrit, dowodzi tego ponad wszelką wątpliwość.

Amy dorastała w Marshalsea, więzieniu dla dłużników. Jej ojciec, William Dorrit, trafił tam po bankructwie spółki, w której ulokował pieniądze. W Marshalsea dołączyła do niego żona, a wraz z nią dwójka dzieci, Fanny i Edward. Amy urodziła się już w więzieniu i z racji tego faktu – tudzież z powodu drobnej budowy ciała – została nazwana Dzieckiem Marshalsea. Osierocona przez matkę w wieku ośmiu lat, szybko nauczyła się dbać o siebie i o całą rodzinę. Rezolutna dziewczynka, zawsze grzeczna i uśmiechnięta na przekór trudnościom, załatwiła zajęcie siostrze i bratu, sama zaś zatrudniła się jako szwaczka u chciwej i szorstkiej wdowy, przykutej do wózka pani Clennam. Tam poznała syna zgorzkniałej jejmości, Artura, który, powróciwszy do Londynu po wielu spędzonych zagranicą latach, żywo zainteresował się losem Amy i postanowił jej pomóc.

Perypetie rodziny Dorrit są głównym wątkiem powieści i dają Dickensowi pretekst do tego, żeby opisać jedną z największych plag ówczesnej Anglii – plagę spekulacji giełdowych. Była to epoka ryzykownych inwestycji, przebiegłych bankierów i szczwanych oszustów; czasy, w których przerażająco łatwo można było stracić dobytek całego życia i wylądować w więzieniu.

Dickens znał ten problem z autopsji (jego ojciec został uwięziony za długi, a wtedy nędza zajrzała rodzinie w oczy i mały Charles musiał znaleźć sobie pracę) i nieraz go poruszał – „Mała Dorrit” nie jest tu wyjątkiem. Kto czytał pierwszą powieść pisarza, „Klub Pickwicka”, ten zapewne sobie przypomina, że i przeuroczy pan Pickwick trafił w pewnym momencie do Marshalsea i niemało się natrudził, żeby się stamtąd wydostać. 

Grzechem byłoby jednak sprowadzać „Małą Dorrit” do książki o spekulacjach i krzywdach społecznych, jest wszakże w tym obszernym tekście wiele innych godnych uwagi wątków.

Autor niezwykle barwnie odmalowuje Londyn i okolice. Są tam ponure rezydencje (takie jak ta, w której mieszka pani Clennam, a której opisy przyprawiają chwilami o ciarki) i urocze wiejskie posiadłości, sklepy tytoniowe, kawiarnie, warsztaty, fabryki, zatłoczone drogi… krótko mówiąc: tętniące życiem miasto z pierwszej połowy XIX wieku, z całym jego pięknem i z całą brzydotą. Warto czytać książkę w skupieniu, niespiesznie, i delektować się tym nietuzinkowym portretem, w którym wyraźnie widać umiłowanie szczegółu. 

Do niespiesznej lektury skłania też wspomniana już mnogość wątków i postaci. Tytułowa mała Dorrit jest główną bohaterką, ale nie monopolizuje uwagi (dość powiedzieć, że pierwotnie książka miała nosić zgoła inny tytuł). Wokół historii orbitują również perfidny Rigaud i ujmujący Jan Baptysta Cavaletto, zastraszona Affery i jej okrutny mąż, Jeremiah Flintwinch, państwo Meagles i ich śliczna córka, Milusia, popędliwa Tattycoram i tajemnicza panna Wade o niejasnej przeszłości, pan Casby i obrotny Pancks, rodzina Polipów, wynalazca Doyce i bankier Merdle, poza tym państwo Plornishowie, młody Janek Chivery, Małgosia… Część postaci budzi niepokój, inne – instynktowną sympatię. Niektóre – jak sapiący niczym lokomotywa pan Pancks albo kapitalny, układający dla siebie inskrypcje nagrobne Janek Chivery – miewają humorystyczne zabarwienie. Są nawet takie, które pojawiają się na początku, żeby potem, w dalszych partiach tekstu, powrócić pod zmienionym nazwiskiem. Momentami można odnieść wrażenie, że Dickens stara się mylić tropy, ale żaden bohater ani żadna scena nie są dziełem przypadku. Przeciwnie, każdy epizod ma ściśle określone znaczenie fabularne, a wszystkie pomniejsze historie zbiegają się w finale.

Na koniec chciałabym wspomnieć o tym, co szczególnie uderzyło mnie w „Małej Dorrit”. A jest to ukłon Dickensa w stronę płci pięknej, która w powieści wcale nie okazuje się tą „słabą”. Amy, pani Clennam, panna Wade, a nawet niepokorna Tattycoram są wyraziste i zdeterminowane. Męscy bohaterowie wypadają przy nich dość blado. Artur Clennam załamuje się w więzieniu, nie jest w stanie udźwignąć nieszczęścia, jakie na niego spadło; pan Dorrit żyje w świecie fikcji, nieświadomy swojego rzeczywistego położenia ani poświęceń Amy; Edmund Sparkler jest całkowicie podporządkowany swojej żonie; nawet Edward wykazuje się znacznie mniejszą zaradnością niż jego siostry.

