Francis Scott Fitzgerald – „Ostatni z wielkich”


 Niedokończone książki czyta się niełatwo, a mam wrażenie, że jeszcze trudniej się je recenzuje.

Nieczęsto sięgam po powieści, których pisanie przerwała śmierć autora, ponieważ jest w takiej lekturze jakiś nieodparty smutek. Nie inaczej było z „Ostatnim z wielkich”.

Fitzgerald pisał swoją ostatnią powieść w latach trzydziestych w Hollywood, gdzie w 1937 roku znalazł zatrudnienie jako scenarzysta w Metro Goldwyn Mayer, a także Twentieth Century Fox. Pracował nad scenariuszem do „Madame Curie” z Gretą Garbo, przez pewien czas zajmował się dialogami do „Przeminęło z wiatrem”… Wrażenia z tamtego okresu – a były one różne, bo Hollywood budziło w nim mieszane uczucia – opisywał w listach do córki, opublikowanych w Polsce przez wydawnictwo Czytelnik.

To właśnie w Hollywood toczy się akcja „Ostatniego z wielkich”.

Bohaterem tej powieści jest Monroe Stahr, genialny producent filmowy, złoty chłopiec Hollywood, nazywany ostatnim z wielkich, gdyż w przeciwieństwie do pokolenia, które miało nastąpić po nim, osiągnął sukces o własnych siłach, zawdzięczał powodzenie wyłącznie własnym talentom i nie bał się ryzykować pieniędzy na ambitniejsze filmy, które niekoniecznie musiały przynosić duże zyski.

Stahr posiada kilka cech typowych dla bohaterów Fitzgeralda – jest fascynujący, obdarzony błyskotliwym umysłem i ma w sobie jakiś wewnętrzny niepokój, coś, co nie pozwala mu osiągnąć szczęścia na dłużej. My poznajemy go w chwili, gdy uchodzi już za guru hollywoodzkich producentów, z którego zdaniem trzeba się liczyć.

Pewnego dnia, kiedy Hollywood nawiedza niewielkie trzęsienie ziemi, Stahr spotyka kobietę, która jest zadziwiająco podobna do jego ukochanej żony, zmarłej kilka lat wcześniej aktorki Minny Davis. Zafascynowany tym podobieństwem, dokłada wszelkich starań, żeby odszukać nieznajomą, i w końcu udaje mu się ją wytropić. Poznawszy Kathleen bliżej, odkrywa, że podobieństwo do Minny jest wyłącznie fizyczne, mimo to angażuje się w związek z nią w nadziei, że to wniesie do jego życia pozytywną odmianę. Dopiero później dowiaduje się, że Kathleen jest zaręczona z kimś innym.

Opisy spotkań kochanków są pełne liryzmu. Scena, gdy Stahr pewnej deszczowej nocy zabiera Kathleen do swojego nieukończonego domu na plaży w Malibu, pachnącego drewnem i trocinami domu, który nie ma jeszcze dachu, należy do najpiękniejszych w całej twórczości Fitzgeralda.   

„Była piękna, błękitna noc. Wzbierał przypływ i małe srebrne rybki kołysały się przy brzegu (…). W parę sekund później wraz z pierwszą falą przypływu całe ich ławice rzuciły się na brzeg; stąpali po rybach trzepoczących się na piasku. (…) Napływały parami, trójkami, w małych plutonach i kompaniach (…). Nawiedzały ten brzeg, zanim jeszcze sir Francis Drake przybił tu swoją tabliczkę do skały”[1].   

Wątek miłosny, jakkolwiek istotny, nie jest jednak najważniejszy. Niejako równolegle rozgrywa się osobisty dramat Stahra, zmagającego się z coraz mniej przyjaznym środowiskiem ówczesnego Hollywood. Fitzgerald szeroko otwiera przed nami bramy do tego niezwykłego świata – świata spełniających się marzeń i zepsucia, blichtru i zakulisowych starć na śmierć i życie.

„Można godzić się na Hollywood, jakim jest, lub z pogardą ignorować, jak wszystko, czego nie rozumiemy”, zaznacza zaraz na wstępie Cecylia Brady, jedna z bohaterek, a zarazem narratorka tej powieści. „Można również Hollywood rozumieć, lecz tylko chwilami” (s. 6).

Obraz fabryki snów lat trzydziestych jest niezwykle barwny. Czytając, śledzimy, jak produkcja filmów wyglądała od kulis, uczestniczymy w zebraniach i projekcjach, w wystawnych przyjęciach i zaciekłych pertraktacjach. Dowiadujemy się, jakie nazwiska były wówczas na fali, jak łatwo w tym kapryśnym środowisku można było popaść w niełaskę i co decydowało o czyimś powodzeniu bądź fiasku.

Ktoś, kogo interesuje ta tematyka, z pewnością znajdzie w „Ostatnim z wielkich” sporo intrygujących informacji.

Dla mnie spotkanie z tą powieścią było ciekawym doświadczeniem przede wszystkim ze względu na osobę autora i sposób pisania – w tekście wyczuwa się całą finezję warsztatu Fitzgeralda, z charakterystycznymi dla niego błyskotliwymi metaforami, dbałością o formę i stylistyczną pieczołowitością. Nie bez znaczenia jest i to, że pisarz dotrzymał złożonej w tytule obietnicy i zdołał stworzyć postać prawdziwie tragiczną – Monroe Stahr czuje się nieszczęśliwy i wypalony, mimo że ma świat u swoich stóp.   

To, że książka nie została ukończona, rzutuje jednak na lekturę. Po tym, jak rękopis się urywa, pojawia się krótkie streszczenie brakujących fragmentów, sporządzone na podstawie notatek Fitzgeralda oraz deklaracji osób, z którymi pisarz rozmawiał o swojej powieści. Ale chociaż wiadomo, jak przypuszczalnie miała skończyć się ta historia, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.

Fitzgerald wiązał z „Ostatnim” ogromne nadzieje. W listach do córki dawał wyraz przekonaniu, że pracuje nad czymś wielkim – i tę wielkość widać w dialogach, w urzekających opisach, w sekwencji scen, które następują jedna po drugiej jak w filmie.

Ocena całości jest bardzo trudna, zbyt wiele jest znaków zapytania. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, jaka byłaby ta powieść, gdyby autor zdążył ją dokończyć, dopracować i „wygładzić”. Ktoś, kto lubi Fitzgeralda, z pewnością doceni jednak tę książkę. Bo jest za co.

 

 

 

  Książka i Wiedza  

Warszawa 1988

Tłumaczyła Ariadna Demkowska-Bohdziewicz

7,5/10

 

 

Francis Scott Fitzgerald - "Wielki Gatsby"  

[1] Francis Scott Fitzgerald, Ostatni z wielkich, tłum. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz. Książka i Wiedza, Warszawa 1988 s. 166.

Komentarze