Francis Scott Fitzgerald – „Listy do córki”

Książka i goździki

Szukając ciekawych lektur, rzadko sięgam po listy, bo o ile lubię powieści epistolarne, o tyle same zbiory listów zawsze wydawały mi się mniej ciekawe niż inne książki. Kiedy jednak listy dają wgląd w życie autora, którego darzy się szczególną sympatią, perspektywa nieco się zmienia…

W 1982 roku, czterdzieści dwa lata po śmierci Francisa Scotta Fitzgeralda, Czytelnik opublikował jego „Listy do córki”. Dziewczynka, córka Francisa i Zeldy, nazwana na cześć ojca Frances Scott Fitzgerald (dla najbliższych Scottie), urodziła się w 1921 roku. Pierwszy z listów, które znalazły się w omawianym zbiorze, odebrała w roku 1933, jako niemal dwunastoletnia panna, a ostatni – w 1940, na kilka dni przed śmiercią ojca.  

Wiek adresatki miał, rzecz jasna, niebagatelne znaczenie. Jej metamorfoza – z dziewczynki, która nazywała ojca „Tatusieczkiem”, sama zaś była przezeń nazywaną „Pączkiem”, Scottie przedzierzgnęła się w młodą kobietę, studiującą, pisującą teksty do czasopism i poszukującą własnej drogi do świata literatury – widoczna jest w „Listach” jak na dłoni. Zmieniają się tematy, zmienia się ton, zmieniają się nawet lektury.

W pierwszym liście Fitzgerald udziela córce na wpół żartobliwych przestróg („nie przejmuj się tym, co ludzie mówią o Tobie; nie przejmuj się lalkami; nie przejmuj się przeszłością; nie przejmuj się przyszłością; nie przejmuj się tym, że dorastasz; nie przejmuj się, że ktoś może Cię prześcignąć; nie przejmuj się sukcesami; nie przejmuj się porażką, chyba że sama zawiniłaś; nie przejmuj się moskitami; nie przejmuj się muchami; nie przejmuj się w ogóle insektami”… itp.), aby w ostatnich dyskutować z nią na temat największych arcydzieł światowej literatury i coraz śmielej opowiadać o własnych życiowych porażkach i zawodach.

Jedno wszakże się nie zmienia – Fitzgerald od początku do końca jawi się jako troskliwy, kochający ojciec, dla którego priorytetem jest dobro córki, jej wykształcenie i nadzieje na przyszłość.

Pisarz zachęca Scottie, żeby kształciła się w prestiżowym college’u Vassar w stanie Nowy Jork, święcie wierząc, że dyplom ułatwi jej życiowy start, a kiedy dziewczyna istotnie zaczyna tam studiować, zasypuje ją mnóstwem przestróg i porad dotyczących doboru przedmiotów, odpowiedniego przygotowywania się do egzaminów, pułapek studenckiego życia i wielu innych uczelnianych spraw.

„Albo sobie zdasz sprawę z własnej odpowiedzialności i pozwolisz, żebym porzucił rolę ojca-stróża, albo jeszcze rok pozostaniesz w swoim więzieniu dla dzieci. Wolność Twoja zależy od Twojej pracy i tylko od tego – nikomu niepotrzebny jest talent, który nie idzie w parze z pracowitością”[1].     

Jak przystało na ojca, Fitzgerald martwi się tym, że Scottie pali papierosy, beszta ją za późne powroty do domu bądź niefrasobliwość („Taka już jest logika życia, że młodemu nigdy nie uda się wykręcić sianem”) i nawołuje do rozwagi w sprawach damsko-męskich („Ładna dziewczyna ma największe powodzenie, kiedy rozgrywa swoje karty ostrożnie, jakby była brzydką dziewczyną”). Chce ustrzec ją przed błędami, które on sam popełnił i które popełniali bohaterowie jego powieści (zwłaszcza „Po tej stronie raju”).   

Szczerze zatroskany, szczodry w przestrogach, domagający się posłuszeństwa i otwartości, ukrywa jednak własne perypetie. Opisując swój pobyt w Hollywood – gdzie pod koniec lat trzydziestych przez półtora roku współpracował z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer, przygotowywał scenariusz „Madame Curie” (z Gretą Garbo), szlifował dialogi dla „Przeminęło z wiatrem”, a potem pertraktował w sprawie sprzedaży praw do sfilmowania „Odwiedzin w Babilonie” – pomniejsza poważne problemy zdrowotne, które niebawem, bo już w 1940 roku, doprowadzą go do śmierci, i dość oględnie nawiązuje do prześladujących go problemów finansowych, ograniczając się właściwie do ustawicznego proszenia córki o rozwagę w wydawaniu pieniędzy.

Gdyby nie znakomity wstęp Michała Sprusińskiego i wyczerpujące przypisy, którymi książka jest opatrzona, trudno byłoby się domyślić, w jak fatalnej sytuacji – finansowej, psychicznej i zdrowotnej – się wówczas znajdował.