„Mała Dorrit” to obszerna, wieloaspektowa, klasyczna powieść, poruszająca ważne problemy, a zarazem pełna humoru. Dickens potrafi być wyrozumiały wobec przywar stworzonych przez siebie postaci i jednocześnie bardzo surowy wobec nieudolności instytucji (za przykład niechaj posłuży wymowna nazwa – Ministerstwo Przelewania z Pustego w Próżne), dobrotliwa kpina przeplata się więc w jego książce z gryzącą ironią. To, że duża część akcji rozgrywa się w więzieniu, jest dość niecodziennym rozwiązaniem, które wbrew pozorom przydaje całości uroku.

Do zalet „Małej Dorrit”, poza ciekawą fabułą i wyrazistymi portretami bohaterów, zalicza się też – typowy dla mistrza Dickensa – piękny język. Łatwo zrozumieć, dlaczego książka cieszyła się popularnością, a do grona jej miłośników zaliczały się takie tuzy jak Czajkowski czy Kafka. I chociaż autor mierzył się z problemami swoich czasów, to mam wrażenie, że zawarte w jego dziele prawdy zachowały aktualność.   

Zdecydowanie warto sięgnąć po tę powieść. 

 

*          *          * 

 

Pisząc recenzję, opierałam się na „Małej Dorrit” w dwutomowym wydaniu Czytelnika (z 1983 roku). Istnieją również inne wydania tego utworu, na przykład „Maleńka Dorrit” (Wydawnictwo MG), są one jednak znacząco okrojone. Warto przeczytać całość.

 

                                                                                    

 

                                                                       Wydawnictwo Czytelnik

 Warszawa 1983

Tłumaczyła Wacława Komarnicka

9/10

 

 

Charles Dickens - „Opowieść o dwóch miastach” 

Charles Dickens - „Wielkie nadzieje” 

 

Komentarze

  1. „Wcale nie trzeba mieszkać w pięknych miejscach ani otaczać się ładnymi przedmiotami, żeby czerpać z życia radość” – o tak, istnieją ludzie, którzy i w brzydkim otoczeniu potrafią zachować pogodę ducha. :) Piękna, zachęcająca recenzja. Nie czytałam jeszcze nic Dickensa i teraz widzę, że dużo straciłam. Ciekawa jestem, jaki tytuł autor początkowo zamierzał nadać tej książce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dickensa warto znać, miał naprawdę znakomite pióro i tworzył niezapomnianych, żywych bohaterów, z którymi bardzo łatwo się zżyć. Pierwotny tytuł powieści brzmiał "Niczyja wina" ("Nobody's fault").
      Bardzo dziękuję za miły komentarz. :)

      Usuń
    2. O, proszę! Ja też należę do tego nieszczęsnego grona, które po Dickensa jeszcze nie sięgnęło, choć chciałbym to zmienić. Mam na półce książkę "Drood" Dana Simmonsa, która inspirowana jest życiorysem Dickensa, i planuję sobie, by przy okazji lektury tej pozycji, przeczytać także coś Dickensa.

      Usuń
    3. Bardzo dobry plan! Jeżeli sięgniesz po Dickensa, chętnie poczytam o Twoich wrażeniach. :)
      Moja przygoda z tym autorem ("Opowieści wigilijnej" nie liczę) rozpoczęła się od "Klubu Pickwicka" i tę książkę polecałabym na początek. Choć przy tak lekkim piórze jak to Dickensowe trudno jest źle trafić. ;)

      Usuń
  2. Gratuluję Aniu recenzji, która tak zgrabnie przeprowadza czytelnika poprzez różnorodność wątków, postaci jak i uwypukla przekazy ponadczasowe i docenia walory pięknego stylu, którym posługiwał się Dickens. Wszyscy, którzy uwielbiają tego autora z pewnością sięgną i po tę powieść. U mnie Dickens poczeka jeszcze trochę w kolejce lektur do czytania. Może jesienią nadejdzie taki czas? Przyznaję, że ostatnio pochłaniają mnie rodzimi twórcy klasyki i to głównie im oddaję czas i uwagę, a w zamian dostaję twórczość najwyższych lotów. Oczywiście jest to moja subiektywna ocena. Dziękuję za kolejną odsłonę Dickensa, doceniam Twój czas poświęcony na uważne przeczytanie tej obszernej książki oraz wysiłek włożony w tak piękne jej zrecenzowanie. Dobrego wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas poświęcony tej książce był znakomicie spędzonym czasem. :)
      Jeżeli chodzi o rodzimych twórców, to nadal rozczytuję się w Iwaszkiewiczu.
      Dobrego dnia, Małgosiu. Dziękuję za komentarz i zasyłam serdeczne pozdrowienia! :)

      Usuń

Prześlij komentarz