Raz tylko, niemal mimochodem, wspomina, że „nieustannie tkwi w dolinie smutku”, a kiedy indziej, na sześć miesięcy przed śmiercią, dokonuje obrachunku własnego życia i dzieli się z córką niewesołymi wnioskami:

„Niewiele osiągnąłem, ale wszystko, co zdołałem osiągnąć, to tylko dzięki własnej, bardzo wytężonej pracy, a dzisiaj żałuję, że nie pracowałem jeszcze więcej, wolałbym  n i g d y  nie odpoczywać, nie zwalniać i w tym wspinaniu się pod górę nigdy się nie oglądać wstecz, tylko po napisaniu «Wielkiego Gatsby’ego» powiedzieć sobie: «Odnalazłem moją drogę i teraz nie ma rzeczy ważniejszej. To jest mój pierwszy obowiązek – bez tego jestem niczym…»” (s. 127).   

W grudniu 1940 roku udziela Scottie rady, która wobec faktu, że jest to jego ostatni list do niej, brzmi zarazem wzruszająco i tragicznie:

„Twoi rodzice stanowią dla Ciebie dwa przepiękne złe przykłady. Wystarczy, żebyś nie robiła tego, co myśmy robili, a będziesz całkowicie bezpieczna” (s. 157).

Tym, co zafascynowało mnie najbardziej, są jednak fragmenty poświęcone literaturze. Fani zwykle mają to do siebie, że lubią wiedzieć, kim są idole ich idoli, i ja też z zajęciem śledziłam książkowe upodobania Fitzgeralda. A takich literackich tropów jest w „Listach” w bród. Autor polecał córce lektury, które jego zdaniem mogły dopomóc początkującej pisarce w wyrobieniu własnego stylu.

„Czy na przykład czytałaś «Ojca Goriot» albo «Zbrodnię i karę», albo «Dom lalki», albo «Św. Mateusza», albo «Synowie i kochankowie»?", pytał. Nie wyrobisz sobie dobrego stylu, jeśli co roku nie poznasz kilku pisarzy najwyższej klasy. Albo owszem, wyrobisz sobie jakiś styl, ale nie będzie to amalgamat stopiony podświadomie ze wszystkiego, co obudziło Twój zachwyt, tylko popłuczyny po ostatniej lekturze, rozwodniona żurnalistyczna zupka” (s. 136).

Za absolutny kanon uważał „Biblię”, Szekspira, Davida Herberta Lawrence’a (którego, nawiasem mówiąc, cenił wyżej niż Steinbecka), wybranych poetów elżbietańskich, Dickensa i Dostojewskiego.

„Przeczytaj  «Samotnię» (najlepsza rzecz Dickensa)”, przekonywał, „albo – jeśli chcesz poznać świat uczuć – nie teraz, lecz za parę lat – czytaj Dostojewskiego «Braci Karamazow». Zobaczysz, czym może być powieść” (s. 91).

„Nie bądź aż tak rozrzutna, żeby marnować arcydzieła. Nie ma ich za wiele!”, dopingował, kiedy Scottie ociągała się z lekturą którejś z poleconych przezeń pozycji.

 

Dla kogoś, kto lubi Fitzgeralda i chciałby poznać go nie tylko poprzez pryzmat powieści czy opowiadań, „Listy do córki” są lekturą niemal obowiązkową. Pisząc pod osłoną dyskrecji, autor wyzbywa się pozy, która musi towarzyszyć tworzeniu tekstów przeznaczonych do publikacji, i ukazuje swoje mniej oczywiste oblicze. Jawi się jako kochający ojciec, gotów wspierać córkę i kibicować jej na każdym polu, a chwilami również jako zmęczony życiem i niepowodzeniami człowiek, borykający się z uczuciem zawodu, rozgoryczenia i niespełnienia.

Michał Sprusiński pisze we wstępie do „Listów”:

„Nie mamy w polskim przekładzie wczesnej prozy Fitzgeralda: ani powieści, ani nowel. Trudno zresztą zabiegać o ich tłumaczenia. Wymagają dzisiaj zbyt wielu komentarzy, bardzo amerykańskie w każdym zdaniu” (s. 9).

Jak to dobrze, że przepowiednia się nie spełniła i że, wbrew obawom Sprusińskiego, możemy dzisiaj czytać „Po tej stronie raju” i „Pięknych i przeklętych”!

 

 

 

Wydawnictwo Czytelnik

Warszawa 1982

Tłumaczyła Ariadna 

Demkowska-Bohdziewicz

9/10

 

 

Francis Scott Fitzgerald - "Czuła jest noc"     

Francis Scott Fitzgerald - "Piękni i przeklęci"  

Francis Scott Fitzgerald - "Po tej stronie raju"  



[1] Francis Scott Fitzgerald, Listy do córki, tłum. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz. Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1982, s. 50.

Komentarze

  1. To prawda. Lektura korespondencji pozwala jeszcze lepiej poznać autora, choć nie ukrywam, że po podobną książkę sięgają niemal wyłącznie miłośnicy danego pisarza. Z przyjemnością przeczytałam recenzję i wszystkie przytoczone w niej ciekawostki. Miło poznać drugie (bardziej osobiste) oblicze wielkiego mistrza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, choć jestem świadoma, że moja fascynacja Fitzgeraldem odegrała tu niebagatelną rolę. :)
      Bardzo dziękuję za komentarz i za zaglądanie na bloga. :)

      Usuń

Prześlij komentarz